Rzadko sięgam po kryminały. Bynajmniej nie dlatego, że nie czerpię przyjemności z lektury – to nie to. Przyznaję jednak, że wpadam nieco w pułapkę traktowania tego gatunku literackiego jako rozrywkowego i nie przynoszącego mi większych intelektualnych korzyści. Może to właśnie dlatego moim ulubionym kryminałem pozostaje „Klub Dantego” Matthew Pearla, który zalał mnie fascynującymi detali wyrwanymi spomiędzy okładek „Boskiej komedii”, przerażając jednocześnie skalą okrucieństwa. Czy kryminał może być przedstawicielem literatury – fuj! – ambitnej? Chociaż nie lubię tego określenia, wartościującego i protekcjonalnego w swojej istocie, z niechęcią przyznaję, że mam tendencję do segregowania książek i innych dzieł kultury na te godne mojego pełnego skupienia i na te, które czytam tylko po to, żeby nie wyjść z wprawy, niemal z nawyku. Wstyd mi z tego powodu, ale pracuję nad sobą.
W pamięć zapadł mi artykuł, który przed laty przykuł moją uwagę w jednym z magazynów literackich lub w sieci – nie mogę przypomnieć sobie autora ani jego rozmówców, ale rzecz dotyczyła jakości gatunku w kontekście literatury jako takiej. Uderzyła mnie wówczas jedna z wypowiedzi: nic tak dobrze jak kryminały nie opisuje społeczeństwa w danym momencie historycznym. Żaden inny gatunek nie mówi o nas tak wiele jako o ludziach. Dociekliwy autor musi być mieć więc zacięcie psychologiczne i socjologiczne, być badaczem i analitykiem, najsurowszym sędzią własnych niedociągnięć. O ile można tu bowiem wybaczyć wpadkę językową, o tyle brak logiki czy nieprawdopodobni bohaterowie (zarówno indywidualni jak i zbiorowi) jest w stanie sprawić, że zniechęcony widz znudzi się fabułą pozbawioną sensu, mało realistyczną czy zwyczajnie zbyt banalną.
Kryminał osadzony jest zawsze w pewnym kontekście historycznym i społecznym. Istotne jest, że (dobrzy) autorzy w próbie nadania opowieści pozorów realności przywiązują wagę do detalu. To z ich opisów możemy dowiedzieć się, jak wyglądają policyjne procedury, z jakich rozwiązań technologicznych korzystamy, jakie emocje w otoczeniu wzbudza informacja o popełnionej zbrodni. Społeczność obserwujemy bowiem w momencie wytrącenia jej z równowagi, kiedy status quo chwieje się w posadach, a emocje wyrywają się spod kontroli. Strach, żądza zemsty, panika, nienawiść, złość, żal, frustracja, zniecierpliwienie – to wszystko kłębi się nad zaskoczonymi bohaterami i zmusza do reakcji. Jak zareagowalibyśmy, znajdując na poboczu zakrwawione zwłoki zgwałconej kobiety? Co zrobilibyśmy, odkrywając, że w jej śmierć uwikłany jest ktoś, kogo znamy? Jak daleko bylibyśmy w stanie zabrnąć w poszukiwaniu prawdy i komu chcielibyśmy wierzyć – organom ścigania, oskarżonemu, samozwańczym detektywom czy głosowi lokalnego samosądu? Czy zabójstwo wyrzuconej poza nawias prostytutki byłoby dla nas równie szokujące co śmierć lubianej i szanowanej w społeczności żony, matki, przyjaciółki i sąsiadki?
Bohaterom kryminałów, błyskotliwym detektywom, zmęczonym życiem policjantom, cynicznym dziennikarzom i samozwańczym tropicielom prawdy nierzadko w rozwiązaniu zagadki pomaga nieprzeciętny zmysł obserwacji. To ich oczami zdarza nam się widzieć miasto, kraj, dany czas historyczny, mikrospołeczność zebraną nad stygnącymi zwłokami. Oglądając uważnie elementy układanki, dostarczają nam, znajdującym się po drugiej stronie kartki, istotnych informacji na temat świata przedstawionego. Być może właśnie dlatego te najlepsze kryminały wywołują tyle emocji, sugerując, że podobne historie mogłyby wydarzyć się za płotem lub wręcz w naszych domach, a odkrycie prawdy nie zawsze jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać osobie postronnej.
Dobry kryminał uczy cierpliwości i dystansu. Najprostsze rozwiązania nie są wcale tymi prawidłowymi, a przeczucia mogą mylić. Groźnie wyglądający złodziej może być mniej groźny niż 15-letnia dziewczyna o niewinnych oczach, a do zbrodni zdolny jest każdy, bez względu na płeć, pochodzenie, wiek i pozycję społeczną. Chociaż jest to tylko pobożne życzenie, literatura tego typu powinna skłaniać odbiorcę do tego, aby ten wstrzymał się przed wyciągnięciem pochopnych wniosków: wytrawny tropiciel prawdy skupia się na faktach i nie wybiera nigdy działania po linii najmniejszego oporu.
Kiedy wydawnictwo Znak zaprosiło mnie do Darłowa na spotkanie z Markiem Krajewskim, jednym z najbardziej poczytnych polskich autorów kryminałów, nie zastanawiałam się długo. Fakt, że kusiła mocno wizja zobaczenia morza i oczyszczenia płuc skażonych Krakowem, ale ostatecznie przeważył program imprezy, którego głównym punktem miało być… badanie prawdomówności pisarza za pomocą wariografu (lub poligrafu, ew. tzw. wykrywacza kłamstw). Ostatecznie takich rzeczy nie spotyka się często.
Jeśli kiedykolwiek myśleliście, że użycie wariografu jest łatwe, jesteście w błędzie: analiza odpowiedzi polega na skrupulatnym obserwowaniu najmniejszych wahań w reakcji fizjologicznej badanego: potliwość, tętno i oddech nie wskazują jednoznacznie, czy osoba podłączona do aparatury kłamie, ale czy w jej pamięci znajdują się tzw. „ślady emocjonalno-pamięciowe”, które mogłyby wywołać reakcję organizmu. Przeprowadzający badanie Jacek Bieńkuński, znany z udziału w wielu sprawach karnych, uważany jest obecnie za jednego z najważniejszych (jeśli nie najważniejszego) specjalistów w dziedzinie poligrafii.
Podłączony do poligrafu Marek Krajewski nie wyglądał na przesadnie zdenerwowanego. Czyżby nie miał nic do ukrycia? Aparatura zapięta na białej koszuli sprawiała nieco przerażające wrażenie, przywołując skojarzenia z torturami lub krzesłem elektrycznym (nie bez powodu rzecz działa się w podziemiach Zamku Książąt Pomorskich w Darłowie, w dawnej Sali Tortur Czarownic!).
Trasa promocyjna „Areny szczurów”, najnowszej książki pisarza, nie bez powodu rozpoczęła się w tym małym nadmorskim miasteczku: to właśnie ono stanowi tło makabrycznej zbrodni i zagadki, którą musi rozwikłać komisarz Popielski (tutaj możecie prześledzić trasę jego podróży śladami zbrodni). Z Darłowa pochodzi również żona pisarza – jak twierdzi sam Krajewski, był to ważny powód do umieszczenia akcji nowej powieści w miejscu, które para lubi i do którego chętnie wraca. Te regularne powroty pozwoliły na konsultacje z osobami posiadającymi wiedzę o lokalnej historii oraz na wskrzeszenie na kartach „Areny” Darłowa sprzed niemal 70 lat (akcja toczy się w 1948 roku). Okrzyknięta od razu po premierze najbardziej mroczną i brutalną pozycją w dorobku Krajewskiego powieść znajduje się już na półkach z bestsellerami: właśnie tam możecie jej szukać podczas wyprawy do księgarni.
To wszystkie informacje znajdziecie jednak w każdym innym miejscu w sieci. Od siebie chciałabym dodać nieco emocji. Po pierwsze zatem sam wariograf, który okazał się fascynującą maszynerią, po drugie postać Marka Krajewskiego. Czymś zupełnie innym (i dalece bardziej przyjemnym) niż konferencja prasowa jest bowiem możliwość odbycia spaceru w towarzystwie pisarza i zamienienia z nim przynajmniej kilku zdań, niekoniecznie związanych z publikacją. Odziany w świetnie skrojony garnitur Krajewski jest rozmówcą zajmującym i elokwentnym – chociaż jasno sugerują to jego książki i trudno mówić o zaskoczeniu, niezwykle przyjemnie słucha się kogoś, kto potrafi plastycznie opisać swój warsztat i codzienną pracę, nie stroniąc przy tym od głębszych, nierzadko filozoficznych rozważań.
Jeśli wierzyć wariografowi, Marek Krajewski nie ma nic na sumieniu: nie popełnił nigdy zbrodni i nie fascynuje go przemoc, chociaż dopuściłby możliwość zabicia niewinnego człowieka w celu uratowania swojego życia i zakłada, że byłby w stanie odebrać komuś życie. Zapis z wykrywacza wskazał na pewne wahania przy tych odpowiedział, sugerując – co pisarz potwierdził – że kwestie te wywołują w badanym niepokój i wątpliwości. Co ciekawe, pojawiły się one także przy odpowiedzi na pytanie o to, czy podczas pisania Krajewskiemu towarzyszy lęk, że jego powieści mogłyby zainspirować kogoś do morderstwa.
Warto przyjrzeć się tu z bliska głównemu bohaterowi tego wydarzenia: elegancki i pełen godności Marek Krajewski to pisarz wręcz wzorcowy, taki, jakiego wymagający czytelnik oczekuje. Inteligentny i kulturalny, z klasą, nie tracący rezonu i odpowiadający w sposób przemyślany na podchwytliwe nierzadko pytania. Przyglądając się temu nieco z boku, jako odbiorca drugiej kategorii (dopiero zaczynam przygodę z książkami Krajewskiego) uderzyło mnie przede wszystkim to, że właśnie takich celebrytów chciałabym oglądać w programach rozrywkowych: ludzi, którzy mając obycie, styl i przed wszystkim coś do powiedzenia, są profesjonalistami w swojej dziedzinie, traktując poważnie i z szacunkiem zarówno własną pracę jak i jej adresata, czytelnika, potencjalnego odbiorcę. Tak bardzo jak staram się nie wchodzić w interakcję z pogodynkami reklamującymi soczki i wody, tak cieszy mnie Mercedes Twardocha. I tak samo mocno chcę w dyskusji publicznej słyszeć twórców takich jak Marek Krajewski: najmroczniejszy umysł polskiego kryminału w najlepiej skrojonym garniturze.