To jest film dla marzycieli
W styczniu postanowiłam zamieszkać w kinie. Może nie tak dosłownie, ale w praktyce zaliczam wszystkie premiery, na jakie tylko mogę się wybrać. Na Sekretne życie Waltera Mitty czekałam od czasu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam trailer – teraz, po kilku miesiącach, miałam okazję skonfrontować rzeczywistość ze swoimi oczekiwaniami. Nie jestem rozczarowana. Wręcz przeciwnie
PS – Prawdopodobnie też film nie jest aż tak dobry, ale sprawił, że rozpłynęłam się w kinowym fotelu. Ja go kocham. Polecam zaryzykować – może Wy też go pokochacie?
***
To nie jest świat dla marzycieli – wie o tym dobrze tytułowy bohater Sekretnego życia Waltera Mitty, śniący na jawie o epickich przygodach i niesamowitych podróżach. Uwięziony w szarej, biurowej rzeczywistości, potajemnie zadurzony w koleżance z pracy, nie wie co wpisać w rubryki „gdzie byłem” i „co zrobiłem” w opisie profilu na portalu randkowym. Decyzja, którą podejmie pod wpływem pewnej piosenki sprawi, że świat już nigdy nie będzie wyglądał tak samo. Ben Stiller w podwójnej roli – reżysera oraz protagonisty – spisuje się świetnie: nowa wersja Sekretnego życia to ciepła, bezpretensjonalna opowieść o marzycielu, który pewnego dnia postawił wszystko na jedną kartę. Odurzony pięknymi zdjęciami widz ma ochotę pójść natychmiast w jego ślady.
Walter Mitty (Ben Stiller) to zwykły facet: pracuje w redakcji magazynu Life, ale wiele osób nie wie o jego istnieniu – Walter spędza bowiem większą część dnia w podziemiach budynku, wywołując zdjęcia przeznaczone do druku. Chociaż to on jest odpowiedzialny za magię obrazu, nowy szef (Adam Scott) daje jasno do zrozumienia, że uważa go za relikt świata, który właśnie odchodzi: oto trwają prace nad ostatnim papierowym wydaniem czasopisma. Life przechodzi do przestrzeni wirtualnej. Jakby tego było mało, negatyw zdjęcia przeznaczonego na okładkę tego wyjątkowego numeru zapada się pod ziemię. Walter nie ma wyjścia: musi wyrwać się ze świata swoich fantazji i odnaleźć autora tajemniczej fotografii, nieuchwytnego Seana O'Connella (świetny Sean Penn) zanim będzie za późno. Ta szalona podróż zmieni w jego życiu wszystko.
Oparte na opowiadaniu autorstwa Jamesa Thurbera Sekretne życie to przede wszystkim uczta dla oczu i uszu: rewelacyjna ścieżka dźwiękowa świetnie oddaje stany emocjonalne bohatera i napełnia widza wiarą w sens walki o wolność ducha. Wystarczy wymienić tylko kilka nazwisk i nazw zespołów: Dawid Bowie, Monsters and Men, Jack Johnson, José González, żeby określić przynajmniej pobieżnie klimat muzycznego tła tej produkcji. Dźwięki – zapadające w pamięć utwory oraz melodie skomponowane przez Theodore'a Shapiro – prowadzą miękko przez zapierające dech w piersiach lokacje uchwycone na zdjęciach przez Stuarta Dryburgha: Walter ląduje na Grenlandii, pędzi przez Islandię rowerem, ostatecznie podziwia widok ze szczytu Himalajów i gra w piłkę w Afganistanie. Razem z nim obserwujemy zachody słońca, erupcję wulkanu, groźny sztorm, bezkres dzikiej przyrody. Świat jest piękny – wydaje się krzyczeć do publiczności Stiller – otwórz oczy! Słuchaj!
Wielka przygoda Waltera jest także podróżą w głąb samego siebie: bohater odkrywa w sobie siłę, której istnienia nie podejrzewał, do przodu pcha go determinacja i wiara w to, że jest o co walczyć. Poszukiwanie zaginionego zdjęcia stanowi jedynie pretekst do zrealizowania stłumionych pragnień i dziecięcych fantazji – bo przecież kolejnej szansy może już nie być, a strach nie jest wystarczającą wymówką.
„To see the world, things dangerous to come to, to see behind walls, draw closer, to find each other and to feel. That is the purpose of LIFE” – głosi napis wytłoczony w portfelu Waltera, prezencie od Seana. Ten mały przedmiot jest symbolem podjętego wyzwania, które bohaterowi rzuciło samo życie (z drobną pomocą). „Czasami nie robię zdjęcia. Kiedy zachwyci mnie moment, wiesz – MNIE. Nie lubię, kiedy obiektyw mnie rozprasza. Chcę tylko być…tu i teraz.” – mówi Sean, wpatrując się z zachwytem w śnieżną panterę stojącą na skale. Koniec końców, nie chodzi tu o posiadanie ani o oderwanie się na moment od rzeczywistości. Za pomocą swojego – tak urzekająco poważnego – bohatera Stiller mówi wprost o sensie życia, o odnajdywaniu piękna i łapaniu ważnych chwil. Nie namawia do eskapizmu i odrzucenia znanego świata, rzucania się bez opamiętania w przygodę – zachęca tylko do zrobienia kroku, który pozwoli na spełnienie snów, namawia do tego, żeby po prostu być, jak Sean – tu i teraz. Bo jest to film dla marzycieli.
recenzja opublikowana na portalu Gildia.pl