W tym roku obejrzałam póki co mało filmów. "Mało" to znaczy jakieś 50 sztuk od stycznia. Kiepski wynik, biorąc pod uwagę, że w roku ubiegłym naliczyłam 240 tytułów. Praktycznie w ogóle nie chodzę do kina, w zasadzie to opuściłam nawet festiwal filmowy i dopiero od niedawna się rehabilituję, spędzając długie godziny na streamie. Postanowiłam jednak, że w pierwszej kolejności nadrabiać będę polskie filmy i staram się to regularnie czynić: w ciągu ostatnich miesięcy sięgnęłam więc po głośne krajowe produkcje, których z jakiegoś powodu (głównie z tego, o którym pisałam ostatnio) nie odhaczyłam z listy od razu po premierze. Jeśli chcecie zaprzyjaźnić się bliżej z aktualnym polskim kinem, to zachęcam do pójścia w moje ślady!
Oglądajcie polskie filmy. Naprawdę warto.
3. Jestem mordercą (reż. Maciej Pieprzyca, 2016) – 8/10
PRL jako tło wydarzeń filmowych to bardzo urodzajne pole i polscy reżyserzy eksploatują je ostatnio intensywnie – dość przypomnieć ostatnie „Córki dancingu”, „Sztukę kochania”, „Ostatnią rodzinę” czy „Czerwonego pająka”. „Jestem mordercą” też podąża tym tropem: Pieprzyca wziął na tapet autentyczną historię „Wampira z Zagłębia”, seryjnego mordercy, który od listopada 1964 do marca 1970 zabił 14 kobiet i usiłował zabić kolejnych 7. Wśród ofiar zabójcy znalazła się m.in. bratanica Edwarda Gierka, co wymusiło na milicji konieczność schwytania sprawcy za wszelką cenę. Nawet, jak sugeruje Pieprzyca, za cenę prawdy.
Niełatwo streścić historię tych zabójstw bez zdradzenia fabuły, trudno jednak mówić też o spoilerze w przypadku autentycznej wydarzeń, które z opowiadań rodziców lub z gazet zna wielu mieszkańców Górnego Śląska. Jeśli więc nie chcecie dowiedzieć się zbyt wiele, nie czytajcie ani tego tekstu ani nie sprawdzajcie faktów na temat Wampira z Zagłębia w sieci. Po prostu obejrzyjcie ten film, bo jest naprawdę bardzo dobry. Jeśli jednak nie przeszkadza Wam, że będziecie znać zarys fabuły trochę lepiej niż po przeczytaniu jedynie opisu na Filmwebie, przejdźcie do kolejnego akapitu.
Oskarżony o morderstwa Zdzisław Marchwicki został skazany na karę śmierci po wielu procesach i przeciągajacym się śledztwie, wyrok wykonanu w kwietniu 1977 roku. W międzyczasie do bycia Wampirem przyznał się Piotr Olszowy, rzemieślnik z Sosnowca z wieloletnią historią zaburzeń psychicznych, zwolniono go jednak z braku dowodów. Co istotne, wina Marchwickiego nigdy nie była pewna: krwawe ślady na zwłokach nie pasowały do odcisków palców podejrzanego, nie ustalono nigdy, jak oddalał się on z miejsca zbrodni (nie posiadał samochodu, a w autobusie zwracałby na siebie na pewno uwagę w zakrwawionym stroju). Odcisków Olszowego nigdy nie porównano z materiałem dowodowym – niedoszły podejrzany popełnił samobójstwo, podpalając się w domu – tuż po tym, jak zamordował własną żonę oraz dzieci.
„Jestem mordercą” to historia o wątpliwościach i słabości charakteru. Główny bohater, świeżo awansowany Janusz Jasiński (w tej roli świetny Mirosław Haniszewski) to rekonstrukcja autentycznej postaci Jerzego Gruby, który dowodził grupą operacyjną mającą na celu schwytanie Wampira. Na ile rozterki Jasińskiego pokrywają się z postawą moralną Gruby – tego już nigdy się nie dowiemy (Jerzy Gruba zmarł w 1991 roku), są jednak same w sobie na tyle interesujące, że film broni się poza kontekstem autentycznych wydarzeń, do których się odwołuje.
Przed młodym milicjantem zwierzchnicy stawiają trudne zadanie: ma schwytać mordercę, którego do tej pory nikomu nie udało się złapać. To pozorne wyróżnienie to tak naprawdę rzucenie nowicjusza na pożarcie najwyższym instancjom: nikt nie wierzy przesadnie w sukces Jasińskiego i nawet członkowie grupy operacyjnej niespecjalnie palą się do wykonywania poleceń nowego dowódcy. Kiedy przychodzi jednak przełom, przez młodym milicjantem otwiera się nęcąca ścieżka kariery zawodowej i pojawiają się propozycje nie do odrzucenia. Jak bardzo nie do odrzucenia – o tym przekona się bardzo szybko, kiedy zgłosi wątpliwości co do rzeczywistej winy oskarżonego.
Haniszewskiemu partneruje rewelacyjny Arkadiusz Jakubik w roli Wiesława Kalickiego, filmowego Wampira z Zagłębia. Ten duet ma na ekranie nieprzeciętną chemię i sceny z ich udziałem na długo zapadają w pamięć. Między ścigającym i ściganym nawiązuje się porozumienie, a nawet sympatia, które tylko podsycają niepewność Jasińskiego. Ambitny milicjant szybko zdaje sobie sprawę, że wpadł w pułapkę bez wyjścia – wycofanie oskarżeń i przyznanie się do pomyłki kosztować go będzie więcej niż tylko karierę i wpływy, bo gniew sekretarza partii i wystąpienie przeciwko zwierzchnikom to już nie przelewki; z drugiej strony może być odpowiedzialny za życie człowieka, którego wina wcale nie jest taka pewna.
„Jestem mordercą” w mocny, bezkompromisowy sposób mówi o tym, jakie są konsekwencje decyzji podejmowanych ze strachu, jaki jest rzeczywisty koszt zaprzedania swoich ideałów i wartości. Ten oszczędny w formie, surowy i skupiony na bohaterach obraz nie brnie w tanią sensację, ale analizuje powody upadku, skrupulatnie odnotowuje kolejne potknięcia głównego bohatera. Pieprzyca nie popełnia przy tym błędu, który pogrążał „Czerwonego pająka” Koszałki – nie udaje, że robi dokument, nie wzbrania się przed dopieszczaniem swojej wizji wydarzeń, starannie rekonstruuje motywacje.
Pod studium psychologicznym jednostki kryje się jednak rozbudowana krytyka systemu, oskarżenie rzucone w kierunku minionej epoki, której normy etyczne zatruły światopogląd całych pokoleń. Jasiński z beneficjenta rzeczonego systemu szybko przeobraża się w ofiarę wewnętrznych układów, uwikłaną siatką zależności i zobowiązań: zaczyna rozumieć, jak kruchy jest jego społeczny status, jak nietrwałe mogą być przywileje. Jeszcze wyraźniej widać tę opresyjność w scenach z udziałem Kalickiego: scena, w której bohater sam nie wie już, czy jest czy też nie jest zabójcą, trafnie punktuje moralny relatywizm epoki i względność faktów wobec ich oficjalnie głoszonej wersji. W końcowym stadium tego wyniszczającego procesu pojawiają się jednostki pokroju Lidii Kalickiej, żony Wiesława (fenomenalna Agata Kulesza, choć nie bez potknięć w śląskim słownictwie i akcencie): pasożytnicze organizmy, które w pragnieniu uszczknięcia dla siebie czegoś z partyjnego garnka ze złotem są w stanie zafałszować rzeczywistość i wydać człowieka na pastwę systemu.
Pieprzyca pokazał w „Jestem mordercą” PRLowską historię, która pochwalić się może kulturową przystępnością; jego Polska Ludowa jest zrozumiała nawet dla tych, którzy w tej części Europy nigdzie nie byli, a o komunizmie czytali tylko pobieżnie w podręcznikach do historii. W połączeniu ze starannie odtworzoną scenografią i przemyślaną stylizacją powstał zatem film, z którym można wyjechać poza granice kraju, chociaż odnosi się do czasów, które – wydawałoby się – niesposobna zrozumieć bez właściwego kontekstu. Chociaż znaleźliby się zapewne w Polsce i tacy, którzy za tymi czasami wciąż tęsknią i uważają, że za komuny żyło się lepiej, to nikt ich przecież poważnie już traktuje: film Pieprzycy nie zostawia miejsca na wątpliwości i nie sugeruje, że istnieje możliwość innej oceny wydarzeń. I pomimo że jest to postawa nieco autorytarna, to wyjątkowo trudno się z reżyserem nie zgodzić.
„Jestem mordercą” możecie legalnie obejrzeć tutaj. Film na DVD znajdziecie tutaj.
Jeśli nie chcesz przegapić kolejnych wpisów, obserwuj mnie na Facebooku lub Twitterze. Zwłaszcza na Twitterze. Tam jest po prostu fajniej. Jeśli jednak wolisz Facebooka, dołącz do mojej nowej grupy „Wygrzebki: pretensje do kultury”, która w założeniu ma stać się miejscem do merytorycznej dyskusji na związane z kulturą tematy niekoniecznie z pierwszych stron gazet.