Internet nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Nie dalej jak kilka dni temu natknęłam się na przedziwne zjawisko: coffitivity. Stronę, która udaje Starbucksa. Albo dowolny inny bar kawowy – głośny, wypełniony szumem rozmów obcych ludzi i stukaniem łyżeczek o spodeczki. Nie jest to najgorsze miejsce na to, żeby poszumieć sobie razem z innymi i postukać łyżeczką (chociaż znam lepsze i przyjemniejsze), ale z pewnością nie jest to przyjazna przestrzeń dla osób próbujących się uczyć lub pracować. Przynajmniej nie w moim wypadku. O co chodzi i kiedy świat zwariował? Naprawdę potrzebujemy hałasu, żeby się skupić?
Coffitivity – enough noise to work, głosi hasło reklamujące portal. Research shows it’s pretty hard to be creative in a quiet space. Na dowód – wyniki badań. Nie mam siły tego czytać, głównie dlatego, że pewnie i tak za rok okaże się, że to bzdura. Wiecie, kiedyś ktoś udowodnił, że pomidory są rakotwórcze. A badania socjologiczne mają to do siebie, że trudno oskarżyć je o uniwersalność, skoro zwykle są przeprowadzane na niewielkiej grupie pochodzącej z jednego kręgu kulturowego. Whatever – jeśli to prawda, to tym gorzej.
Szum deszczu a dźwięki ulicy
Naturalnym stanem rzeczywistości, która nas otacza, nie jest absolutna cisza. Ba – chyba nie ma nic równie nienaturalnego jak ona. W naturze odbieramy setki sygnałów dźwiękowych jednocześnie – szelest liści, śpiew ptaków, bzyczenie owadów, plusk wody, stukot uderzających o ziemię kasztanów, własne kroki. Nie zawsze jest cicho – ryk fal uderzających o skały podczas sztormu czy grzmot przerywający deszczowe staccato wdzierają się do czaszki, zagłuszają głos, sprawiają, że dociera do nas to, jak mali jesteśmy w kosmosie i jak bezradni wobec żywiołów.
Człowiek z miasta nauczył się żyć i spać przy wtórze nieustannego szumu samochodów, hałasów wydawanych przez sąsiadów o 8 rano w niedzielę, nocnych imprez z budynku naprzeciwko, tramwajów toczących się po torach i wprawiających w drżenie szklanki w najbliżej położonych mieszkaniach. Adaptując się do otoczenia, przyzwyczaił się ignorować te dźwięki tak samo jak kiedyś człowiek pierwotny odgłosy deszczu – słyszymy, ale nie słuchamy, akceptując te foniczne komunikaty jako coś naturalnego. Jednocześnie tak samo, jak ryk drapieżnika przebijał się do świadomości łowcy nawet w głębokim śnie, tak i dzisiaj wyróżniamy z tego szumu dźwięki, które zwiastują zagrożenie i ostrzegają: sygnał nadjeżdżającej karetki lub alarmu są obce, nietypowe, wywołują skojarzenie i – jeśli trzeba – natychmiastową reakcję. Wciąż jesteśmy czujni, chociaż w inny sposób niż tysiące lat temu. Pomimo, że – przyzwyczajeni do miejskich odgłosów – potrafimy spać pomimo hałasu ulicznego ruchu, dźwięk płaczącego dziecka (zwłaszcza własnego) wyrywa nas ze snu.
Ucieczka w ciszę, pogoń za hałasem
Przed cywilizacyjnym jazgotem uciekamy w zamkniętą przestrzeń własnych domów. Starannie wybieramy szczelne okna, grube drzwi, jeśli mamy taką możliwość, decydujemy się na zakup domków za miastem. Nawet jeśli akceptujemy zgiełk dużych aglomeracji jako coś zupełnie naturalnego, nawet jeśli szum pojazdów kołysze nas do snu, chętnie wybieramy się na weekend na wieś, nad wodę, nawet na działkę do znajomych. Mówimy z euforią jak tu cicho! i posłuchaj jak ptaki śpiewają, rozkoszując się przez chwilę tym, że nie ma tu klaksonów i nawet pijackie okrzyki zabawionych tubylców drażnią jakoś mniej.
Ale miasto nie daje za wygraną. Mamy to już we krwi – bombardowani przez dźwięki, boimy się zostać sam na sam z własnymi myślami. Przekraczając próg domu włączamy radio lub ulubioną płytę, sięgamy po pilota do TV. Krzątając się po domu, unikamy jak szaleni tych momentów, kiedy cisza aż dzwoni w uszach, kiedy nagły brak dźwięków sprawia, że czujemy się samotni. Niekoniecznie w sensie fizycznym – ten bezdźwięk zagłuszamy także wtedy, kiedy dom czy mieszkanie wypełnione jest milczącymi ludźmi. Czy dlatego, że jedynie bezustanny szum pozwala nam nie myśleć o rzeczach większych, trzymać się kurczowo doczesności? O ileż łatwiej przy wtórze gadającego bez przerwy radia układać w głowie listę zakupów na jutro niż rozważać sens życia czy względność czasu!
Samotność w tłumie
Miejski tłum jest bezpieczny. W otoczeniu setek twarzy pozostajemy anonimowi, zapewniamy sobie złudne poczucie bycia częścią społeczeństwa. Z różnych powodów uciekamy od samych siebie, od własnego towarzystwa – nudzimy się ze sobą, przeraża nas ta chwilowa niemożność nawiązania jakiegokolwiek, chociaż najbardziej zdawkowego kontaktu z drugim człowiekiem, nasze rozważania wreszcie nie są zorientowane wokół „ja” – ale nie potrafmy tego znieść. Nie na dłuższą metę. Być może innych uważamy za bardziej interesujących od siebie samych, wolimy obserwować tłum, niż pogłębić refleksję nad własnym zachowaniem? Czasami uciekamy, bo dom staje się ziemią wrogą i obcą, czujemy się tam obserwowani i bezbronni, bezustannie kontrolowani i oceniani. Mamy swoje powody – każdy inne.
A może po prostu chodzi o sam hałas? O to, że miasto zepsuło nas do tego stopnia swoim zgiełkiem, że nie potrafimy już odnaleźć się w ciszy? Z jednej strony oderwani od naturalnych dźwięków przyrody, z drugiej – oddzieleni od ulicznej kakofonii grubą szybą, zamkniętym oknem. Wokół nas narasta cisza, której pragnęliśmy i nagle okazuje się, że nie ma w niej żadnego punktu zaczepienia. Umysł, przyzwyczajony do zewnętrznej stymulacji, nie potrafi już wystartować samodzielnie, potrzebuje coraz większej ilości bodźców. Być może to właśnie jest przyszłość człowieka współczesnego, nierozerwalnie związanego z informacyjnym szumem przepływającym gdzieś obok, kojącym jego poczucie oderwania od świata, w którym przyszło nam żyć. Może następne po nas pokolenie nie będzie już potrafiło spać, czytać ani funkcjonować w żaden twórczy sposób bez ściany odgłosów towarzyszącej mu bezustannie, 24 godziny na dobę. Potrzebujemy więcej, coraz więcej dźwięków, żeby funkcjonować normalnie. Często nie potrafimy już spać spokojnie pierwszej nocy w obcym miejscu, kiedy miejski gwar za oknem zostanie zastąpiony jedynie dźwiękami fal rozbijającymi się o piasek.
Walka o spokój
Nie ma muzyki bez ciszy – nie tej wielkiej, potwornej w rozumieniu braku jakichkolwiek odgłosów, ale naturalnej i łagodnej, dostarczającej tylko tych wrażeń słuchowych, które są naturalne dla otaczającej nas przestrzeni. Wielkie idee nie rodzą się wśród kawiarnianego gwaru. Jeśli słuchasz bezustannie radia, nie zapraszaj mnie, proszę, do siebie. Nie każ mi męczyć się przy telewizyjnym jazgocie, pobrzmiewającym w tle naszej rozmowy. Nie dziw się, że w domu nie słucham muzyki, że większość czasu spędzam samotnie w milczeniu nad książką lub przed monitorem – bo jeśli jestem sama, celebruję każdym moment tej samotności. Kiedy pragnę hałasu, wiem, gdzie go szukać. Godząc się z naturalną fonią miasta połączoną ze świergotem ptaków na pobliskim drzewie, izoluję się jak mogę od dźwięków z których mogę zrezygnować – w w tej względnej ciszy pracuję najszybciej, najwydajniej, nie rozpraszając się dodatkowymi bodźcami.
Spróbuj się wyciszyć – przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. Naprawdę warto.