TV Time, czyli czas na seriale – jak nie stracić rachuby i zawsze być na bieżąco?
Połowa listopada to czas jak każdy inny, ale jeśli idzie o seriale, to w zasadzie lepszy. We własnej wyobraźni spędzam całą późną jesień i zimę, leżąc w łóżku – zakopana w pościeli odpalam tylko kolejne odcinki. Kiedy jednak stawiam sprawę uczciwie, dochodzę do wniosku, że dużo pracuję i jestem zbyt często w rozjazdach. Oglądanie seriali stało się dla mnie zatem nie tyle formą spędzania wolnego czasu co zamiennikiem życia towarzyskiego.
Najlepsza impreza to impreza jednoosobowa
Jeszcze nie tak dawno imprezowałam jak wściekła i w towarzystwie znajomych (swoich lub cudzych) spędzałam całe dnie. I noce. Przede wszystkim noce, bo imprezy kończyły się nierzadko w okolicy późnego śniadania. Teraz mam 29 lat i opis udanej imprezy zawiera dla mnie takie wyrażenia jak „zdarza się rzadko”, „kameralna”, „dobre jedzenie” oraz „z powrotem we własnym łóżku najwcześniej o 2 w nocy”. Najlepszym pomysłem na spędzenie wolnego dnia pozostaje zaś dla mnie leżenie bykiem z książką, tabletem lub po prostu sen. Nie mogę doczekać się już tych wszystkich ekscytujących rzeczy, których nie zrobię w sylwestra i tych szalonych imprez, na które nie pójdę. Nie wydaje mi się jednak, że to kwestia wieku. Sądzę raczej, że każdy ma w życiu jakiś limit wypitego alkoholu, wypalonych skrętów i kilku(nasto)dniowych ciągów w stylu party hard – a ja już swój limit w niektórych z tych pozycji osiągnęłam.
Odkryłam ostatnio istnienie aplikacji TV Time, którą Wam gorąco polecam – appka jest oczywiście darmowa i ja też mówię o niej za darmo, bo czemu nie. Przyznam, że od dawna szukałam takiego rozwiązania – co prawda myślalam raczej o desktopowym, ale wersja mobile okazuje się w sumie lepsza i wygodniejsza.
Mam konto na Filmwebie, bo jestem leniwa
Od ponad dekady korzystam z Filmwebu – to tam oceniam wszystkie oglądane filmy i buduję swoją bazę. Czasami spotykam się z pytaniami o to, jaki sens ma wystawianie ocen filmom i czy dziesięciopunktowa skala nie ogranicza recenzenta – zwykle ze strony osób, którym wydaje się, że są ponad to i które lubią o sobie myśleć jako o ludziach z opiniami tak wysublimowanymi, że niemożliwymi do skondensowania w tak prostej formie. Odpowiadam, że mnie tam nic nie ogranicza. Jasne, nie każdy potrzebuje takiego konta i nie każdemu chce się w to bawić. Problem komplikuje się wtedy, kiedy człowiek ogląda lub czyta (bo to samo dotyczy portali typu GoodReads czy Lubimy Czytać) bardzo dużo i w po jakimś czasie po prostu nie pamięta, czy dany film mu się podobał czy nie. Ja nie pamiętam: w moim panelu jest ponad 2200 ocenionych filmów. To wcale nie jest tak dużo, rzecz jasna, znam ludzi, którzy oglądają o wiele więcej lub są ode mnie znacznie starsi. Zazdroszczę tym spośród nich, którzy pamiętają o wszystkim, co kiedykolwiek oglądali i nie mają problemu z przywołaniem swoich odczuć podczas seansu po kilku latach.
Ostatnio chciałam przenieść wszystkie swoje oceny na IMDb (głównie z powodu większej bazy danych), ale zrezygnowałam, kiedy okazało się, że wtyczka IMDb. SYNc w moim przypadku nie działa. Po tym, jak zaczęłam przenosić ręcznie na GoodReads swoje oceny prawie 700 książek z datami przeczytania i notatkami (ten sam powód – większa, międzynarodowa baza, zawierająca pozycje nieprzetłumaczone na polski oraz uwzględniająca wydania elektroniczne), naprawdę nie mam ochoty przechodzić przez to piekło raz jeszcze. Wtyczkę jednak polecam, ponoć zazwyczaj się sprawdza – u mnie nie zadziałała podobno z powodu braku jednej lub kilku pozycji z listy w bazie IMDb (zakładam, że chodzi o jakieś mało znane animacje krótkometrażowe lub etiudy filmowe).
Po tym, jak layout Filmwebu przeszedł mocny lifting, panel służący do oznaczania obejrzanych odcinków przestał się sprawdzać. Nie jest już poręczny i zawsze na miejscu, stał się niewygodny w użyciu i wymaga dodatkowych kliknięć. Jako bardzo typowy użytkownik sieci (czyt. bardzo leniwy) zrezygnowałam z tego powodu z jego używania. Brakowało mi jednak narzędzia informującego o nowych odcinkach i pozwalającego śledzić postęp – i tutaj appka TV Time okazała się strzałem w dziesiątkę. Nie jest co prawda idealna, bo zdarza się, że jakiegoś serialu w niej brakuje, ale powiedzmy sobie szczerze, chodzi przede wszystkim o nieznane za granicą seriale polskie, a jak człowiek oglądał kiedyś „Klub szalonych dziewic” to może jednak lepiej, żeby nikt o tym nie widział, bo chwalić się nie ma czym. Ja na przykład obejrzałam parę odcinków i do dzisiaj żałuję.
TV Time: czas na seriale
TV Time pozwala na obserwowanie znajomych i nieznajomych – możecie się zdziwić, jak wielu Waszych ziomków już z tego rozwiązania korzysta. Jeśli chcecie znaleźć mnie w systemie, szukajcie po imieniu i nazwisku. Nie oceniam tam (jeszcze!) co prawda oglądanych seriali i nie zostawiam notatek (jeszcze!), ale oglądam naprawdę sporo i jeśli zostaję z czymś na dłużej, to możecie śmiało traktować to jako rekomendację, za którą biorę odpowiedzialność. Jako dodatkowy bonus dostaniecie w appce licznik, który powie Wam, jak wiele czasu poświęciliście w życiu na oglądanie seriali. U mnie na chwilę obecną jest to 6,5 miesiąca. Pół roku. Wiecie, co ludzie są w stanie zrobić w ciągu pół roku? W takim czasie można schudnąć dobrze ponad 20 kilo, przygotować się do wejścia na Mont Blanc albo przebiegnięcia przynajmniej półmaratonu, przebić się z dobrym blogiem albo vlogiem, wyhodować w sobie płód zdolny do przeżycia poza łonem matki, wyjść za mąż i się rozwieść lub nauczyć się obcego języka w stopniu komunikatywnym.
A ja oglądam seriale. NICZEGO NIE ŻAŁUJĘ. Ostatecznie więcej czasu zmarnowałam w życiu na nieudane związki i ludzi, którzy mnie irytowali. Gdybym miała dostać jakiś czas z powrotem, to właśnie ten chciałabym otrzymać w pierwszej kolejności: tak zupełnie poważnie, to „CSI” (wszystkie serie, ciągle niczego nie żałuję) dostarczało mi więcej rozrywki niż niejeden były chłopak. Pozostaje pytanie, czy ja się spotykam z takimi średnimi chłopakami, czy to ten serial jest taki dobry.
No bo umówmy się, są książki i seriale lepsze niż związki. Ba, bywają nawet takie lepsze od krwistych steków, czekolady czy pierogów, whatever turns you on.