Złote myśli #1: „Moskwa-Pietuszki”, „Nakarmić kamień”, „Całe życie z moim ojcem”
Mówiło się, że w tym roku Nobla zgarnie Margaret Atwood i muszę przyznać, że niespecjalnie mnie to cieszyło, zwłaszcza że alternatywą miał być Haruki Murakami i żadne z tych rozwiązań nie wydawało mi się stosowne.
Jestem świeżo po pięciu powieściach Atwood, męczę się z szóstą i po jej zakończeniu nigdy już nie wezmę do ręki niczego sygnowanego nazwiskiem tej autorki, tak mi dopomóż Bóg. Doszły mnie słuchy, że niespecjalnie wyrafinowany język tych powieści to wina tłumacza, który chyba powinien w takim razie poszukać sobie innego zawodu, ale nie wszystko da się zwalić na przekład. Fatalnych, naiwnych zakończeń i rozwiązań fabularnych deus ex machina się na przykład nie da. Ale nic to, ostatecznie na Margaret Atwood świat się nie kończy i w ciągu ostatnich miesięcy przeczytałam wiele lepszych książek niż „Opowieść podręcznej” i trylogia „MaddAddam”. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na ich temat, obserwujcie mnie na Goodreads, a tymczasem poniżej mała zachęta do lektury w postaci cytatów, które po drodze mnie rozbroiły lub rzuciły na kolana.
Wieniedikt Jerofiejew – „Moskwa-Pietuszki”
- Tak, więcej pijcie, mniej zakąszajcie. To najlepszy sposób na zarozumialstwo i powierzchowny ateizm.
- Co mówił Maksym Górki na wyspie Capri? „Miarą każdej cywilizacji jest sposób traktowania kobiety.”
- Żeby postawić na nogi zrujnowaną przez wojnę gospodarkę, należy najpierw ją zrujnować, dlatego potrzeba jest wojna domowa czy jakakolwiek inna…
- „Nie idzie – to taniec. A tańczy jak krowa. Jak krowa tańczy? Chujowo.”
- Sądzę, że fotel prezydenta powinien zająć człowiek, którego ryj po przechlaniu trzech dni będzie jeszcze jako tako wyglądał. A czyż są tacy wśród nas?
- A trzeba wam wiedziec, że homoseksualizm w moim kraju wypleniono wprawdzie ostatecznie, ale nie całkowicie. A dokładniej – całkowicie, ale nie w pełni. A jeszcze dokładniej – w pełni i całkowicie, ale nie ostatecznie. Więc co ludziska mają teraz w głowie? Tylko i wyłącznie homoseksualizm. No, i jeszcze Arabów, Izrael, wzgórza Golan, Mosze Dajana. Dobrze, a gdyby tak przepędzić Mosze Dajana ze wzgórz Golan, a Arabów pogodzić z Żydami – to co zostanie w ludzkich głowach? Wyłącznie homoseksualizm.
- Ktoś mi kiedyś mówił, że umrzeć jest bardzo łatwo – wystarczy tylko czterdzieści razy pod rząd westchnąć głęboko, głęboko, jak można najgłębiej zaczerpnąć powietrza, i tyle samo razy z głębi płuc je wytchnąć – a wtedy wyzioniesz ducha. Może by tak spróbować?… Poczekaj, poczekaj!… Może najpierw dowiedzieć się, która godzina.
- I jeśli kiedyś umrę – a wiem, że umrę wkrótce – umrę, nie zaakceptowawszy tego świata; poznawszy go z bliska i z daleka, od wewnątrz i od zewnątrz, umrę, nie akceptując go, a On spyta mnie: „Dobrze ci tam było, czy źle?” – a ja zaś będę milczał, opuszczę wzrok i będę milczał; znają tę niemotę wszyscy, którym nieobce jest trzeźwienie po wielodniowym ostrym chlaniu. Czyż bowiem życie ludzkie nie jest jedynie chwilowym odurzeniem duszy? I zamroczeniem jej? Wszyscy jesteśmy jak pijani, tyle że każdy na swój sposób, jeden wypił więcej, drugi mniej. Na każdego też alkohol inaczej działa: jeden śmieje się w oczy całemu światu, drugi łka na jego piersi. Jeden już puścił pawia i jest mu dobrze, a drugiego dopiero zaczyna mdlić. A ja – cóż ja? Tyle walnąłem, i nic, bez wrażenia, ani razu nawet się nie roześmiałem i ani razu nie rzygnąłem. Ja, który wypiłem, żyjąc na tym świecie, tyle, że wszelką straciłem rachubę – jestem najtrzeźwiejszy ze wszystkich, alkohol po prostu słabo na mnie działa… „Dlaczego milczysz?” – spyta mnie Pan, cały w błękitnych błyskawicach. I co ja mu odpowiem? Tak, będę milczał, milczał, milczał…
„Moskwa-Pietuszki”: papier
Bronka Nowicka – „Nakarmić kamień”
- Kilka dni później ma ręce z wosku.
– Idź, nie bój się, pocałuj – lekko mnie popychają. – Pocałuj w rękę. Podchodzę i całuję. Skóra taka, jakby jej nie było: nieciepła, niemiękka. Nikt pod nią nie mieszka. Opakowanie po czekoladkach mogłam zatrzymać. Wyjmowałam pudełko i wąchałam, wtedy cukierki wracały w głowie jeden po drugim, jak prawdziwe. Opakowanie po dziadku trzeba zakopać. Ale można sobie coś po nim zachować. - Umarli nie ubierają się sami. Robimy to za nich. Tak jest z czesaniem, goleniem, wsadzaniem wsuwki we włosy i spinki w mankiet. Z dokładaniem do pieca i zestawianiem gwiżdżącego czajnika. Trzeba im czyścić buty. Lizać za nich znaczki i wysyłać listy, które do nas nie dochodzą. Nie pomyślą, czego nie pomyślimy za nich, więc myślą o nas naszymi myślami.
- Sąsiadka przychodzi codziennie. Pije kawę i wypowiada z siebie stare czasy, które zalegają w niej jak fusy na dnie szklanki. Zalewa je setny raz. Wspomnienia są coraz cieńsze, ale ciągle dają się zaparzyć. Dziecko lubi ich słuchać – uczy się o życiu. Już wie: wojna jest wtedy, gdy przedmioty tracą rozum. Boi się jeść widelcem. Trzyma go z daleka od włosów.
- – Gdzie to zrobimy? – pyta smutek. Dziecko chce umierać na ziemi. Bierze go za rękę i prowadzi za grządki cynii, tam, gdzie jest czarno po wyrwanych kwiatach. Układa ciało, uklepuje grudy łopatkami podobnymi do skrzydeł oskubanej kury. Od dołu idzie zgniły przeciąg, ziemia jest mięsożerna, czuć jej z ust człowiekiem.
- Dziecko prosi smutek, żeby robił, co do niego należy – zaplótł ręce, opuścił kąciki ust, rzucił na kolana kilka mleczy. Ono słyszało – kiedy ludzie umierają, wołają matkę. Wtedy wiadomo, że to już, że się zbierają. Chciałoby teraz zawołać „mamo”, ale boi się, że ona przyjdzie z miską pełną brudów i będzie pocierać o nie szarym mydłem. Przywlecze łyżki, noże i deski, żeby wystukać na nich obiad dla dwóch osób. Będzie skrobać rybę, zdejmować śmietanę z mleka. Pocić się, ale nie płakać. Może nawet siądzie, lecz nie dotknie. – Trzeba ściąć parę cynii – powie. Dlatego dziecko umiera trochę. Umierać więcej trzeba mieć dla kogo.
- Kiedy ojciec kupił aparat, na początku tylko zaciągał pożyczki u świata – wzięty obraz każdej rzeczy zwracał w postaci fotografii.
- Prababka chciała na dwór codziennie o tej samej porze. – Zupełnie jak pies – mówili. – Według starej można nastawiać zegarek, chociaż sama dawno już się na nim nie zna. Puszczali ją, ale najpierw wsadzali haczyk w skobel przy furtce. – Niech idzie na powietrze. Wychodziła z tekturową walizką, w pantoflach, których już nie opłacało się podbijać flekami. Buty i twarz prababki były zrobione z tej samej skóry. – Gdzie ty się znów wybierasz, mamusiu? – spytała ją któregoś dnia córka. – Na tamten świat. Nie mogła ujść daleko w granicach ogrodu, więc stawała i zaczynała długie czekanie, znane ludziom z przystanków i peronów. Może myślała, że śmierć jest środkiem transportu, który w końcu przyjeżdża, nawet spóźniony o lata.
„Nakarmić kamień”: papier | ebook
Julia Szychowiak – „Całe życie z moim ojcem”
- Tymczasem w domu rodzinnym. Poszłam z ojcem na dożynki wiejskie. Po 30 minutach ojciec zabrał głos.
— Spierdalam.
— Do domu?
— Nie, do wewnątrz. - — Tato, jakie masz plany na wieczór?
— Ja, sok porzeczkowy, czysta, jakieś myśli, błąkające się w głowie, albo nie, zero myśli, jazz, znowu ja, jak najwięcej mnie.
Rozumiem. - Mówi do czteroletniego dziecka:
— Musisz odejść spokojnie, dostojnie.
— Ale tam, na kanapę?
— Nie, jak będziesz umierać. - Dzwonię do ojca z obcego numeru.
— Cześć, tato.
— Kto mówi?
„Całe życie z moim ojcem”: papier