TEKST JEST WYNIKIEM WSPÓŁPRACY Z FIRMĄ SCANMED.
***
Nie choruję. Tak dla zasady. Religia mi zabrania. Nie mam na to czasu.
Nie zawsze dobrze się odżywiam, zdarza mi się nie dosuszyć włosów lub wręcz wciągnąć na tyłek wilgotne jeszcze dżinsy zdjęte przed minutą z suszarki. Za późno wyciągam jesienią czapkę, nie mam zimowych butów, często nie zapinam kurtki. Jem ciepłe ciasto drożdżowe na noc i piję dużo mleka, wciąż jeszcze zdarza mi sie palić. Nie uprawiam sportu.
Mój organizm trzyma się jednak nieźle, pozostając w żelaznym uścisku mojej woli. Może dlatego, że wie, mięczak, że nie dostanie taryfy ulgowej nawet przy wysokiej gorączce i tak czy inaczej zawlokę go do pracy, posadzę przed komputerem, rozkażę pracować na maksymalnych obrotach, za jedyną pomoc mając coś łagodzącego dokuczliwe objawy.
Od wielkiego święta zdarza mu się jednak mnie zaskoczyć. Budzi mnie wtedy rano dziwnym, nieznanym jeszcze bólem, jak wtedy, kiedy doszedł do wniosku, że czas dorosnąć i przypomniał sobie, że w wieku 26 lat nie mam żadnej z kompletu czterech ósemek. Jak w tym roku w marcu, kiedy pod pozorem popularnych „korzonków” zafundował mi chorobę zwyrodnieniową kręgosłupa (serio, ludzie, uprawiajcie ten cholerny sport i nie tyjcie, tak to się bowiem kończy i to wcale nie jest zabawne).
Jak każdy prawdziwy Polak i prawilny internauta, nie chodzę w momentach słabości do lekarza. Powód jest bardzo prozaiczny: nie mam na to czasu. To jedno z tych stwierdzeń, których staram się głębiej nie analizować – mogłoby się bowiem okazać, że jest tak obłąkane, że aż źle o mnie świadczy. Nie chodzę do lekarza. Czekam, aż samo przejdzie. O ile jednak z przeziębieniem to zwykle działa, to mówie Wam, kręgosłup jest trudniejszym przeciwnikiem.
Leczę się, a właściwie leczyłam, regularnie u doktora Google’a. Jedyny problem, że doktor Google nie przepisuje Ketonalu, a Ketonal to nie takie sobie dropsy, które można dostać na piękne oczy w monopolowym. W obliczu braku przeciwbólowych cukierasów podjęłam zatem męską decyzję, zwlekłam się wśród jęków i przekleństw z łóżka i poczołgałam do lekarza. Tam okazało się, że doktor Google pomylił się nieco i że te gorące kompresy, które przykładam sobie na wysokości nerek, mogę sobie równie dobrze położyć na czole, bo efekt jest żaden. Głównie dlatego, że nie żadne korzonki, tylko że kręgosłup i że jeśli nie zmienię trybu życia, to ból i pożoga do końca moich nędznych dni.
Zniechęciłam się nieco. Głównie dlatego, że w ciągu całego mojego 27-letniego żywota poważnie chora byłam w sumie może z 4 razy, z czego teraz jest czwarty, a wyżej na liście mam tylko zapalenie płuc w wieku 4 lat, ospę wietrzną i grypę żołądkowo-jelitową parę lat temu (zupełnie serio modliłam się wówczas o śmierć i koniec tej męki). Do tej pory nie udało mi się złapać anginy, a świnki nie dostałam nawet po godzinach zabaw z opuchniętym sąsiadem (tak się kiedyś uodparniało dzieci, zarażając je celowo). Doktorowi Google’owi nie przeszkodziło to jednak zdiagnozować u mnie cukrzycy (miałam anemię), łuszczycy (dostałam wysypki z powodu nadmiernego stresu), raka mózgu (powracające migreny, które pewnego pięknego dnia po prostu zniknęły z mojego życia), HPV, raka jelita grubego, początków gangreny oraz… ciąży.
Sytuacja z ciążą była chyba najbardziej traumatyczna, głównie dlatego, że miałam wówczas 15 lat, byłam dziewicą i nie czułam się gotowa do bycia matką, a co dopiero rodzicielką nowego zbawiciela i powodem narodzin nowego ruchu religijnego. Usłużny doktor Google ustami forumowiczów podpowiedział mi, że bez seksu też zajść można, bo teoretyczne możliwe jest, aby tego jednego, najbardziej ogarniętego plemnika przenieść na palcach. Jak wiadomo, szanse jedne na milion sprawdzają się w 9 przypadkach na 10 i nawet to, że rodzona matka mnie wyśmiała i zapytała jak to możliwe, że nie chodzę do kościoła, skoro najwyraźniej wierzę w cuda, nie powstrzymało mnie przed obsesją na temat mojego domniemanego macierzyństwa.
Co lepsze, niedługo później przeczytałam, że nawet miesiączka nie jest żadnym dowodem, bo kobietom w ciąży też zdarzają się plamienia. No po prostu cholera jasna! Po uważnym przestudiowaniu literatury fachowej miałam 99% objawów typowych dla pierwszych tygodni ciąży i nawet zwiększone zapotrzebowanie na chipsy przypisywałam nie własnej zachłanności, ale rozwijającemu się w moim młodzieńczym łonie dziecięciu.
Jak łatwo zgadnąć, w ciąży oczywiście nie byłam. To stresujące doświadczenie sprawiło, że w późniejszych latach byłam już mocno zdystansowana wobec rad rodem z internetu. Nie znaczy to, że ich unikam, wręcz przeciwnie. Sprawdzam objawy, szukam ewentualnych domowych sposóbów na ich złagodzenie (pomogło, kiedy w Pieninach pogryzły mnie gzy i sugerując się radami doktora G., poprosiłam w aptece o leki antyhistaminowe, żeby mi ta plamica zeszła z nóg). Nie wpadam jednak w panikę, kiedy internauci próbują wmówić mi AIDS, bo w praktyce to wcale nie jest tak łatwo złapać, jak się wydaje.
Doktor House zawsze mówił, że to toczeń, doktor Google powie Ci, że umierasz na raka. Tak jak istnieje prawo fizyczne wyjaśniające ginięcie pojedynczych (!) skarpet w praniu, tak jak dobrze ma się teoria, wg której od dowolnej osoby na Ziemi dzieli nas tylko 6 uścisków dłoni, tak naprawdę wierzę, że jest zasada, która mówi, że dowolne objawy wpisane w wyszukiwarkę internetową najdalej w 3 kliknięciach spowodują sugestię dotyczącą nowotworu.
Jak nietrudno zgadnąć, większość z tych osób raka nie ma.
Pamiętajcie: internet nie leczy. Wyjaśnienie podesłane przez wyszukiwarkę, znalezione na forum internetowym, to nie diagnoza. Potraktujcie te opinie jako sugestie, ale nie ryzykujcie leczenia na własną rękę. Zanim sięgniecie po leki lub stwierdzicie, że „samo przejdzie”, skonsultujcie się ze specjalistą.
W ramach we współpracy ze Scanmedem, jednym z największych dostawców uslug medycznych w Polsce, podjęłam razem z Stay Fly’em, Segrittą, Michałem Góreckim, Kiciputkiem i Tomaszem Saweczko pewne wyzwanie. Otrzymaliśmy wszyscy taki sam opis objawów, które przy pomocy doktora Google’a mieliśmy zweryfikować…
„Zdiagnozuj się na podstawie poniższego opisu dolegliwości i informacji znalezionych w sieci. Pamiętaj, aby uwzględnić w diagnozie swój styl życia, wiek i płeć.
Jest połowa września. Wstajesz rano, jest 8:00. Czujesz się lekko osłabiony i zmęczony, chociaż w nocy spałeś dobrze i położyłeś się spać przed północą. Dzień zaczynasz od mocnej kawy i to stawia Cię na nogi, jednak po chwili czujesz lekkie palenie w przełyku.
Podczas porannego prysznica zauważasz na lewym boku swędzącą, czerwoną wysypkę w postaci sporych czerwonych plamek. Swędzenie nie mija w ciągu dnia, ani po kilku dniach. Po około tygodniu zaczynasz czuć lekki ból stawów podczas porannego wstawania.”
Jak mówiłam, mam raka. Tym razem, dla odmiany, białaczkę. A co Wam wyszło?