Kiedy dorosnę, chcę być taka jak moja babcia. Bo moja babcia, panie kochany, to nie byle kto: czasami jak spojrzy na kogoś, to ten ktoś ma wrażenie, że właśnie zadarł z nieodpowiednim człowiekiem i chociaż babcia mówi „to może jeszcze pierożków”, to on już wie, ten ktoś, że babcia chce go tą uprzejmością złamać.
Jeszcze nikt nie dotrwał do drugiej rundy.
To babcia własnie, nikt inny, dała mi wiele rad cennych na drogę życia. „Nie zadawaj się nigdy z takimi, co uprawiają hazard” – mówiła na przykład, a ja słuchałam uważnie i wyciągałam wnioski. „Bo hazard, Madziu, to uprawiają tylko kurwy i złodzieje”. Zanotowałam skrzętnie, wzięłam te rady do drżącego buduaru serca niewinnego i chodząc za babcią krok w krok, uczyłam się technik zarządzania i teorii władzy. Bo babcia mogłaby być politykiem, gdyby bycie owym nie było po troszę obecnie zajęciem upadlającym – ale może właśnie dlatego, że w polityce brak takich ludzi jak babcia, którzy wiedzą, że samym gadaniem nikt jeszcze głodnego nie nakarmił ani biznesem nie zarządził. Że tu rękawy podwinąć trzeba i czasami trochę się ubrudzić.
A babcia zarządzała. Nie biznesem, co prawda, ale administracją na śląskiej Politechnice, bo babcia, proszę ja ciebie, jest kobietą wykształconą i dobrze radzi sobie z cyframi i papierami, których znaczenia ja pojąć nie mogę. I chociaż pewnie nigdy nie użyła słowa „feminizm”, najpewniej powiodłaby lud na barykady, gdyby była taka potrzeba i nigdy nie uwierzyłaby, gdybyś jej powiedział, że nie jest w stanie zrobić czegoś tylko dlatego, że posiada jajniki.
Babcia ze wszystkim zdążyła: w pracy pokazała wszystkim, kto tu rządzi i dzieciom wydanym na świat też pokazała, jak żyć należy. Z obiadem też zawsze zdąży, a i jeszcze grządki wyplewi, bo takie hobby ma. Mówiłabym do niej proszę babci, bo kto jak kto, ale babcia zasługuje na trzecią osobę, ale przecież któż, jak nie ona, wpoił mi pragmatyzm – także w języku. Ostatecznie uczono mnie od zawsze, że szacunek do ludzi wyraża się w życiu, a mniej w słowach i są rzeczy ważniejsze niż archaiczne formy wyrazu.
Kiedy słucham babci, słyszę ledwie wyczuwalną, miękką nutę zaśpiewu zza wschodniej obecnie granicy i myślę sobie, że tam kiedyś była Polska, aż Rosjanie przyszli i zmienili historię świata. Yходи b Польшy, mówili, yходи, więc babcia uszła, podlotkiem będąc, po drodze błyskawicznie dorastając do walki o przetrwanie. W tym akcencie echo odbija się od ścian pałacu arcybiskupa lwowskiego, po którego korytarzach babcia grasowała, będąc jeszcze małą Stasią. I myślę o tym zawsze, kiedy wspomina tych Rosjan i kiedy mówi o ukrywanym w piwnicy rodzinnego domu Żydzie, który zrobił jej na święta piekne zabawki na choinkę, a potem nagle zniknął. Albo kiedy opowiada o ojcu swoim, który ukrywał się po lasach przed wrogiem i w końcu ukrył się tak skutecznie, że ponownie objawił się dopiero wiele, wiele lat później, mając już nową rodzinę i nowe dzieci.
Myślę wtedy, jak to było, zostać wygnanym z domu, który przestał być domem i stał się innym państwem, uciekać, za cały majątek w życiu mając matkę chorą na tyfus i maszynę do szycia, jedyne źródło matki dochodu. Jak to było, patrzeć, jak przesuwają się granice, wytyczające nowe linie niebezpiecznie blisko gardła. Jak smakowały decyzje, podejmowane w wieku, w którym nie powinno się podejmować takich decyzji – czasami mam wrażenie, że w fenotyp wpisano mi z babki prababki przedwczesne branie świata na barki i rzucanie mu wyzwania.
Od babci nauczyłam się, jak postępować z ludźmi: przyswoiłam wcześnie, że zachowując wobec nich szacunek, mam pełne prawo takiego samego szacunku wymagać wobec siebie. Że nie muszę być z każdym po imieniu i nie każdy ma prawo dotykać mnie, szturchając w ramię czy sprawiając, że poczuję sie dotknięta. Nauczyłam się mówić „przepraszam, ale nie jesteśmy na ty” w pięciu odmianach chłodu i, z drugiej strony, uśmiechać się ciepło i instynktownie wyciągać do ludzi ręce.
Wiesz, babcia powiedziała mi kiedyś, że każdy ma prawo do miłości i że nie mnie to oceniać, że nie mnie oceniać ludzi i ich postępowanie, nie mnie wydawać sądy i potępiać. Że nie muszę mieszać bogów w swoje sprawy, żeby być dobrą i żeby żyć moralnie, wystarczy tylko zawsze dostrzegać człowieka w człowieku i pamiętać, że przemoc nie przystoi jednostkom myślącym, odbiera godność. Że ta właśnie godność nie pozwala patrzeć z pogardą i nienawiścią, upadlać się gniewem i zemstą, odmawiać wybaczenia. Że mylić się – jest rzeczą normalną, ale trwać w błędzie znaczy wyrzekać się świata, nie myśleć.
Zastanawia mnie zawsze, jak to możliwe, że ci, którym przyszli podpalić dom, nie noszą w sobie tego żalu. Że nie mają w sobie buty właściwej ich wnukom, że nie krzyczą o rewolucji i dochodzeniu sprawiedliwości za cenę krwi, nie chcą pluć na groby i obalać systemów. I myślę sobie, że oni już po prostu wiedzą to, czego ich dzieci wciąż jeszcze nie rozumieją: że nie ma złych systemów, są tylko słabi ludzie, są tylko ludzie. Zastanawiam się wtedy, jak to możliwe, że kolejne po nich pokolenie zostało bezpowrotnie stracone dla myśli jako ogół i rozerwały je na strzępy zwalczające się nawzajem demagogie, polityczna i ta z ambony, że tkwią do dziś w nienawiści i sączą ją w umysły swoich młodych i że tworzą podziały, zamiast łączyć.
Dochodzi do mnie wtedy, że chociaż staram się nie czuć pogardy, brzydzę się tymi, którzy nawołują do wojny, którzy mówią, że potrzebujemy jej, żeby na nowo usystematyzować wartości i zrozumieć. Przepraszam, babciu, ale nie chcę podawać im ręki: budzą we mnie większy sprzeciw niż ci, którzy jawnie podżegają do nienawiści. Chociaż dorosłam do tak wielu rzeczy i zrozumiałam tak wiele, nie przestaję myśleć, że ci, którzy rozumieją akt gwałtu i przemoc jako okazję do odrodzenia, nie zasługują na pokój.
Mam nadzieję, babciu, że nie zobaczysz na własne oczy, jak własnoręcznie rozrywamy na strzępy kraj, za który umierali Twoi bliscy.