Konfesja przedświąteczna. Forma eksperymentalna
Mojemu ojcu, gdziekolwiek jest.
Nie lubię świąt. Nie pamiętam od kiedy – nie potrafię przywołać w pamięci tego momentu, który wszystko zmienił. Czy mogę powiedzieć, że był to koniec wieku niewinności? Myślę, że mogło to być wtedy, kiedy wiele lat temu siedziałam z rodziną przy wigilijnym stole, a mój żołądek ściśnięty był w małą, przerażoną kulkę – być może wiecie, jakie to uczucie.
czasami jest tak, że ból staje się niemal zwierzęcy, przenika żołądek, sprawia, że ostatni posiłek zaczyna cofać się w górę przełyku. odczuwalna jest potrzeba krzyku.
Słyszałam kroki mojego ojca, nerwowo wędrującego po naszym mieszkaniu piętro wyżej. Nerwowo lub w pijanym widzie, trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że to wtedy coś pękło we mnie – mój umysł dokonał trwałego skojarzenia odgłosów, czasu i miejsca – i chociaż nie byłabym w stanie odtworzyć już tamtej sytuacji, ciągle pamiętam uczucie. Bo tak właśnie ze mną jest – nie pamiętam miejsc, przedmiotów, nierzadko nawet twarzy, ale pewne słowa i emocje potrafię odtwarzać z beznamiętną precyzją raz po raz. Czasami aż do momentu, kiedy nie zaczną znowu boleć, bo – nie mówcie nikomu – znajduję w tym jakąś przyjemność. Być może nie jest to normalne, przynajmniej tak mi mówiono – ale hej, zdefiniujcie NORMALNOŚĆ.
Nie ma w tym taniego dramatu. Było, minęło, nastały zmiany, na pozór wszystko jest dobrze, a ja często się śmieję. To, co pozostało, to mgliste obrazy z przeszłości, widma zapachów i smaków, których nie jestem w stanie wypchnąć z umysłu. Pamiętam dźwięk klucza, przekręcanego w drzwiach pokoju, który kiedyś był sypialnią moich rodziców – zimny, metaliczny szczęk jedynego zamka w całym mieszkaniu. Sygnalizował obecność mojego ojca, pijanego, agresywnego, szukającego powodu do kłótni, który zamykał się w pokoju, szukając towarzystwa czterech milczących ścian, lub też właśnie go opuszczał. Ten drugi wariant był gorszy. I wierzcie lub nie, zawsze potrafiłam odróżnić, leżąc w łóżku z kołdrą naciągniętą na głowę, z której strony drzwi znajduje się mój ojciec. Mój ojciec alkoholik. Biedny potwór.
Lata później, gdy po moim ojcu zostało już tylko kilka winylowych płyt i kolekcja pustych butelek po wódce na strychu i w garażu, wciąż budziłam się w środku nocy na sam dźwięk klamki w tamtych drzwiach, mimo, że ręka, z którą go kojarzyłam, była oddalona o kilkaset kilometrów. A może i nie – w końcu do dziś nie wiem, co się z tobą stało, tato. Widziałam cię potem jeszcze tylko raz, na rozprawie sądowej, na której kątem oka widziałam twoją twarz, a mimo to mówiłam całą prawdę, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
Mój ojciec został skazany za znęcanie się psychiczne nad rodziną z powodu moich zeznań. Pewnie nie tylko moich, chociaż nie zmienia to wiele. Nie mam wyrzutów sumienia, wiem, że zrobiłam to, co powinnam – chociaż czuję żal, że odebrało mi to tak wiele. Tego dnia znowu coś umarło we mnie.
i znowu mam gorączkę
zanurzona po szyję we wrzątku
papierosem wypalam dziury w gąbkach
Jestem spokojna. Nawet nie wiecie, jak bardzo, ile emocji wywołuję w sobie sztucznie, żeby zachować pozory tej niedefiniowalnej normalności, pozbawionej obiektywnych wyznaczników. Zmuszałam się przez lata, żeby odczuwać radość czy smutek, pracowałam ciężko żeby odbudować swoje poczucie własnej wartości. Bo był we mnie tylko gniew i frustracja, która z czasem przepaliła się do postaci chłodnego cynizmu – i tak właśnie pozostało. Starannie wypracowałam sobie odruchy, stworzyłam nową osobowość na zgliszczach poprzedniej, którą musiałam poświęcić. Nie chciałam dorastać, ale nie pozostawiono mi wyboru.
Dzisiaj łapię drugi oddech. Nie potrzebuję afirmacji czy komplementów, jestem dla siebie samej jedynym odnośnikiem. Nie uznaję autorytetów, nie robię niczego wbrew sobie, staram się przetrwać kolejne dni. I wiecie co, czuję się naprawdę szczęśliwa – mimo wszystkich moich doświadczeń (a może właśnie dzięki nim) – nie mam wielkich planów ani ustalonych celów, do których chcę dążyć za wszelką cenę, nie czuję potrzeby spełniania cudzych oczekiwań. Nie wierzę w to, że będzie lepiej, że wszystko mi się uda. Ja to wiem. I muszę przyznać, że takie nastawienie sprawdza się doskonale – jestem dzieckiem szczęścia, chociaż tkwi w tym pewna ironia.
Może tylko piję coraz więcej i spotykam wciąż nieodpowiednich facetów. Stanowczo za dużo palę i chyba zbyt często można mnie znaleźć pochyloną nad kartką, na której kruszę zawartość kolejnego jointa. Być może. Wiecie, jak jest.
Tato, mimo wszystko, życzę ci wszystkiego dobrego. Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz.