Coraz częściej myślę ostatnio o tym, co zapamiętam, kiedy zostanie już tylko pamięć: chciałabym mieć pewność, że rzeczy najważniejsze, że esencję, ale podskórnie czuję już, że zostanie mi tylko wspomnienie rękojeści kuchennego noża, ostrego jak brzytwa, do chleba, oczka w rosole i obraz dziadka jadącego samochodem, mijającego zaparkowane na poboczach boczne lusterka o centymetry, tak, że zawsze kulę się w sobie, że za którymś razem może się nie udać.
Po wszystkim pamięta się przecież rzeczy dziwne: zamiast wzniosłych słów i wielkich deklaracji zostaje ulotne widmo zapachu, stary sweter, na widok którego przez nie wiedzieć czemu mokre nagle oczy przetacza się rzeka uśmiechów i dotyków. Czuję się głupio, bo czasami płaczę już na zapas, ze strachu przed utratą, jakby sama jej możliwość przekraczała póki co granice mojego pojmowania.
Moim problemem jest chaos w życiu i w nogach, bo tu mnie niesie i tam niesie, nie jestem w stanie dokonać wyboru, tkwię więc w miejscu, nigdzie nie idę. Dni mijają sennie i robią się takie krótkie, kiedy zdarza mi się oglądać i wschody i zachody, świty i zmierzchy, przesypiam resztę i budzi to we mnie nieustający niepokój.