Monumentalna – to określenie przychodzi na myśl na wiele stron przed przewróceniem ostatniej strony nowej powieści Kima Stanleya Robinsona, 2312. Ten uznany twórca naukowej prozy science-fiction zabiera tym razem czytelnika w niesamowitą podróż po znanym nam Układzie Słonecznym i stawia przed nim szereg pytań – nie tylko o przyszłość znanego nam świata oraz gatunku ludzkiego ale i o kondycję człowieka jako takiego. Jaki mamy cel? Dokąd zmierzamy? Czy będziemy w stanie nie zmarnować danych nam szans?
W nie tak odległej przyszłości krążące wokół Słońca planety zostały poddane terraformowaniu oraz zasiedlone. Człowiek stał się kolonizatorem nie tylko nowych lądów, ale całych ciał niebieskich. Po powierzchni Merkurego przesuwa się jego stolica, Terminator, kopuła na torach uciekająca przed śmiercionośnym – chociaż tak pięknym – świtem. W przestrzeni kosmicznej dryfują terraria – wydrążone na kształt cylindrów asteroidy mieszczące wewnątrz całe ekosystemy uratowane z częściowo zatopionej, pogrążonej w chaosie Ziemi. Wenus kryje się za tarczą przeciwsłoneczną, po pierścieniach Saturna ślizgają się z wprawą kosmiczni surferzy, a na Tytanie ludzie żyją w poligamicznych komunach, wychowując wspólnie dzieci.
I oto umiera Lwica Merkurego, babka znanej artystki Swan Er-Hong. Czy na pewno przyczyna jej śmierci była naturalna? Zgromadzeni na ceremonii pogrzebowej dyplomaci zdają się sugerować, że w przestrzeni kosmicznej dzieje się coś dziwnego: niepokoją zwłaszcza doniesienia o przejawach wolnej woli SI. Brutalny atak na Terminatora nie pozostawia złudzeń: kruche sojusze wiszą na włosku i należy interweniować, zanim wybuchnie otwarty konflikt i miliony ludzi stracą życie. Tylko gdzie szukać winnych? Na niechętnej przestrzeniowcom Ziemi? Na niesprzymierzonym z Mondragonem Marsie? A może odpowiedzialność za zamach ponoszą androidy?
2312 to przede wszystkim kopalnia wiedzy o znanym wszechświecie: szczegółowe informacje na temat budowy ciał niebieskich i zagrożeń związanych z ewentualnym przebywaniem na ich powierzchni stanowią budulec pod niezwykle śmiałe plany przeobrażenia Kosmosu w miejsce zdatne do życia nie tylko na Błękitnej Planecie. Robinson przedstawia szczegółowe plany: bombardowania, zmiany klimatu, utworzenie oceanów z wodą, wytworzenie atmosfery – wszystko to brzmi w tej niesamowitej powieści zaskakująco realnie i logicznie, jakby faktycznie któregoś dnia, kiedy będziemy na to gotowi, idea wszechświata ujarzmionego ręką człowieka mogła stać się faktem. Ostatecznie to tylko kwestia posiadania środków i odpowiednich narzędzi.
Rozmach tej wizji sprawia, że pojawiające się na okładce porównanie powieści do symfonii Beethovena przestaje brzmieć absurdalnie. 2312 to dzieło totalne, charakteryzujące się precyzyjnie skonstruowanym uniwersum i pogłębione o inspirującą refleksję. Ta intelektualna powieść zachwyci bez wątpienia wszystkich, którzy w prozie sci-fi poszukują przede wszystkim wizjonerstwa i zastanawiają się nad kierunkiem dalszej ewolucji człowieka.
Sama fabuła wydaje się tu jednak szczątkowa, jakby stanowiła jedynie pretekst do odmalowania tego spektakularnego pejzażu. Na tle rzeczywistego bohatera powieści – Układu Słonecznego – kolejne mniej i bardziej znaczące postaci przesuwają się jak pionki, małe figurki na ogromnej szachownicy. Rozgrywająca się na przestrzeni lat historia składa się z fascynujących detali, jednak akcja toczy się ospale i czytelników oczekujących dynamiki oraz napięcia z pewnością zmęczy, zwłaszcza, że z powodu nagromadzenia informacji i bogactwa opisów fabuła wymaga pełnego skupienia. Lektura 2312 wymaga bez wątpienia wysiłku i przeznaczona jest raczej dla koneserów potrafiących docenić precyzję wykonania niż dla poszukiwaczy kosmicznych przygód.
Pod warstwą międzyplanetarnej fantastyki kryje się tu rozbudowana refleksja na temat człowieczeństwa. Smukli i pełni gracji przestrzeniowcy, niemal nieśmiertelni Mali, Ziemianie – chociaż żyją w pozornej zgodzie, różni ich to, w jaki sposób postrzegają rzeczywistość oraz akt życia. Wydłużana za pomocą kuracji regenerujących egzystencja okazuje się nie rozwiązywać zagadki śmierci – dodatkowe lata nie przynoszą odpowiedzi, jedynie mnogość doświadczeń. Także takich, które wydają się obecnie nieetyczne i sprzeczne z naturą: pożądana z punktu widzenia długowieczności dwupłciowość, możliwość wszczepiania rozmaitych implantów (to dzięki nim Swan może wydobyć z siebie słowiczy trel, a nocą mruczy jak kot), wielość ulepszeń i modyfikacji stawiających pod znakiem pytania człowieczeństwo jako coś będącego dziełem i elementem przyrody.
Samo zagadnienie przyrody jest tu problematyczne: 2312 mieści w sobie świat podporządkowany. Chociaż wciąż niebezpieczny, jest jak bestia trzymana w klatce. Zniszczona Ziemia nie jest dla kolonizatorów żadną nauczką: trwają prace nad jej rekonstrukcją, wnioski zostały wyciągnięte – kolejne ciała niebieskie oswojone zostaną bez zbędnego pośpiechu, co nie oznacza, że mniej brutalnie. Żeby dać człowiekowi nowy dom, rozbierane na części są małe księżyce planet, a one same znoszą bombardowania w celu uzyskania pożądanego efektu. Kosmos ujarzmiony to przede wszystkim ogromny plac budowy. Chociaż efekty działalności człowieka przekraczają tu granice wyobrażenia, to jego pobudki nie budzą wątpliwości. To mogłaby być nasza przyszłość.
2312 to lektura obowiązkowa dla zwolenników fantastyki naukowej oraz śmiałych wyobrażeń przyszłości. Należy jednak uwzględnić, że wyprawa ta nie jest szaloną przejażdżką bez trzymanki, a raczej filozoficznym pomnikiem ludzkiego dzieła – nie ukrywającym błędów i pełnym racjonalnego spokoju, ale także naznaczonym pełnym pasji optymizmem i wiarą w zwycięstwo nadrzędnych wartości. Chociaż mowa tu o Kosmosie, jest to – jak przystało na dobre sci-fi – po prostu wybitna powieść o ludziach.