Powroty

Przyznaję, że nie mam pojęcia, co jest trendy w sezonie jesiennym w tym roku. Zamiast przeglądać nowe wydania Vogue’a, przerzucam kartki historii prawosławia i mitologii Iranu, oglądam filmy dokumentalne o voodoo i analizuję miejskie legendy – mogę śmiało powiedzieć, że naprawdę kocham swoje studia miłością wielką i namiętną.

Jedynym trendem jaki przebił się do mojej świadomości są tendencje militarne, więc na fali tej mody postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami związanymi z noszeniem glanów. Wiele osób ich nie toleruje, zarzutów nawet nie chce mi się wymieniać, ale jako glanowy weteran zamieszczam mały przewodnik po ich świecie i poradnik dla zainteresowanych zakupem „tych pierwszych”. Odpuszczę sobie historię i hymny na cześć dra Martensa, w razie potrzeby wystarczy skorzystać z google’a. Oczywiście jak zwykle piszę – jak mawiał mój nauczyciel historii z LO – z głowy, czyli z niczego, więc są to jedynie moje subiektywne odczucia po ponad 10-letnim związku z tego typu obuwiem.

1. Czym są glany.
Prawdziwy glan ma być butem, którym można zabić (jeśli przyjdzie potrzeba), z którym nie trzeba się cackać i który zniesie wszystkie, nawet najbardziej perwersyjne wyczyny właściciela. Dobrze dobrane glany mogą zaowocować związkiem idealnym – niewymagającym żadnej pielęgnacji, a trwającym po grób. O ile są dobrej jakości, są właściwie niezniszczalne. Moje zostały przetestowane między innymi pod względem: odporności na głębokie zanurzenie, ogniotrwałości (próba podpalenia zapalniczką), komfortu noszenia na długich trasach i w trudnych warunkach, łatwości pielęgnacji, podatności na zabiegi upiększające dokonywane lakierem do paznokci i korektorem (takim szkolnym) oraz w kilku innych sytuacjach, o których publicznie nie opowiadam. Glany dobrej jakości nie zużywają się w ciągu 2-3 lat, nawet przy codziennym noszeniu i intensywnym trybie życia. Glany są SKÓRZANE, noszenie butów o takiej konstrukcji wykonanych z worka na śmieci (czyli PVC) jest wyrokiem śmierci na stopy.

2. Popularne marki – co warto kupić.
W Polsce najbardziej dostępne są glany firm: Dr. Martens, Steel, Heavy Duty. Czasami zdarza się, że marki typu Venezia albo Prima Moda wypuszczają jakiś żart glanopodobny, ale nie należy traktować tego serio, chyba, że ktoś ma na zbyciu 500zł, które chce wyrzucić w błoto. Dr. Martens słynie z butów, które prawdziwi weterani noszą już od 20 lat i ciągle nie mogą znosić – nie są tanie, ale na allegro czy eBayu można znaleźć okazje cenowe (ostatnio kupiłam białe Martensy za 200zł, prezentacja niebawem). Czy tak naprawdę 350-400zł to dużo za buty, które mogą służyć przez dekady? Z mody raczej nie wyjdą, skoro są kultowe od przynajmniej 20-30 lat, to chyba nie są przelotnym trendem. Martensy mają unikatowy kształt, nie można pomylić ich z butami żadnej innej firmy, nawet kiedy po pijaku szuka się swoich pieszczochów, wychodząc z imprezy. Są smuklejsze, nie mają „ząbków” w miejscu gdzie podeszwa łączy się w górną częścią buta, nie są tak toporne jak glany niektórych firm, dzięki czemu nie wygląda się w nich jak perszeron i pasują do zwiewnych sukieneczek i falbanek, jeśli ktoś się uprze. Nad jakością i komfortem noszenia nie ma się co rozpływać, to trzeba poczuć. Po prostu warto.

Glany Heavy Duty też nie mają wspomnianych „ząbków” i są przez to wizualnie lżejsze, więc za moich czasów były chętnie wybierane przez dziewczyny. Przy intensywnym całorocznym noszeniu wytrzymują ok 2-3 lat (opinia na podstawie 10 par noszonych przeze mnie i moich znajomych), potem zaczyna pękać skóra, zwykle nad piętą i w okolicy śródstopia, czyli tam, gdzie but się zgina. Wyglądają fajnie, ale mają małą różnorodność modeli, nie są też specjalnie tanie (10 lat temu kosztowały ok 250zł, nie wiem jak teraz) – można kupić, jeśli ktoś planuje chodzić w nich rekreacyjnie. Początkowo skóra jest bardzo sztywna i twarda, rozchodzenie trwa bardzo długo – moje stały się naprawdę wygodne już wtedy, kiedy miały dziury, przez które można było przełożyć palec. Oczywiście ma to też swój klimat, coś jak rany wyniesione z wojny – dla prawdziwego punka lub grunge’owca absolutny must have. Glany HD wspominam z sentymentem, ale drugi raz nie chciałabym ich nawet za darmo.

Steel produkuje buty ciężkie, masywne, idealne dla prawdziwych twardzieli, z tego powodu w sklepach, które je sprzedawały, zawsze było czarno od 15-letnich metali z mamusiami. Moim osobistym zdaniem są paskudne, toporne i w ogóle fuj. Słynęły z tego, że były dość miękkie i wygodne w noszeniu, do czasu kiedy zaczynała odpadać podeszwa, czyli przez ok. rok lub dwa. Z tego co pamiętam, problem z nimi polegał na tym, że w przeciwieństwie do HD, które miały w podeszwie śruby, Steele były tylko klejone – chociaż mogę się mylić. Za czasów mojej buntowniczej młodości były tańsze niż HD (oraz łatwiej dostępne, bo sprzedawali je nawet na straganach na targu) i głównie dlatego chętniej kupowane. Wzorów było więcej niż w przypadku HD, w większości kopie modeli Martensa (przecierki, kolory itd). Nie wiem czy jakość produkowanych butów się zmieniła, ale wyglądają wciąż tak samo paskudnie, więc osobiście na pewno się nie skuszę.

Ostatnie glany jakie kupiłam – nie licząc moich nowych białych misiaczków – to pomarańczowe przecierane Grindersy ze zdjęć. Do dzisiaj średnio popularna firma, dość trudno dostępna w Polsce – swoje sprowadzałam z UK, co nie było wcale takie łatwe 7 czy 8 lat temu i żeby za nie zapłacić, musiałam sprzedać swoją Nokię. Cenowo niewiele tańsze od Martensów; Obecnie chyba powoli wycofują się z produkcji takich butów, bo na stronie producenta przeważają – genialne zresztą – kowbojki. Z mojego punktu widzenia – niezniszczalne, niesamowicie wygodne i w ogóle miłość po grób. Wizualnie masywniejsze niż Martensy i HD, z „ząbkami”.

3. Na każdą pogodę.
Jeśli dziecię Twoje będzie chciało Ci wmówić, że nadają się na lato – kłamie. Fakt, skóra naturalna niby przepuszcza powietrze, ale bez przesady, w upalne dni w środku buta jest sauna i nie sądzę, żeby służyło to stopom. Twardzielom glany w lipcu dodają oczywiście +10 do stylówy, ale jako że praktykowałam to samo, mogę powiedzieć, że noszenie glanów w lecie niekoniecznie jest kwestią autentycznej wygody – po prostu punk w sandałach wygląda jak wieśniak, ot cała zagadka. W zimie natomiast jest to kwestia indywidualnego krążenia krwi i grubości skarpet. Glany ocieplane są sprzeczne z subkulturową ideologią, więc nie podlegają rozważaniom. Osobiście jestem zdania, że w kozaczkach z cieniutkim kożuszkiem marznie się bardziej niż w grubych wełnianych skarpetach, które można upchnąć w glanach. Jedyne buty, w których NAPRAWDĘ było mi ciepło w zimie, to trapery, a powiem szczerze, że jeśli miałabym je jeszcze kiedyś założyć, to wolę żeby mi stopy odmarzły i odpadły. Glany nadają się natomiast idealnie na porę deszczową – z moim doświadczeń wynika, że przemakają dopiero na wysokości sznurówek, kiedy woda wlewa się przez dziurki. Na lodzie ślizgają się za to jak łyżwy.

6119297737_5bbbf5b534_b

4. Niszczą stopy.
Niszczą. Każdy ortopeda zauważy, że delikwent nosi glany. Deformują stopę (SĄ ciężkie, wbrew temu, co bredzą pasjonaci), sprawiają, że naskórek mocno rogowacieje. Raczej nie odparzają, za to mogą obcierać – jeśli ktoś ma delikatne stopy i zdecyduje się na buty z tak sztywnej i twardej skóry, od razu powinien zainwestować też w plasterki i jakąś maść na gojenie. Przy noszeniu na co dzień, nie warto wysilać się na pedicure, po prostu nie warto. Po jakimś czasie, gdy buty się rozchodzą, skóra mięknie i jest ok. Albo i nie.

5. Nadają się do noszenia w każdych warunkach.
Ja w swoich wlazłam na Czerwone Wierchy. Ale z drugiej strony, moja przyjaciółka weszła na Giewont w sandałach, a kumpel całe lato chodził po krakowskich ulicach boso, bo ukradli mu buty i zbuntował się przeciwko systemowi. Znam dziewczynę, która poszła na Gubałówkę w japonkach i też udało jej się dopełznąć do szczytu. Jednak w góry raczej nie polecam – niby trzymają kostkę, ale łatwo uszkodzić ścięgno Achillesa, poza tym w przeciwieństwie do butów trekkingowych nie mają w środku żadnej wyściółki, więc jeśli nawet nie obetrą przy wchodzeniu, to przy schodzeniu już raczej będzie płacz. Są natomiast idealne do chodzenia po rumowiskach i przedzierania się przez krzaki.

6. Pielęgnacja nie jest skomplikowana.
Nigdy w życiu nie wypastowałam glanów. Nigdy w życiu ich nie wyczyściłam. Jeśli mówię, że naprawdę wielbiłam grunge, to znaczy, że nie kupowałam ciuchów „w stylu Kurta Cobaina” po 200zł za t-shirt z lanserskim nadrukiem, tylko że wartość całego outfitu wynosiła 260zł, z czego 250 zapłaciłam za glany (było mi zresztą wstyd z tego powodu). Znaczyło to też, że uwalone po kostki błotem glany nie przeszkadzały mi w wyciąganiu demonstracyjnie nóg przed siebie na lekcjach w moim katolickim gimnazjum, które – zastrzegam – skończyłam z wyróżnieniem. Kiedy spod brudu nie widać już było czarnej skóry, szukałyśmy z moją hippisowską przyjaciółką Anką najbliższej kałuży i stałyśmy w niej, aż brud się nie rozpuścił. Tak jak mówiłam, nieprzemakalne.

7. Samoobrona.
Dziewczęciu w glanach, napadniętemu nocą w ciemnej uliczce doradza się: dobry rozmach i precyzyjne kopnięcie skierowane w części witalne albo goleń napastnika, po czym szybki odwrót i wyciągnięty galop. Nawet jeśli złoczyńca wstanie, to z całą pewnością odechce mu się kraść i gwałcić na jakiś czas. Mniej zabawnie – kopniak w głowę wymierzony „z glana” może zabić, w moim otoczeniu była dziewczyna, która spędziła 3 miesiące w śpiączce spowodowanej napadem obutych w glany skinów. Sama zemdlałam na koncercie po tym, jak przewróciwszy się w tłumie zainkasowałam przypadkowego kopniaka w skroń.

8. Lakierowane.
Jeśli chodzi o fajne, kolorowe modele Martensa – jak najbardziej. Osobiście przymierzam się teraz do metalicznych – żółtych, srebrnych albo różowych. Czarne lakierowane Steele albo HD – NIE. Po prostu nie.

9. Do czego nosić.
Do wszystkiego, chociaż przed przystąpieniem do subkultury warto się zastanowić – nie dość, że większość trąci myszką, to może kiedyś niosły za sobą jakiś światopogląd, obecnie już raczej nie bardzo, a czasy produkcji dobrego gitarowego grania mamy już raczej za sobą (tak, to jest moja subiektywna opinia – uważam że rock umarł, a kapele typu Muse uprawiają nekrofilię na jego grobie). Dla mnie bycie 15-letnim metalem oznacza w tej chwili coś analogicznego do bycia pasjonatem dinozaurów – w życiu się na oczy nie widziało, ale człowiek się podnieca. Mając 23 lata mogę powiedzieć przynajmniej, że jeszcze pamiętam jak Metallica grała (chociaż już coraz gorzej), a nie robiła sobie rzewne jaja, natomiast Iron Maiden widziałam na żywo na koncercie, a nie w muzeum w dziale skamielin. Chociaż oczywiście mam świadomość tego, że dorastałam się w czasach, kiedy prawdziwe gitarowe granie miało już ciężką zadyszkę. Czy zatem jest sens kupować glany? O ile Martensy przedarły się do popkultury i noszą je przedstawiciele różnych środowisk, buty HD czy Steel są ciągle elementem subkultury – która moim zdaniem umarła już dawno temu. Przez sentyment powracam jeszcze ciągle do glanów czy wojskowej „kostki”, ale widząc dzisiejszych gimnazjalistów w podobnych ciuchach trudno uwierzyć mi, że jest to coś więcej niż kostium. Ale, w sumie, co mnie to obchodzi.

10. Glany emanują zajebistością.
No przecież.

6119835366_1bc6c3000d_b
 

Powroty