Przyznaję, że nie mam pojęcia, co jest trendy w sezonie jesiennym w tym roku. Zamiast przeglądać nowe wydania Vogue’a, przerzucam kartki historii prawosławia i mitologii Iranu, oglądam filmy dokumentalne o voodoo i analizuję miejskie legendy – mogę śmiało powiedzieć, że naprawdę kocham swoje studia miłością wielką i namiętną.
Jedynym trendem jaki przebił się do mojej świadomości są tendencje militarne, więc na fali tej mody postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami związanymi z noszeniem glanów. Wiele osób ich nie toleruje, zarzutów nawet nie chce mi się wymieniać, ale jako glanowy weteran zamieszczam mały przewodnik po ich świecie i poradnik dla zainteresowanych zakupem „tych pierwszych”. Odpuszczę sobie historię i hymny na cześć dra Martensa, w razie potrzeby wystarczy skorzystać z google’a. Oczywiście jak zwykle piszę – jak mawiał mój nauczyciel historii z LO – z głowy, czyli z niczego, więc są to jedynie moje subiektywne odczucia po ponad 10-letnim związku z tego typu obuwiem.
1. Czym są glany.
Prawdziwy glan ma być butem, którym można zabić (jeśli przyjdzie potrzeba), z którym nie trzeba się cackać i który zniesie wszystkie, nawet najbardziej perwersyjne wyczyny właściciela. Dobrze dobrane glany mogą zaowocować związkiem idealnym – niewymagającym żadnej pielęgnacji, a trwającym po grób. O ile są dobrej jakości, są właściwie niezniszczalne. Moje zostały przetestowane między innymi pod względem: odporności na głębokie zanurzenie, ogniotrwałości (próba podpalenia zapalniczką), komfortu noszenia na długich trasach i w trudnych warunkach, łatwości pielęgnacji, podatności na zabiegi upiększające dokonywane lakierem do paznokci i korektorem (takim szkolnym) oraz w kilku innych sytuacjach, o których publicznie nie opowiadam. Glany dobrej jakości nie zużywają się w ciągu 2-3 lat, nawet przy codziennym noszeniu i intensywnym trybie życia. Glany są SKÓRZANE, noszenie butów o takiej konstrukcji wykonanych z worka na śmieci (czyli PVC) jest wyrokiem śmierci na stopy.
2. Popularne marki – co warto kupić.
W Polsce najbardziej dostępne są glany firm: Dr. Martens, Steel, Heavy Duty. Czasami zdarza się, że marki typu Venezia albo Prima Moda wypuszczają jakiś żart glanopodobny, ale nie należy traktować tego serio, chyba, że ktoś ma na zbyciu 500zł, które chce wyrzucić w błoto. Dr. Martens słynie z butów, które prawdziwi weterani noszą już od 20 lat i ciągle nie mogą znosić – nie są tanie, ale na allegro czy eBayu można znaleźć okazje cenowe (ostatnio kupiłam białe Martensy za 200zł, prezentacja niebawem). Czy tak naprawdę 350-400zł to dużo za buty, które mogą służyć przez dekady? Z mody raczej nie wyjdą, skoro są kultowe od przynajmniej 20-30 lat, to chyba nie są przelotnym trendem. Martensy mają unikatowy kształt, nie można pomylić ich z butami żadnej innej firmy, nawet kiedy po pijaku szuka się swoich pieszczochów, wychodząc z imprezy. Są smuklejsze, nie mają „ząbków” w miejscu gdzie podeszwa łączy się w górną częścią buta, nie są tak toporne jak glany niektórych firm, dzięki czemu nie wygląda się w nich jak perszeron i pasują do zwiewnych sukieneczek i falbanek, jeśli ktoś się uprze. Nad jakością i komfortem noszenia nie ma się co rozpływać, to trzeba poczuć. Po prostu warto.
Glany Heavy Duty też nie mają wspomnianych „ząbków” i są przez to wizualnie lżejsze, więc za moich czasów były chętnie wybierane przez dziewczyny. Przy intensywnym całorocznym noszeniu wytrzymują ok 2-3 lat (opinia na podstawie 10 par noszonych przeze mnie i moich znajomych), potem zaczyna pękać skóra, zwykle nad piętą i w okolicy śródstopia, czyli tam, gdzie but się zgina. Wyglądają fajnie, ale mają małą różnorodność modeli, nie są też specjalnie tanie (10 lat temu kosztowały ok 250zł, nie wiem jak teraz) – można kupić, jeśli ktoś planuje chodzić w nich rekreacyjnie. Początkowo skóra jest bardzo sztywna i twarda, rozchodzenie trwa bardzo długo – moje stały się naprawdę wygodne już wtedy, kiedy miały dziury, przez które można było przełożyć palec. Oczywiście ma to też swój klimat, coś jak rany wyniesione z wojny – dla prawdziwego punka lub grunge’owca absolutny must have. Glany HD wspominam z sentymentem, ale drugi raz nie chciałabym ich nawet za darmo.
Steel produkuje buty ciężkie, masywne, idealne dla prawdziwych twardzieli, z tego powodu w sklepach, które je sprzedawały, zawsze było czarno od 15-letnich metali z mamusiami. Moim osobistym zdaniem są paskudne, toporne i w ogóle fuj. Słynęły z tego, że były dość miękkie i wygodne w noszeniu, do czasu kiedy zaczynała odpadać podeszwa, czyli przez ok. rok lub dwa. Z tego co pamiętam, problem z nimi polegał na tym, że w przeciwieństwie do HD, które miały w podeszwie śruby, Steele były tylko klejone – chociaż mogę się mylić. Za czasów mojej buntowniczej młodości były tańsze niż HD (oraz łatwiej dostępne, bo sprzedawali je nawet na straganach na targu) i głównie dlatego chętniej kupowane. Wzorów było więcej niż w przypadku HD, w większości kopie modeli Martensa (przecierki, kolory itd). Nie wiem czy jakość produkowanych butów się zmieniła, ale wyglądają wciąż tak samo paskudnie, więc osobiście na pewno się nie skuszę.
Ostatnie glany jakie kupiłam – nie licząc moich nowych białych misiaczków – to pomarańczowe przecierane Grindersy ze zdjęć. Do dzisiaj średnio popularna firma, dość trudno dostępna w Polsce – swoje sprowadzałam z UK, co nie było wcale takie łatwe 7 czy 8 lat temu i żeby za nie zapłacić, musiałam sprzedać swoją Nokię. Cenowo niewiele tańsze od Martensów; Obecnie chyba powoli wycofują się z produkcji takich butów, bo na stronie producenta przeważają – genialne zresztą – kowbojki. Z mojego punktu widzenia – niezniszczalne, niesamowicie wygodne i w ogóle miłość po grób. Wizualnie masywniejsze niż Martensy i HD, z „ząbkami”.
3. Na każdą pogodę.
Jeśli dziecię Twoje będzie chciało Ci wmówić, że nadają się na lato – kłamie. Fakt, skóra naturalna niby przepuszcza powietrze, ale bez przesady, w upalne dni w środku buta jest sauna i nie sądzę, żeby służyło to stopom. Twardzielom glany w lipcu dodają oczywiście +10 do stylówy, ale jako że praktykowałam to samo, mogę powiedzieć, że noszenie glanów w lecie niekoniecznie jest kwestią autentycznej wygody – po prostu punk w sandałach wygląda jak wieśniak, ot cała zagadka. W zimie natomiast jest to kwestia indywidualnego krążenia krwi i grubości skarpet. Glany ocieplane są sprzeczne z subkulturową ideologią, więc nie podlegają rozważaniom. Osobiście jestem zdania, że w kozaczkach z cieniutkim kożuszkiem marznie się bardziej niż w grubych wełnianych skarpetach, które można upchnąć w glanach. Jedyne buty, w których NAPRAWDĘ było mi ciepło w zimie, to trapery, a powiem szczerze, że jeśli miałabym je jeszcze kiedyś założyć, to wolę żeby mi stopy odmarzły i odpadły. Glany nadają się natomiast idealnie na porę deszczową – z moim doświadczeń wynika, że przemakają dopiero na wysokości sznurówek, kiedy woda wlewa się przez dziurki. Na lodzie ślizgają się za to jak łyżwy.
4. Niszczą stopy.
Niszczą. Każdy ortopeda zauważy, że delikwent nosi glany. Deformują stopę (SĄ ciężkie, wbrew temu, co bredzą pasjonaci), sprawiają, że naskórek mocno rogowacieje. Raczej nie odparzają, za to mogą obcierać – jeśli ktoś ma delikatne stopy i zdecyduje się na buty z tak sztywnej i twardej skóry, od razu powinien zainwestować też w plasterki i jakąś maść na gojenie. Przy noszeniu na co dzień, nie warto wysilać się na pedicure, po prostu nie warto. Po jakimś czasie, gdy buty się rozchodzą, skóra mięknie i jest ok. Albo i nie.
5. Nadają się do noszenia w każdych warunkach.
Ja w swoich wlazłam na Czerwone Wierchy. Ale z drugiej strony, moja przyjaciółka weszła na Giewont w sandałach, a kumpel całe lato chodził po krakowskich ulicach boso, bo ukradli mu buty i zbuntował się przeciwko systemowi. Znam dziewczynę, która poszła na Gubałówkę w japonkach i też udało jej się dopełznąć do szczytu. Jednak w góry raczej nie polecam – niby trzymają kostkę, ale łatwo uszkodzić ścięgno Achillesa, poza tym w przeciwieństwie do butów trekkingowych nie mają w środku żadnej wyściółki, więc jeśli nawet nie obetrą przy wchodzeniu, to przy schodzeniu już raczej będzie płacz. Są natomiast idealne do chodzenia po rumowiskach i przedzierania się przez krzaki.
6. Pielęgnacja nie jest skomplikowana.
Nigdy w życiu nie wypastowałam glanów. Nigdy w życiu ich nie wyczyściłam. Jeśli mówię, że naprawdę wielbiłam grunge, to znaczy, że nie kupowałam ciuchów „w stylu Kurta Cobaina” po 200zł za t-shirt z lanserskim nadrukiem, tylko że wartość całego outfitu wynosiła 260zł, z czego 250 zapłaciłam za glany (było mi zresztą wstyd z tego powodu). Znaczyło to też, że uwalone po kostki błotem glany nie przeszkadzały mi w wyciąganiu demonstracyjnie nóg przed siebie na lekcjach w moim katolickim gimnazjum, które – zastrzegam – skończyłam z wyróżnieniem. Kiedy spod brudu nie widać już było czarnej skóry, szukałyśmy z moją hippisowską przyjaciółką Anką najbliższej kałuży i stałyśmy w niej, aż brud się nie rozpuścił. Tak jak mówiłam, nieprzemakalne.
7. Samoobrona.
Dziewczęciu w glanach, napadniętemu nocą w ciemnej uliczce doradza się: dobry rozmach i precyzyjne kopnięcie skierowane w części witalne albo goleń napastnika, po czym szybki odwrót i wyciągnięty galop. Nawet jeśli złoczyńca wstanie, to z całą pewnością odechce mu się kraść i gwałcić na jakiś czas. Mniej zabawnie – kopniak w głowę wymierzony „z glana” może zabić, w moim otoczeniu była dziewczyna, która spędziła 3 miesiące w śpiączce spowodowanej napadem obutych w glany skinów. Sama zemdlałam na koncercie po tym, jak przewróciwszy się w tłumie zainkasowałam przypadkowego kopniaka w skroń.
8. Lakierowane.
Jeśli chodzi o fajne, kolorowe modele Martensa – jak najbardziej. Osobiście przymierzam się teraz do metalicznych – żółtych, srebrnych albo różowych. Czarne lakierowane Steele albo HD – NIE. Po prostu nie.
9. Do czego nosić.
Do wszystkiego, chociaż przed przystąpieniem do subkultury warto się zastanowić – nie dość, że większość trąci myszką, to może kiedyś niosły za sobą jakiś światopogląd, obecnie już raczej nie bardzo, a czasy produkcji dobrego gitarowego grania mamy już raczej za sobą (tak, to jest moja subiektywna opinia – uważam że rock umarł, a kapele typu Muse uprawiają nekrofilię na jego grobie). Dla mnie bycie 15-letnim metalem oznacza w tej chwili coś analogicznego do bycia pasjonatem dinozaurów – w życiu się na oczy nie widziało, ale człowiek się podnieca. Mając 23 lata mogę powiedzieć przynajmniej, że jeszcze pamiętam jak Metallica grała (chociaż już coraz gorzej), a nie robiła sobie rzewne jaja, natomiast Iron Maiden widziałam na żywo na koncercie, a nie w muzeum w dziale skamielin. Chociaż oczywiście mam świadomość tego, że dorastałam się w czasach, kiedy prawdziwe gitarowe granie miało już ciężką zadyszkę. Czy zatem jest sens kupować glany? O ile Martensy przedarły się do popkultury i noszą je przedstawiciele różnych środowisk, buty HD czy Steel są ciągle elementem subkultury – która moim zdaniem umarła już dawno temu. Przez sentyment powracam jeszcze ciągle do glanów czy wojskowej „kostki”, ale widząc dzisiejszych gimnazjalistów w podobnych ciuchach trudno uwierzyć mi, że jest to coś więcej niż kostium. Ale, w sumie, co mnie to obchodzi.
10. Glany emanują zajebistością.
No przecież.
45 Comments
Comments are closed.
się rozpisałaś! 10. najlepsze 🙂 idę glany odkurzyć bo jesień idzie
nr 10 prawie mnie przekonał żeby je nabyć 🙂
Czemu jeżeli ktoś chodzi do gimnazjum i nosi glany to jest to nie ok? Sama nosiłam glany od 6 podstawówki i na początku nie miało to nic wspólnego z muzyką. Był to zwykłe buty do munduru harcerskiego, które mi się podobały. Dla Ciebie Rock umarł ale są ludzie, którzy nadal uważają, że istnieje. Owszem są pozerzy ale są i ludzie naprawdę słuchające takiej muzyki łącznie ze starymi zespołami, które już nie grają.
a dzięki 🙂 koszula z sh marki F&F jak potrzebna do sesji chętnie użyczę 🙂
Super tekst, jakbym czytała o sobie (tylko troszkę młodszej). Podpisuję się obiema rękami 🙂
glany są wieczne ;D ale stopki cierpią,fakt.
Twoją opinię o Heavy Duty potwierdzam, jak i o Steel. Tą drugą markę szybko sprzedałam, czułam się jak w klaun w nich! Heavy Duty mam zielono-czarne i chodzę w nich na przemian z kozakami, botkami trzeci rok i już błagają o emeryturę. Skóra popękała i jest w stanie odchodzenia od buta. W liceum chodziłam w nich nawet do kiecek. I tak w szkole przebierałam buty 😀 W tym roku czeka mnie zakup trzecich glanów. Mam duży dylemat, ale chyba wypróbuję na własnych stopach Martensy.
Jednokolorowe glany kojarzą mi się z kaloszami. Tzn całe i niecieniowane zielone.
Te twoje mi się podobają 😀
A mama mi nigdy nie pozwalała kupić :< Czas się zbuntować!
Mądrze i pięknie piszesz!
Pozdrawiam ciepło,
Czmiel
Bardzo dziękuję za komentarz u mnie! Przepraszam, że nie przeczytałam całego wywodu o glanach, ale ten etap mam już daaaaaawno za sobą i już do niego nie wrócę, chociaż szanuję 😀
co do odpowiedzi o pochodzenie moich rzeczy, torebkę można kupić tutaj: http://clobbaonline.com/index.php?p=1_6_Bags
a bluza jest firmy Algonquins i kupiłam ją od dziewczyny na internetowym community, nie jest chyba normalnie dostępna nigdzie :< w ogóle muszę powiedzieć że na pierwszy rzut oka prowadzisz świetnego bloga, postaram się wpaść czasem :))
Tattwo, czy znasz taki zespół jak Danzig? (to było a’propos wypowiedzi, że rock umarł)
dzięki za komentarze – pisałam do już kiedyś, ale powtórzę – może nie jest to zgodne z ideą bloga o modzie, ale naprawdę większą przyjemność sprawiają mi pozytywne opinie na temat tego, jak piszę niż jak wyglądam 🙂
@Kiciowata – nie chce mi się przepisywać tego, co odpisałam na Twoim blogu, ale nie chcę zostawiać też tego w próżni, więc poprzez odpowiedź poniżej może uda mi się wyjaśnić lepiej, o co mi chodzi.
@Anonimowy – oczywiście znam! otarłam się kiedyś o ich muzykę, ale przyznam, że to nie moja bajka. nie skreślam ciężkiego grania, ba! nie skreślam nawet rocka. zachwyca mnie PJ Harvey, White Stripes, ostatnio powalił Burzum. być może wyraziłam się nieprecyzyjnie – nie uważam, że rock nie ma już racji bytu. uważam po prostu, że przestał się rozwijać, jest obecnie gatunkiem martwym, który jedynie czerpie z przeszłości – a nowe zespoły są…no dobra, są po prostu do bani. przynajmniej 99,99% z nich. to za mało, żeby mówić o rozwoju. nie wiem jak jest naprawdę, ale przez ramię wisi mi kumpel i twierdzi, że po krótkich flirtach z elektroniką już od ponad 10 lat Danzig zjada własny ogon, „powrócił do korzeni”. nie znam na tyle ich muzyki, żeby się odnieść, więc milczę. ale myślę, że obecnie bardzo mocno widać, że wszystkie „dobre” kapele grające cięższą muzykę, to weterani. co będzie, kiedy ich zabraknie? zamiast objawień na miarę Queen, Beatlesów, Dżemu, Kultu, Pink Floyd (moja top lista) mamy Muse, dużo emo-rocka „z grzywką, ostre hipsterskie laseczki z dziarami i smarkaczy drących się do mikrofonu. jak dla mnie, słaba transakcja.
tak po prostu – jeśli muzyka się nie rozwija, jeśli nie pojawiają się w niej objawienia, zmiany, nowe prądy – jest dla mnie martwa. rock jest dla mnie obecnie martwy, wierzę, że mamy czas dobrej muzyki elektronicznej i hip hopu. ale to oczywiście moje zdanie. naprawdę czekam na rockowy kawałek, o którym powiem „wow, to coś zupełnie nowego”.
howgh
Przekaż owemu kumplowi, że Danzig flirtował przecież z industrialem przez dosyć krótki czas, a ostatnio wydał płytę która bardziej przypomina (moim zdaniem) dokonania wcześniejszego zespołu wokalisty Glenna D. (Samhain) lub czwartą płytę niż „korzenie”. Ale cóż, każdy ma swoje zdanie 🙂 Ja na przykład uważam, że nowe dokonania Danziga są o niebo lepsze od pierwszej, uważanej za arcygenialną płyty.
Eh, jak widać, jestem fangirlem pana Glenna i propagatorką jego twórczości w tym kraju 🙁
Hm, możnaby powiedzieć, że wszystkie gatunki którymi ja jestem fanką są już martwę. Batcave’owy gotyk? Dead. Metal? Dead. Psychobilly? Na początku lat dziewięćdziesiątych były rzekomo lepsze zespołu, więc dead. Rockabilly? DEAD OD PIĘĆDZIESIĘCIU LAT. Chyba zawsze ludzie będą tylko patrzyli wstecz i nie interesowali się muzyką, która jest tu i teraz – no może poza zespołami typu Muse, którego szczerze nienawidzę, mimo że jest to ulubiony zespół wielu moich rówieśniczek.
A być może rock naprawdę umarł, i pozostają nam tylko wspomnienia po dawnych zespołach? Ja i tak nadal będę uparcie twierdziła, że na świecie istnieje wiele świetnych, nowych (względnie) zespołów, które niekoniecznie podlegają pod rocka. Weźmy na przykład takie The Birthday Massacre, chociaż to trochę taka elektronika/industrial.
Ah, i dodam jeszcze, że przepraszam za przydługi komentarz i że uwielbiam twojego bloga. Masz niezwykle cięty język i świetne poczucie humoru, i do tego dzięki tobie wiem, gdzie szukać nowych, dobrych glanów.
I wreszcie znalazłam osobę, która tak jak ja nie wierzy w subkultury! (czy jakoś tak)
K.
Katyk – dzięki 🙂 być może kiedyś zapoznam się jeszcze bliżej z Danzigiem, staram się mieć otwarty umysł – skoro ostatnio leżałam na łóżku przeżywając Burzuma, wszystko jest możliwe.
dla mnie Muse to popłuczyny po Queen – jako że znam WSZYSTKO co Queen kiedykolwiek nagrało (Freddie solo też), inspiracje, czy też jak ja to mówię – bezczelna zżynka, żerująca na tym, że dzisiejsze dzieci Queen nie znają – są dość oczywiste. gdyby nie to, mogłabym wybaczyć resztę, ale tak to wchodzę wkurzona i pluję jadem.
sama słuchałam grunge, skandynawskiego gotyku (Vintersorg!), metalu, a nawet – chociaż rzadko o tym mówię – power metalu, w końcu dla mnie wszystko zaczęło się od „Master of the Wind” Manowar – miałam wtedy 12 lat 🙂 dzisiaj wolę melodykę, eksperyment, syntezator. ale właściwie nie jestem w stanie określić swojego gustu – patrz Burzum. ja po prostu lubię dobrą muzykę, tak samo jak lubię dobre kino – nieważne, czy to komedia, czy dramat, czy niemiecki czy rosyjski. chłonę po prostu co się da i staram się nie zamykać na żadne nurty w kulturze 🙂
wydaje mi się, że jedynym gatunkiem dla rocka jest właśnie elektronika – i takie projekty wypadają ciekawie. ale czasy tego surowego grania w stylu początków Metalliki, albo emocji – jak w kawałkach Dżemu, długich włosów i bród, skór i Harleyów, roztrzaskiwania gitar po koncertach, Ozzy’ego Osbourne’a – to już jest dla mnie skończone i staje się zbyt patetyczne, żeby było na serio.
subkultura – wielka bzdura 😉
temat muzyki jest dla mnie dość istotny, w końcu poświęcam jej codziennie kilka godzin 🙂 na pewno będę wracać do tego tematu na tym, albo na drugim blogu 🙂 zapraszam oczywiście do czytania i komentowania – bo takie komentarze, z którymi mogę wejść w dialog – lubię wielce 😉
Hi! I found your blog and I like it so much! your shoes are fantastic, I adore them!
Come and visit my blog, and if you like it, follow me, I’ll be waiting for you!
Cosa mi metto???
Martensy ,owszem niezniszczalne były 15 ,20 lat temu. Teraz to taki sam badziew jak wszystko produkowane przez małe żółte rączki . Kiedyś Doc wytrzymywały lata,skóra nie pękała ,podeszwa solidna ,piszę z doświadczenia ,bo w latach 90 byłam posiadaczką kilku par( ot taki mały odchył nastolatki ) i co jakiś czas dokupowałam kolejne zauważając coraz gorszą jakość .Mam buty ,które mają 13 lat i jeszcze nadają się do noszenia ,a Doc ,które kupiłam 3 lata temu wylądowały w tym roku w śmietniku( nie chodzę ciągle w tej samej parze, zmieniam 😉 ) Recz w tym ,że kiedyś produkowali owe buty w UK , teraz made in china ,thailand ,vietnam ,różnica w jakości kolosalna. Powoli producent wraca do produkcji brytyjskiej ,acz są to wybrane modele i o kilkadziesiąt funtów droższe i w pl niestety niedostępne .
@flea – obawiam się, że nieco się zagalopowałam i niestety możesz mieć rację…
Ja nosiłam glany jak byłam zbuntowaną pietnachą. Byłam na tyle zdesperowana, że zamawiałam w rok metal szopie. Ale paskudne są, nie dosyć że strasznie ciężkie (steel), to jeszcze upstrzone Union Jackami. Ale jak się wyszło na dzielnie, to spokojnie można było udawać panczura. A, nota bene, steele mają śruby : D
Moim skromnym zdaniem muzykę będzie można nazywać muzyką dopóki Pink Floyd nie zrezygnuje z koncertowania.
@mi – wiem dokładnie, o który model Ci chodzi, moja przyjaciółka go nosiła 🙂 ale śrubach nie wiedziałam, nie byłam pewna właśnie. to jakim cudem one się rozklejały? bo kupa ludzi na to narzekała…
Pink Floyd też uwielbiam i to ponad życie – „The Wall” to moim zdaniem najlepszy album wszech czasów, a w połączeniu z filmem to już brak mi słów; ale najbardziej lubię i tak „Brain Damage” z „The Dark Side of the Moon” 😉 ale muszę przyznać, że obecnie jestem fanką elektroniki, polskiego hip hopu i ogólnie chłonę bardzo mocno nowości – powstają naprawdę świetne, niszowe rzeczy, warto szukać 🙂
A pro pos pochodzenia martensów, to się kiedyś doszukałam: http://modologia.blox.pl/2012/03/Zanim-pojawily-sie-martensy.html
Ja uważam, że niektórzy 15-latkowie kpią sobie z prawdziwych glanów, zakładając do nich bluzkę z napisem: ” I ♥ Justin Bieber” jak to widze to mnie normalnie szlag trafia ;/
Ja mam 15 lat i słucham starych Gunsów i Slayera xd Chciałam sobie na allegro kupić takie tanie glany niby polskie, niby skóra xd ale stwierdziłam po przeczytaniu Twojej opini na ten temat, że jednak sobie kupię takie jakieś tanie Martensy krótkie xd
Dzięki, że otworzyłaś mi oczy xd
Z góry przepraszam za błędy, i za to że mogłam kogoś urazić moim komentarzem xd
Zgaduję, że jestem w podobnym wieku, co autorka, ale od zawsze nie cierpiałam Martensów, bo są brzydkie jak noc, natomiast Steele są przezajebiste, cudowne, pomykam w nich jakichś czas i nie narzekam, piękne i wygodne. I są czerwono-żółto-czarne, podobne do tych na zdjęciach.
a hahahahah też skończyłam katolickie liceum z wyróżnieniem 🙂 glany – do samoobrony – jak najbardziej testowane wielokrotnie i sprawdza się bardzo, szczególnie , że miałam wersję z kapą …dzięki której to możliwie, że posiadam nadal palce, po tym jak przejechał mi po stopach samochód…..w jednym bucie tylko kapa się zagięła 😀 Magda, normalnie idę kupić sobie glany….. z 7 lat nie nosiłam już, od momentu kiedy stwierdziłam, że jestem już na tyle duża, że mogę założyć sandały 🙂
Welp, ja Steele lubię właśnie za ich cudną toporność kształtu. 2 lata temu kupiłam sobie drugą parę, bo pierwsza po ośmiu latach odmówiła już współpracy, ale to chyba i tak niezły wynik. 😀
A i całkiem wygodne. I kolor mi się podoba, w sensie, gładkie, czarne, ale jednocześnie matowe.
Lakierowanym glanom stanowcze nie!
Przecież w Polsce jest od groma producentów glanów poza steelem i HD. Trucks Boots, Nagaba to porządne glany tańsze nawet niż HD i Steele i bijące obecnie je na głowę jakością.
Nie wiem, szczerze mówiąc, jak jest dzisiaj – swoje glany kuowałam 15 lat temu 🙂 Fajnie, że pojawiły się inne marki, bo Steel i HD mają sporo wad.
O kurde! z 10 lat temu…nie, zaraz, chyba już z 13 lat temu miałam dokładnie takie same grindersy, jak te na zdjęciach….ach, c za czasy to były cudowne! 😀 Pzdrawiam!
ja swoje kupiłam chyba w liceum, czyli będzie ponad 10 lat już 🙂 sprzedałam dopiero w ubiegłym rok na allegro 😀
Moje tez nosiłam w liceum, ale kupiłam jeszcze w olsztyńskim sklepie na starówce. To była wyprawa po buty! Mama się nie mogła nadziwić, że wydałam prawie 400zł na TAKIE buty. 😉
Ey,nie no.(teraz posypio sie hejty xd) Glany są niezniszczalne.Moje przechodziły ponad 20 lat (mam 13,odziedziczone po ciotce) i nic! Już nie pamiętam jakiej firmy,musiałam oddać siostrze. Kocham tak chodzić i jak ktoś następnym razem zobaczy na mieście kogoś tak ubranego,zaczep i się spytaj czy to przypadkiem nie dla szpanu.
CZY JEST SENS KUPOWAĆ GLANY… -.-
1. Martensy to nie glany
2. Glany są ok.
3. Czy trzeba słuchać tego co jest na topie(i tak tez sie ubierac)..?
4. Co jest złego w wielbieniu prehistorii xD?
5. +5000 za przyznanie glanom zajebistości B)
Ja od dziecka jestem wychowana na tego typu muzyce – rock, metal troche punka oraz poezja śpiewana. Co do ubrań – koszulka Led Zeppelin, glany i czarne spodnie, niegdyś rurki.. w końcu lat mam 13:P
W kinie widzę dwoje nastolatków, jakoś 17lat może. Kostka, glany, ramoneska… naiwna ja myślę, że punk nie umarł (tak wnioskowałam po naszywkach) a tu dziewczynie dzwoni telefon.. One Direction i ten ich nowy kawałek… O Jeżuuu T-T
Ja tam lubię Steele. Przerobiłem i Martensy i HD i Steele i to Steele u mnie wygrały. Toporność o której piszesz to dla mnie też (jak dla kogoś tu kto komentował) zaleta a nie wada. Delikatne to niech będą szpilki a nie glany 😛 Glany mają wyglądać ciężko, taki styl w końcu. Co do wygody, ponad 5 lat przechodziłem w jednej parze Steel i drugą kupiłem, bo inny model i bardziej mi się spodobał, a nie dlatego, że mi podeszwa odleciała.
Ja mam Steele i mam je 8 lat i jeszcze się z nimi nic nie stało, mam 20 dziurkowe. Przez jakieś 5 lat nie obcierały ani trochę, chodziłam w nich na pół dniowe wycieczki, na koncerty i nawet w 30 stopniowym upale w nich latałam. Teraz jak je założę to po 10 minutach mam stopy obdarte do krwi, a ubieram 3 pary skarpet i stopy obklejam plastrami. Nie wiem co z moimi stopami jest nie tak, ale większość butów mnie teraz obciera, czy to adidasy, sandały czy nawet japonki, więc naprawdę nie wiem.
Twoje stopy wybrały dorosłość 😀
No tak, to standard. Kiedy miałaś 15-lat i słyszałaś „Za moich czasów, to…” od starszych, krzywiła Ci się mina… a dziś, nie dobijając jeszcze nawet do trzydziestki, sama uprawiasz prezentowanie „swoich czasów” jako tych lepszych i zajebistszych;- ) Naprawdę myślisz, że dzisiejsi rockowcy-piętnastolatkowie słuchają tylko takich kapel jak Muse? Że oni nie znają Pear Jam, nie wiedzą, jak kiedyś wyglądała Metallica, że nie mają pojęcia o takich klasykach jak Queen i Iron Maiden? Oj nieładnie, nieładnie.
Szczerze mówiąc to mam wrażenie, że dzisiejszy 15-letni rockandrollowcy czytają Piekarę, głosują na Korwina i skręcili ultramocno w prawo, więc chyba wolałabym, żeby słuchali tylko Muse. To tylko luźna obserwacja, ale coś się naprawdę zmieniło od „moich” czasów – kiedy byłam nastolatką, subkultury nie oznaczały związku ze światopoglądem politycznym, może poza punkami. Dzisiaj za to metal stał się „kucem” i ma jasno określony poglądy polityczne. Niestety, skrajnie sprzeczne względem moich, co wpływa na spadek mojej sympatii do tego środowiska i obrzydzenie do polskiego fantasy, nie bez powodu powiązanego z prawicą światpoglądową.
Jak dla mnie martensy wygladaja jak kozaki,mam 15 lat i posiadam glany firmy steel i jestem z nich zadiwolona.owszem obcieraja lecz to zalezy od stpoy.widzialam kiedys napis „noszenie glanow nie czyni z ciebie metala”.W pelni sie z tym zgadzam,ja slucham MCR,Green Day i tez nosze glany,jezdze w nich na wooda itd.Mysle,ze kazdy”moze” nosic niezaleznie od tego czy slucha popu czy glosuje na Kukiza.
Mam Steele już 5 lat, dwie pary i jestem zachwycona. Martensy zaś wyglądają dla mnie ohydnie.
Oh, czy trzeba być metalem, aby je nosić?
Nie znoszę wspomnianej wyżej muzyki, od x lat słucham wyłącznie klasycznej i soundtracków, mimo wszystko glany urzekły me małe serduszko. <3
Podobają mi się ot, cała filozofia.
Mamy 2017 rok, metale już wyginęli ;] Niedobitki mają złą sławę, bo ponoć subkultura skręciła w prawo i jak jeden mąż głosowałaby na Korwina, gdyby tylko miała ukończone 18 lat. Tak mówią.
W tym tygodniu zakupione (wreszcie znalazł się rozmiar na moje małe stopki ;)) moje pierwsze glany, Altercore…Nie wiem, czy ta marka już istniała, kiedy to pisałaś, ale podobno jakościowo lepsze od Steelów i HD, też polskie. Nie są ze skóry, a z mikrofibry-wersja vegan wybrana ze względów światopoglądowych-i są zajebiste, już pierwszego dnia śmigałam w nich od rana do wieczora. Mikrofibra jest na tyle miękka (zdecydowanie bardziej niż skóra), że buty nie wymagały rozchodzenia, od razu dopasowały się do stopy. Ba!, nawet biegać w nich już pierwszego dnia mogłam, ale to chyba przez lata praktyki chodzenia w creepersach na podeszwie 4-5 cn, które do biegania są jednak znacznie gorsze 😉
Sranie w banie. Rock czy metal wcale nie umarl, a majac tylko 23 lata nie udawaj takiego dinozaura, bo tez mlodziak z Ciebie. Koncerty dalej sa, wciaz zajebiste, zdazyc mozna bylo jeszcze rok temu na Black Sabbath, Judasi pewnie znowu przyjada w przyszlym roku, tak samo Maideni. I nie wiem skad taka podnieta glanami? Artykul wlasnie taki jakby go 15 latek napisal, swiezo zakochany w metalu. Troche luzu ludzie, subkultura metalowcow (i nie pseudo sluchajacych Korna czy innego gowna) wciaz istnieje i ma sie swietnie. Dio spiewal, ze rock nigdy nie umrze i mial chlop swieta racje. Pozdro z Lublina, nie dinozaur – kobieta, lat 20.
Tekst jest sprzed 6 lat, tak że ja obecnie dobijam już 30stki i mogę powiedzieć jedynie, że to totalni urocze, że myślisz, że „rock nie umarł” po czym wymieniasz kapele, których liderzy mają po jakieś 250 lat z okładem XD Iron Maiden jest zresztą świetnym przykładem, bo nagrali ze 30 identycznych płyt i oni są akurat idealnym dowodem na to, że gatunek się nie rozwija. Śmieszne, że słuchasz muzyki, która była nowatorska i świeża ok. 30-40 lat temu i na tej podstawie oceniasz kondycję gatunku w XXI wieku. To, że nie jesteś w stanie podać żadnego współczesnego zespołu tej klasy, potwierdza jednoznacznie to, co napisałam. Zresztą, jako że metale przeobrazili się w głosujących na Korwina i czytających Piekarę kuców, dzisiaj do gatunku jest już się trochę wstyd przyznać. Odkąd tej subkulturze odjechał peron i zaangażowała się politycznie, już nawet moja generacja się do niej nie przyznaje. Starzy metalowcy mówią wprost, że to wstyd. Słuchanie Judas Priest zresztą zawsze balansowało gdzieś na granicy obciachu, nawet 20 lat temu. Co jeszcze, może Manowar? XD
A czy w tym ujęciu metal zmarł już czy też umrze za rok czy dwa, kiedy podda się wreszcie wyniszczana latami walenia gorzały wątroba Ozzy’ego, to już ma mniejsze znaczenie, niech będzie, że jest w przedśmiertnej agonii, bo ostatni wielcy muzycy tego gatunku zaczynają się powoli zawijać z tego świata.
Na koncercie Iron Maiden byłam jako 14-latka i uważam, że to odpowiedni wiek na takie doświadczenie, potem to już trochę wstyd jednak, bo te kawałki są serio skomponowane na jedno kopyto, trzeba być głuchym, żeby tego nie słyszeć. Dzisiaj nie poszłabym na ich koncert nawet za darmo, chociaż mam taką możliwość.
A Dio… cóż, facet nagrywa od dawna płyty na takim poziomie, że jego zdanie średnio kogokolwiek interesuje.
Tak że tego, uśmiałam się setnie, a Tobie życzę dalszego miłego eksplorowania tego skansenu. Ja to zrobiłam jeszcze w gimnazjum, może też dlatego szybciej z tego wyrosłam. I chociaż lubię odpalić sobie czasami Black Sabbath, to nie wpadłoby mi do głowy, żeby na ich zakończonej już działalności (wreszcie!) opierać przyszłość gatunku. Głównie dlatego, że Ozzy pociągnie jeszcze maksymalnie parę lat. A jego solowe koncerty już teraz są bardzo, bardzo słabe. Jeśli już chcesz bronić gatunku, to serio, znajdź sobie do argumentów kogoś, kto żyje i ma poniżej setki. Bo równie dobrze możesz przywoływać jako przykład dla rocka progresywnego Pink Floyd XD
Steel od paru lat robi też modele lżejsze, na podeszwie podobnej do martensów oraz skórzane trampki – także ten, mit o ciężkości obalony! Mam takie dwie pary trójek i bardzo je kocham. Trampki też mam. Owszem podeszwa się w trójkach odkleiła , ale po reklamacji i naprawie nic się już nie dzieje. Miałam tez od nich moje pierwsze glany w życiu – wytrzymały z 6 lat chyba.
ps, Ja to chyba noszę glany bo są wygodne, pogodo-odporne i nawet zniszczone wyglądają zajebiście. Na pewno nie jako znak przystąpienia do subkultury, chociaż wiadomo, zdradzają do jakiej mi bliżej 😛
Myślę, że nie powinnaś myśleć o dzisiejszych metalach w kategorii Piekara i Korwin, bo to po prostu głupie. To, że ktoś słucha takiej a nie innej muzyki, nie znaczy, że ma jakieś określone poglądy polityczne. Do tego muzyka jakiej słuchasz nigdy nie powinna być powodem do wstydu. Co z tego czy ktoś słucha grunge, popu czy metalu, niech sobie słucha na zdrowie i nikt nie powinien mieć z tym problemu. Co do interesowania się dinozaurami, myślę, że nie dostrzegasz innej rzeczy działającej na tej samej zasadzie. Ludzie dalej ekscytują się muzyką skomponowaną przez Chopina czy Mozarta, dlaczego? Bo byli to po prostu muzyczni geniusze, tak samo jak paru innych żyjących jeszcze dawnej. Tak więc, skoro ludzie dalej słuchają ich utworów, to dlaczego ja mam się wstydzić tego, że słucham Nirvany? Dla mnie osobistości takie jak Freddie Mercury, Aretha Franklin, czy chociażby Kurt Cobain, były na tyle dobre, że naprawdę warto posłuchać ich muzyki chociaż od czasu do czasu, a nie wstawiać do działu skamielin.
Do tego mówisz o ,,swoich czasach” co jest naprawdę niepotrzebne. Fakt, te dwadzieścia lat temu było zupełnie inaczej, ale kto powiedział, że lepiej? Po prostu INACZEJ. Mówisz o tym, że w dzisiejszych czasach glany to tylko kostium, ale tak naprawdę każde ubranie to tylko kostium i to od ciebie zależy, czy wkładasz go dlatego, że się z nim utożsamiasz, czy po to, by zostać zauważonym. Widziałam wielu ludzi w glanach, w czarnych ubraniach, w plecakach z naszywkami i serio myślisz, że któryś z nich wstydził się tego jakiej muzyki słucha? Nie, bo taka mu się podoba.
Wracając jeszcze do tematu glanów – może je nosić każdy kto chce i go na to stać. Może je nosić dlatego, że mu się podobają, a słuchać nawet najbardziej przesłodzonego popu i nikomu nic do tego. Można je nosić też zgodnie z ideologią, wyznając wszystkie jej aspekty i nie powinniśmy się w to wtrącać. Glany są naprawdę cudownym obuwiem i patrzenie na gimnazjalistów którzy je noszą, jak na debili, naprawdę nic nie da. Oni będą je sobie nosić, a ty wyjdziesz na kolejną babę, którą gada ,,a za moich czasów…”
A co do zespołów, które dalej grają cudowną muzykę i ich członkowie mają mniej niż sto lat, to chociażby Green Day, Bring Me The Horizon i Nickelback, ale takich zespołów jest dużo i nie wydaję mi się żeby to była nekrofilia. Nikt przecież im nie powie ,,Gracie dobrą muzykę, ale to było modne dwadzieścia lat temu, więc wypad”. Jeśli ktoś gra dobrze, to zawsze się znajdzie osoba, którą chętnie posłucha, nawet jeśli dany gatunek już wyszedł z mody.
Nie wiem, czy coś się zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu lat, ale kiedy chodziłam do gimnazjum, Nickleback był mocno obciachowy i słuchały go w zasadzie tylko małoletnie fanki popu, a nie osoby powiązane z cięższym graniem XD I mówię to bez złośliwości, bo też bardzo lubiłam Nickleback, ale nie oszukujmy się, te płyty trafiały do tej samej grupy docelowej co Creed czy HIM czyli głównie do dziewczynek z gimnazjum – sama szalałam na punkcie tych kapel, kiedy miałam 14 lat 🙂 A dzisiaj wszystkie te 3 kapele wspominamy ze znajomymi podczas rozmów o tym, kto słuchał w dzieciństwie bardziej obciachowej muzyki. Nic nie przebija oczywiście Manowaru, ale akurat Nickleback i Creed są mocnymi kandydatami, a HIM to takie uroce guilty pleasure. Z przyjemnością poszłabym na koncert HIM (miałam nawet iść, tylko nie załapałam się na bilety), żeby sobie powspominać stare dobre czasy, chociaż dzisiaj ta muzyka brzmi nieco śmiesznie.
A Green Day to przykład o tyle kiepski, że powstał jeszcze przed moim urodzeniem i współtworzył historię muzyki końcówki lat 80. i całych lat 90. Dzisiaj to już klasyk. Ale mówienie o tej kapeli w kontekście współczesnej muzyki jest jak przywoływanie Red Hot Chili Peppers – jedni i drudzy najlepsze albumy nagrali już ze 20 lat temu i od tamtej pory raczej rewolucji już w muzyce nie robią.
Nie wątpię, że istnieje rozwinięta nisza związana z cieżkim brzmieniem, w obrębie której robi się świetne rzeczy, ale te kapele po prostu do niej nie należą – to muzyka masowa, bardzo komercyjna i wygładzona. Jeśli dzisiaj uchodzi za ciężką, to tym zabawniejsze, bo w latach 90. zarzucało się Nicklebackowi komercję, pop-brzmienie i ta melodyjność była paradoksalnie wadą. Jeśli ktoś chciał być naprawdę hardcorowy, słuchał podziemia punkowego, w najlepszym wypadku sięgał po ostrzejsze brzmienie typu Pantera czy Rammstein. Ale to też nie było tak, że ta subkultura składała się z samych cudownych, otwartych i tolerancyjnych ludzi – przeciwnie, metale to był zawsze konserwatywny beton zamknięty na nowości, który dostawał drgawek, kiedy słyszał elektronikę lub rap. Pamiętam, jak moi równieśnicy obrzucali początkowo błotem Linkin Park, mówiąc że to „pedalskie”, jak wiele osób starszych kilka lat ode mnie śmiało się z Limp Bizkit. Jak wielu fanów straciła Metallica, kiedy próbowała zrobić coś innego. Pamiętam, jak wszyscy metale gnoili na potęgę fanów gotyku, bo bycie gothem było obciachem do potęgi. Pamiętam, że sama z pogardą krzywiłam się na całą elektronikę, nazywając ją „techniawką” i patrzyłam z góry na dresiarzy i fanów rapu. To była norma – ludzi, którzy byli wówczas bardziej umysłowo rozwinięci i potrafili wyjrzeć poza subkulturę, było jak na lekarstwo. Obecnie jest to o tyle łatwiejsze, że internet znacznie utrudnia bycie muzycznym betonem, a granice między gatunkami mocno się rozmywają. Wtedy bycie przyłapanym z „Bravo” albo „Popcornem” w ręku oznaczało banicję towarzyską. Dzisiaj jeśli ktoś mówi, że słucha tylko jednego gatunku muzyki, a wszystkie inne uważa za beznadziejne, sam przypina sobie łatkę ignoranta – to jeszcze przechodzi w przypadku miłośników jazzu albo muzyki klasycznej, ale jeśli ktoś naprawdę zna się na rocku, elektronice czy rapie, to wie doskonale, jak wielu artystów przekracza granice gatunków i łamie zasady. Zamknąć się w obrębie jednego gatunku oznacza po prostu mieć bardzo ciasne horyzonty muzyczne. Jasne, zwykle woli się jakiś rodzaj muzyki i można jakis lubić mniej, ale radykalizm jest niewykonalny. Niestety, na tle tego, czego słucham, rock ma dla mnie retro brzmienie i rozczarowuje mnie raz po raz swoją wtórnością. I największe muzyczne rewolucje odbywają się jak dla mnie w obrębie innych gatunków, które teraz mają swoje 5 minut. Rock i heavy metal brzmiały przez niemal pół wieku i wychowały przynajmniej 2 pokolenia, dzisiaj mogą sprawiać przyjemność, mogą nawet oferować solidne rzemiosło, ale nie oferują już rewolucji. Już latami 90. rządził pop. Czasy kolesi w skórzanych kurtkach na gołych klatach i growlingu to już historia. To ciągle jeszcze istnieje. Tyle tylko że nie rządzi to już światem muzyki i ma retro posmak. A ta nostalgia za przeszłością i reaktywowanie brzmienia sprzed lat prowokuje, niestety, tęsknotę za „starymi dobrymi czasami”. I tu na scenę wkracza konserwatyzm.
Środowisko fanów rocka i metalu fazę buntu miało za sobą jeszcze zanim moje pokolenie przestało bawić się lalkami. Tym, co niosło bunt w czasach, kiedy byłam nastolatką, było jeszcze podziemie punkowe i kształtujący się polski hip hop. Rock swoje najlepsze czasy miał już za sobą i zaczynał odcinać kupony, ciesząc się komercyjną popularnością. Dzisiaj ponoć powoli odradza się w podziemiu i to jest ok – ale w tym, co nagrywają komercyjne, popularne kapele typu Muse nie ma nic oryginalnego i świeżego. To wszystko już było. A z tym skostnieniem idzie niestety konserwatyzm – heavy metal był patriarchalny, mizoginistyczny, homofobiczny i rasistowski. Nawet jeśli nie jawnie, to podprogowo. To nie był nigdy specjalny sekret. Sporo mówił o tym Rob Halford, wokalista Judas Priest, który przyznał się w ’98 do bycia gejem. Samego coming outu nie pamiętam, ale pamiętam jego konsekwencje w późniejszych latach. Środowisko amerykańskiego heavy metalu jest podobne do środowiska harleyowców, gdzie ta skrajnie zmaskulinizowana poza była po prostu światopoglądową deklaracją i symbolem oporu przeciwko liberalizacji społeczeństwa. A z punktu widzenia socjologii – także odpowiedzią na postępujący feminizm. Tu jest po prostu potrzebny o wiele szerszy kontekst niż tylko obserwacja własnych znajomych. Bo ja też się otaczałam fajnymi ludźmi, kiedy byłam nastolatką. Tylko z perspektywy czasu, kiedy wspominam pewne rzeczy, docierają do mnie detale, które wtedy mi umykały.
A co do poglądów politycznych – to akurat nie jest fikcja. Możesz nie poczuwać się do bycia częścią ruchu, może też nie rozmawiasz o tym ze swoimi znajomymi bo po prostu nie jesteście jeszcze tak mocno zaangażowani politycznie, żeby się o pewne kwestie spierać, ale biorąc pod uwagę wzorce promowane przez oldschoolowych rockmanów, do bólu seksistowskie teksty piosenek i w ogóle potworny szowinizm tego środowiska (które znam z pracy m.in. przy koncertach, a nie z opowiadań) i ogólny polityczny prawoskręt subkultury, te zmiany nie są miejską pogłoską. Podobnie jak o nastawieniu politycznym i społecznym świadczy czytanie określonego rodzaju literatury – jeśli jest się na tyle dorosłym, żeby rozumieć wymowę książek, a mimo to nie ma się problemu z Ziemiańskim czy Piekarą (których książki aż ociekają seksizmem i mizoginią), to obecnie jest to już deklaracja. Czy się tego chce czy nie. Pomijając oczywiście to, że jeden i drugi piszą po prostu potwornie z językowego puntu widzenia i pod kątem budowania narracji.
Moja generacja załapała się rzutem na taśmę na ostatnie lata dogorywającej już popularności heavy metalu, kiedy rock zaczynał na dobre zaprzyjaźniać się z popem i tracić pazury. Już wtedy mówiło się o tym, że Red Hot Chili Peppers spuścili z tonu, że Offspring robi komerchę, że Linkin Park to nędzne popłuczyny po Limp Bizkit, a Limp Bizkit to rock dla dzieci. Blink 182 był podróbą Offspringa dla gimbazy, HIM – gotykiem dla gimnazjalistek, Ozzy nagrywał rzewne kawałki pokroju „Dreamera”, MTV grało Nickelback (a chociaż MTV to był jeszcze wtedy naprawdę spoko kanał z muzyką, to żaden szanujący się metal nie przyznałby się do oglądania tam teledysków), Soulfly kopiował na potęgę Black Sabbath, mój ojciec, stary fan metalu, płakał ze śmiechu, ilekroć widział Slipknota. Panował lans na to, kto jest wiekszym betonem i kto słucha bardziej oldschoolowego grania. Eksperymenty nie były mile widziane. To dlatego Iron Maiden udało się nagrać 30 identycznych płyt.
Tak że ogólnie – czy da się nagrać dzisiaj dobrą rockową lub metalową płytę? Na pewno się da. I na pewno takie powstają. Ale czy dzisiejszy globalny rynek muzyczny jest zainteresowany tym, co ma do powiedzenia heavy metal? Niespecjalnie. Nie dlatego nawet, że to jest złe, tylko dlatego, że nie jest zaskakujące i świeże, że pachnie przeszłością, że nie reinterpretuje, że nie wchodzi z gatunkiem w dyskurs, że gatunek nie potrafi się sam ze sobą rozliczyć tak, jak np. dzisiejsi raperzy rozliczają się z rapem. I tak szczerze mówiąc myslę, że to w koncu przyjdzie i że ten beton rozbiją zespoły kobiece. To jest jedyna możliwa odtrutka na narrację, którą przez dekady proponowało to środowisko. Narrację, na którą we współczesnym społeczeństwie po prostu nie ma już za wiele miejsca.
A związek upodobań z zakresu muzyki i literatury ze światpoglądem politycznym to fakt – na ten temat pisze się całe opracowania socjologiczne. Tak jak w USA country i rock dzieliły spoleczeństwo na potomków Konfederacji i Unii, tak samo gatunki wyznaczają różnice pokoleniowe i mogą pomóc w określeniu tego, gdzie i w jakiej klasie społecznej kto się wychował. Tak jak punk był manifestacją przynależności środowiskowej, tak jak rap wiązał się z ulicą (a w Polsce z blokowiskami), tak rock był i jest muzyką uprzywilejowanych białych nastolatków z klasy najpierw robotniczej, a potem średniej. Tyle tylko że ocenianie tego przez prymat własnego środowiska zaciemnia obraz. Trzeba na to spojrzeć przez pryzmat kraju, przemian społecznych i ostatnich 70 lat historii kultury zachodniej.
Ale tak zupełnie serio, jeśli chcesz to zweryfikować, to najlepiej sięgnąć do źródeł, do socjologii muzyki i do badań nad subkulturami z ostatnich 10-15 lat. To jest kopalnia zaskakujących wniosków, które mocno zmieniają nastawienie. Zanim zaczęłam się tym interesować, nie miałam np. świadomości, że ruch hippisowski w USA wywodził się praktycznie w całości spośród białych nastolatków z zamożnych rodzin (sam Timothy Leary jest świetnym przykładem), które dorobiły się w czasach prosperity. Pacyfizm był wtórny, pierwotne było znudzenie konsumpcją, wszechobecna blaza, parcie ze strony rodziców, zniechęcenie kultem pracy i amerykańskim snem. Możemy dopisywać do tego piękne hasła i ideologię, ale to była przede wszystkim ogromna grupa zblazowanych nastolatków, którzy nie mieli pojęcia, czym jest bieda i poważne życiowe problemy.
Kontestacja jest głosem społecznie uprzywilejowanych. Noszenie butów za kilkaset złotych to moda i chęć wpasowania się w grupę, a nie nonkonformizm, nie oznaka buntu. Nie różni się niczym od noszenia dresów z trzema paskami, irokeza, białych kozaczków czy białych sznurówek w glanach (nie wiem, czy to jeszcze przetrwało). Służy identyfikacji grupowej i utożsamieniu z postawą reprezentowaną przez grupę. Być może nie masz takich poglądów, jakie obecnie kojarzone są ze środowiskiem metalowym. Ale społeczeństwo działa w taki sposób, że jesteś przez ich pryzmat postrzegana. Tak własnie działa uniform. To jest właśnie cena wyglądania tak, jak się chce wyglądać. Ja regularnie słyszę od chłopców prawicowców, że żaden nie ruszyłby mnie kijem przez szmatę z powodu włosów i kolczyków w twarzy lub ewentualnie też, że „wyruchałby”, ale wiadomo, matce by nie przedstawił, bo przecież porządne dziewczyny i przyszła matka jego dzieci tak nie wyglądają. Z drugiej strony jeśli na randce usłyszałabym od faceta, że jest fanem Popka, Manowaru albo że czyta Piekarę lub Ziemkiewicza, to tak, to też są deklaracje polityczne i światpoglądowe. Po tym, jakiej ktoś słucha muzyki i jaką czyta literaturę, bardzo często można określić, czy nie jest homofobem, rasistą, mizoginem albo zwyczajnie idiotą, co w sumie na jedno wychodzi. Wierz mi lub nie, ale niewielu znajdziesz wśród fanów Popka lub Firmy bywalców Parad Równości i podobnie niewielu znajdziesz ich wśród słuchaczy Manowaru. Oi i ska są tradycyjnie muzyką wywodzącą się ze środowiska skinheadów, a całe RAC osadziło się wygodnie właśnie w tej grupie.
Jasne, można tego wszystkiego słuchać nieświadomie, zwłaszcza dopóki słucha się tego w domu, a nie na koncertach, gdzie widać dokładnie, kto grupę reprezentuje. Ale jakoś po zebraniu wiedzy na temat tego, co poszczególne ruchy za sobą niosą, słuchać się trochę odechciewa. Chyba że komuś nie przeszkadza ocieranie się na koncercie o ONRowców.