Jak wspominałam ostatnio, moją festiwalową listę priorytetów podczas Nowych Horyzontów otwierają zawsze filmy z konkursu głównego w Cannes. W tym roku przyjechało ich aż 11, z czego udało mi się dotrzeć na 8. Misję uważam za wykonaną.
8. Toni Erdmann (reż. Maren Ade, 2016) – 8/10
Myliłby się ten, kto myślałby, że kino festiwalowe (a co dopiero tytuły z konkursu głównej w Cannes!) to głównie filmy o, jak ja to mawiam, niedoli irańskiego chłopa. Różnorodność stylów, estetyk, ujęć i tematów jest zaskakująca i na pewno każdy wyrobiony przynajmniej w podstawowym stopniu widz znajdzie coś dla siebie. Nawet fani lekkiego, niewymagającego kina, nie powinni czuć się rozczarowani, dla nich był w tym roku Refn ze swoją kolejną wydmuszką.
Winfried wydaje się lekko niedopasowany do rzeczywistości „normalnych” ludzi i często budzi swoim zachowaniem konsternację. Pomimo wieku zachował dziecięcą skłonność do psot (bo trudno to nazwać inaczej), co zdaje się nie odpowiadać jego córce, poważnej businesswoman na odpowiedzialnyn stanowisku. To między innymi dlatego do życia zostaje powołany Toni Erdmann, alter ego Winfrieda i personifikacja jest absurdalnego poczucia humoru. Ten dziwny duet w jednym ciele wyrusza w podróż do Rumunii, żeby spędzić nieco czasu ze sztywną, tłumiącą emocje Ines. Jak nietrudno się domyślić, wiedzie to prostą drogą do katastrofy – po drodze będzie jednak okazja zdrowo się pośmiać.
„Toni Erdmann” to obraz przesycony ironią i absurdalnym, opartym na wywołujacych poczucie niezręczności i przeciągniętych do maksimum żartach, poczuciem humoru. Desperackie próby nawiązania więzi między dwójką samotników spełzają na oczach widza na niczym i nie dziwi frustracja Ines, zestresowanej obecnością sabotującego jej karierę ojca. Chociaż momentami zdaje się podejmować jego grę, przypomina to raczej wyścig zbrojeń i kolejne wzajemne próby osaczenia ofiary i zmuszenia jej do poddania się. To napięcie doprowadza przebojową córkę na krawędź wytrzymałości, za którą pęka jej maska, obnażając… cóż, dosłownie wszystko. Wyraźna sugestia załamania nerwowego podkreśla, o jak wielkie emocje toczy się tu walka.
Brawurowa kreacja Petera Simonischeka w tytułowej roli rewelacyjnie kontrastuje z postacią jego filmowej córki (Sandra Hüller) – ten skrajnie spolaryzowany duet przedzielony jest wysoką, szklaną ścianą, a wszelki kontakt pomiędzy dwoma biegunami jest utrudniony. Winfriend i Ines rozmawiają, ale córka unika spojrzenia ojca i dystansuje się od niego tak bardzo, jak to możliwe. Czy odbudowanie zdrowej relacji między nimi jest jeszcze możliwe? Na pozór to właśnie próbuje wymusić Toni Erdmann, ale jego zamiary rozmywają się w festiwalu niekończących się żartów sytuacyjnych i gagów, które w pewnym momencie sprawiają już tylko wrażenie sztuki dla sztuki. Nic dziwnego, że Ines nie tyle stara się, co po prostu podejmuje rękawicę, starając się przeczekać ojca, pokonać jego własną bronią. I chociaż ostatecznie okazuje się, że ma z nim znacznie więcej wspólnego, niż sama chciałaby przed sobą przyznać, to diagnoza Maren Ade daleka jest od ciepłej, lukrowanej wizji idealnej rodziny.





