Szorty kulturalne vol. 13, czyli rzeczy dobre i dziwne
Pod koniec kwietnia zamieściłam na blogu pewną listę, zawierającą tytuły filmów, które planowałam obejrzeć w maju. Oczywiście, nie dałam rady – obejrzałam połowę. Ale mam zamiar uporać się z resztą w ciągu najbliższych dni i podzielić się z Wami opinią na temat tych klasyków kina. W dzisiejszej wyliczance pojawiają się dwa z tych tytułów – Requiem dla snu i Łowca androidów. Do tego dwie nowości, jedna animacja i przebój ostatnich lat. W czytniku mam już przygotowanych kilkanaście tekstów na temat filmów – nie wiem tylko, kiedy zdążę je napisać. Póki co, stay tuned i gorąco zachęcam do oglądania!
FILM
1. Requiem dla snu (reż. Darren Aronofsky, 2000)
NARESZCIE. Chociaż nie pojmuję zbiorowej żeńskiej histerii na punkcie Jareda Leto (jest bo jest, ale nie robi na mnie najmniejszego wrażenia), Requiem pod pewnymi względami naprawdę mnie zachwyciło. Co prawda nie powinnam go chyba oglądać o 6 rano po imprezie, mając wciąż w organizmie resztki podejrzanych substancji, ale i tak do końca życia zapamiętam obłędny montaż i atmosferę narastającej paranoi. To jeden z tych filmów, które chcę obejrzeć jeszcze raz. I jeszcze raz.
Zaskoczyły mnie mocno ostrzeżenia, z którymi spotkałam się przed seansem. Że „ciężki”, że „mocny”, że „niszczy duszę”. Poważnie? Może gdybym miała znowu 16 lat. Może, gdybym nie poznała pewnych osób i nie spędziła z nimi czasu widząc, jak żyją. Może, gdyby narkotyki i inne nałogi były odległym zagrożeniem, a nie czymś, co widzę dookoła równie często, jak stary, dobry alkohol. Nie wiem.
Nie mogę powiedzieć, że Requiem dla snu zmieniło cokolwiek w moim życiu. Nie do końca rozumiem ludzi, którzy pod jego wpływem deklarowali, że „oni by nigdy…”. Ale przecież tak naprawdę to nie film o narkotykach czy nawet o uzależnieniach, ale o ucieczce od rzeczywistości, obsesji, próbie odnalezienia zagubionego sensu i o tym, że droga na dno jest pochyła.
Wydaje mi się, że jest to jeden z tych filmów, które lepiej obejrzeć wcześniej, niż później. Aronofsky’emu udało się zrobić coś o dużej sile oddziaływania, a jednocześnie dość przystępnego w odbiorze, co względnie łatwo jest zrozumieć i przyswoić. Czy Requiem dla snu to przereklamowana hochsztaplerka, czy klasyka kina ambitnego? Jak dla mnie – żadne z powyższych. Niemniej, jest to dobry, rewelacyjnie zrobiony, film, którego obejrzenie nie jest na pewno stratą czasu.
2. Łowca androidów (reż. Ridley Scott, 1982)
Rzadko zdarza mi się, że po seansie nie mam ŻADNYCH wrażeń. Obejrzałam Blade Runnera, bo Silk nawijał mi o tym przy każdym spotkaniu (tak, tak, chwalę się, że znam popularnych ludzi) i…nic. Z jednej strony wiem, że to jest dobry film, chociaż niesamowicie przerysowany – wymaga sporo dystansu od widza. Może była to kwestia złego momentu, zmęczenia, niewłaściwego nastroju, ale po ponad 2-godzinnym seansie został mi w głowie jedynie niejasny zarys fabuły i migawka kolorowych obrazków. A może ja po prostu nie lubię Ridleya Scotta? W końcu Obcy też nie rzucił mnie na kolana…Oglądałam kilka jego filmów i o każdym mogę powiedzieć to samo – są dobrze zrobione, efektowne, ale brakuje im „tego czegoś”.
Spróbuję kiedyś obejrzeć Łowcę jeszcze raz. Póki co doceniam, ale bez emocji.
3. Miasteczko Halloween (reż. Henry Selick, 1993)
Skojarzenia z Burtonem bardzo na miejscu (w końcu to w jego głowie narodziła się idea) – ale Selick moim zdaniem robi to lepiej: Miasteczko ma to, czego kilkanaście lat później zabraknie Gnijącej pannie młodej. Jest przerysowane, niepoprawne i zabawne w bardzo czarny sposób, bez burtonowskiego ugrzecznienia. Pisałam kiedyś, że mam problem z Burtonem, bo niby zawsze twierdziłam, że go lubię, a mimo to niewiele jego filmów wywarło na mnie dobre wrażenie – za każdym razem kiedy oczekiwałam psychodelii i szaleństwa, dostawałam cukierkową, infantylną bajkę. Alicja przelała czarę goryczy, a Mroczne cienie tylko podtrzymały moje zdanie: nie lubię Burtona i mam mdłości z powodu dawki słodyczy, jaką wtłacza w swoje filmy. Na szczęście w Miasteczku poprzestał na skonstruowaniu scenariusza – swój świetny pomysł przekazał z cudze ręce i wszyscy (a zwłaszcza mieszkańcy Halloween) wyszli na tym dobrze.
Selick, którego cenię bardzo po udanej ekranizacji Koraliny Neila Gaimana, nie stara się – mam wrażenie – tak mocno jak Burton. Dzięki temu jego absurd nie smakuje jak różowa wata cukrowa, a na widok potworów z miasteczka Halloween człowiek nie ma ochoty krzyczeć „ale słodkie!”. W roli reżysera to starcie wygrywa jak dla mnie Selick.
Czy muszę dodawać, że kocham muzykę z tego filmu?
4. U niej w domu (reż. François Ozon, 2012)
Jeden z najlepszych filmów, jakie w ostatnim czasie widziałam. Obowiązkowy dla każdego, kto para się pisarstwem albo planuje zacząć. Jeśli podobał Wam się Basen, U niej w domu jest kilkakrotnie lepsze. Moją recenzję znajdziecie tutaj. MUSICIE to zobaczyć – nie mogę umieścić trailera tutaj, ale możecie znaleźć go na YT.
5. Przelotni kochankowie (reż. Pedro Almodóvar, 2013)
Na ten film czekałam bardzo długo. Nie tylko ze względu na obłędny trailer, ale także dlatego, że naprawdę nie znoszę Almodovara. Ten film miał być ostatnią próbą – tym razem udaną. Nie pozostaje mi nic innego, tylko sięgnąć po jego starsze filmy… Moją recenzję możecie przeczytać tutaj.
6. Nietykalni (reż. Olivier Nakache i Eric Toledano, 2011)
Długo z tym zwlekałam, jak zawsze kiedy pojawia się jakiś głośny film, o którym wszyscy mówią, a ja z jakiegoś powodu nie wybiorę się na niego do kina. Później zbieram się całymi miesiącami, żeby go wreszcie obejrzeć – i często żałuję. Tym razem zdecydowałam się na seans dopiero wtedy, kiedy szłam na Nieobliczalnych (moja recenzja tutaj) – chociaż zdążyłam już wyczytać, że obydwa filmy nie mają ze sobą nic wspólnego pomimo sugestii pojawiających się na plakatach, stwierdziłam, że fajnie będzie o tym wspomnieć w recenzji.
Nietykalni przypominają mi Choć goni nas czas z Nicholsonem i Freemanem – dwóch mężczyzn z kompletnie różnych światów, nietypowa przyjaźń i pragnienie nadania życiu sensu i treści – to wszystko pojawia się w obydwu filmach. Nie chcę tutaj wybierać między nimi i stwierdzać jednoznacznie, który jest lepszy, a który gorszy, ale bez wątpienia Nietykalni mają w sobie coś, co sprawia, że o tej produkcji trudno zapomnieć. Oparta na faktach historia wzrusza, bawi i daje do myślenia w nienachalny sposób, bez taniego dramatu i patosu. To bardzo dobry, a nawet rewelacyjny film, który warto obejrzeć w samotności, nie rozpraszając się po drodze – tym bardziej, że ma ogromne szanse żeby na stałe wejść do kanonu klasyków światowego kina.