Podróże małe i duże, czyli księżyc nad Warszawą
Tekst powstał we współpracy z BlaBlaCar.
***
Lato zaczęło się już oficjalnie – zaliczyliśmy już pierwsze upały i nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę nie mogę usiedzieć spokojnie. Każdego dnia budzę się i myślę tylko o tym, że bardzo, bardzo potrzebuję przynajmniej kilku dni wakacji. Potem jednak przychodzi opamiętanie i przypominam sobie, że w tym celu musiałabym wyjść z dom w ponad 35-stopniowym upale (kilka dni o 9 rano termometr pokazał 32 stopniu, później bałam się już sprawdzać), doczołgać się jakoś na dworzec i spędzić kilka godzin w metalowej puszce z ludźmi jedzącymi jajka i zdejmującymi w przedziale buty. Od razu odechciewa mi się wyjeżdżać.
Odkąd nie mam zniżki studenckiej, pociąg stał się dla mnie ostatnią rozpatrywaną formą transportu. PKP jest w zasadzie jak kapryśna kochanka: nieprzewidywalna, niepunktualna, a do tego kosztuje Cię stanowczo zbyt wiele, zarówno pieniędzy jak i czasu. Prawa jazdy, jak już kiedyś pisałam, nie mam i pewnie długo mieć nie będę, a autostop zawsze mnie pociągał, ale w praktyce jestem strasznym cykorem i brak mi cierpliwości. Siłą rzeczy w kwestii komunikacji krajowej pozostają PKSy – niezła opcja, chodź wciąż masowa i posiadająca swoje wady. Jak zatem żyć, jak podróżować?
Tak, jestem rozwydrzona: jeśli za coś płacę (w przypadku PKP – wcale niemało), to chciałabym podróżować jak człowiek, z godnością i w towarzystwie ludzi, którzy szanują moje prawo do niewdychania powietrza przesiąkniętego odorem przechodzonych skarpet. Gdyby taka podróż mogła jeszcze odbywać się w przyjemnej atmosferze, byłoby w ogóle idealnie. Dlatego nie zastanawiałam się specjalnie długo, kiedy dostałam propozycję współpracy od BlaBlaCar – postanowiłam ruszyć się wreszcie sprzed komputera i sprawdzić, kto zacz.
Ale o co chodzi?
Sprawa jest prosta: benzyna jest droga, a czas to pieniądz. Jeśli jedziecie gdzieś własnym samochodem, zabranie kogoś ze sobą pozwoli Wam podzielić z drugą osobą koszta paliwa i ewentualnych opłat na autostradzie. A jeśli macie aż 3, 4 lub więcej wolnych miejsc w aucie…Cóż, nagle może się okazać, że wyprawa, która miała uszczuplić Wasz budżet o – przykładowo – 200zł, będzie Was kosztowała jedynie 50zł. Pozostałe pieniądze możecie radośnie przejeść, przehulać albo zamienić na monety i wypełnić nimi wannę. Sama radość.
Jeśli natomiast jesteście – jak ja – fizycznie niezdolni do zdania egzaminu na prawo jazdy, nie macie własnego samochodu lub z jakiegoś powodu nie macie możliwości albo nie chcecie nim jechać, a na myśl o toalecie w pociągu dostajecie dreszczy, możecie po prostu umówić się z kimś, kto wybiera się tam gdzie Wy, że dorzucicie się do rachunku na stacji benzynowej. Później pozostaje Wam już tylko wyciągnąć się na oparciu samochodowego fotela i pozwolić wieźć się gdziekolwiek potrzebujecie dojechać.
Ja wybrałam Warszawę. Odkąd przeprowadziła się tam moi przyjaciele, serce mi krwawi w Krakowie i sama zaczynam rozważać emigrację. Póki co, zapakowałam swoje zabawki do różowej torby w stylu Malibu Barbie (torba pochodzi z dziwnego okresu mojego życia) i wybrałam na smartfonie numer…
Dzień 1.
Kraków, Prądnik Czerwony, ok. 12.00. Po długiej, nieprzespanej nocy wrzucam torbę do bagażnika dużego Volkswagena i układam się wygodnie na tylnym siedzeniu. Na rozmowę jest nieco zbyt gorąco – jest nas tu czwórka (razem z kierowcą – Tomkiem) i chociaż w czerwcowym słońcu walczymy przez dłuższą chwilę z narastającą sennością, w końcu się poddajemy. Nie ma żadnego bla-bla. Budzimy się dopiero w Warszawie – nie wiemy, jak szybko jechał Tomek, ale docieramy szybciej, niż się spodziewałam. Warszawa! Tyle rzeczy do zrobienia, tyle okazji, żeby coś zmalować!
Praga, 17.15. Przeżywam szok, zerkając przez szybę tramwaju i napotykając spojrzenie niedźwiedzia. Wiecie, miś. Taki z futrem. Żywy, ciepły i oddychający. Myślę sobie – co do…?!, ale kilka sekund później szare komórki ruszają do ataku: ZOO. Z wybiegiem przy chodniku. No przecież. Warszawa wita na bogato.
Praga, 23.50. Nie możemy się stąd wydostać, dookoła tabuny ludzi, a autobusy jak na złość – nie nadjeżdżają. Kiedy w końcu nadjadą, okaże się, że mają zmienioną trasę, a my wylądujemy na Dworcu Centralnym w środku nocy. A przecież chciałyśmy tylko dojechać do Silka!
Bielany, 2.00. Jakimś cudem się udało. Księżyc znajduje się w perygeum i jednocześnie trwa pełnia. Być może działa tu autosugestia, ale wygląda niesamowicie: wyziera zza chmur, przydając okolicy złowieszczego charakteru. Przez resztę nocy będziemy robić rzeczy szkodliwe dla zdrowia, co idealnie wpasuje się w klimat.
Dzień 2.
Bielany, 12.00. Zaczynam rozumieć, dlaczego nazywają tę dzielnicę „sypialnią”. Nie słyszę tramwajów, szumu samochodów, wiertarki u sąsiada ani krzyków okolicznym pijaczków wychodzących po klina. Tylko deszcz i ptaki. A przecież do centrum nie jest stąd wcale aż tak daleko…
Starówka, 22.20. Nie do końca wiem, jak do tego doszło, ale siedzę w czyimś mieszkaniu, którego okna wychodzą na uliczki Starówki. Pod stopami tłum i parasole, szklanki z piwem i drinki na drewnianych blatach, muzyka, śmiechy, odgłosy kroków. Nowe twarze, nowi ludzie, nowe historie.
Gdzieś nad Wisłą, późno w nocy. Mają tu taki bar nad samym brzegiem, w którym wieczorami odbywa się coś, co można nazwać tylko dancingiem lub potańcówką. Tubylcy patrzą na nas nieufnie, kobiety oceniają wzrokiem naszych chłopców, a my bierzemy ten weselny klimat na klatę. Tu będziemy dzisiaj siedzieć.
Papieros nad fontanną. Pytam co to?, a oni – że cud nad Wisłą, ale jak ich znam, to pewnie strzelają, albo robią mnie w konia. Ale w jakimś sensie to jest cud nad Wisłą, tu i teraz, czerwcowej nocy w Warszawie. I nie obchodzi mnie, jakie tu sklepy i jakie promocje, że eventy, że imprezy, że kluby, a co do zwiedzania – nie zawsze chodzi o zwiedzanie. Cuda nie zdarzają się codziennie, ale mogą wydarzyć się wszędzie.
Dzień 3.
Praga, 15.30. Budzę się. Nie czuję się dumna z tego powodu, ale przepraszać też nie mam za co. Myślę sobie – trzeba jechać, więc tak po prostu – jadę. Wybieram jeden numer, umawiam się, pakuję torbę, żegnam się, wychodzę.
Praga Południe, 17.45. Wyjeżdżamy. Pan Roman nie spieszy się przesadnie, a i nam nigdzie się nie pali. Tym razem będziemy rozmawiać – i to dużo, nawet wtedy, kiedy zamienię się już miejscem z Samuelem, który z trudem utrzymuje otwarte oczy – nie spał poprzedniej nocy, bo jechał do Warszawy z Gdańska. Obudzi się dopiero na Dworcu Głównym w Krakowie
Rozmawiamy. O nartach i o jeździe konnej, o rodzinie i o szkole, trochę o pracy, sporo o podróżach po świecie, a na koniec nawet o polityce i nawet o Bogu. I o BlaBlaCar – panowie odkryli portal niedawno, ale już korzystają z niego regularnie: pan Roman raczej jako kierowca, Samuel szuka taniego i szybkiego sposobu podróżowania między wybrzeżem i Małopolską. Obydwaj są zgodni: to świetna sprawa. A ja muszę powiedzieć, że naprawdę się z nimi zgadzam, zwłaszcza, kiedy zaglądam do mojego portfela i śmieję się w twarz PKP, do czego i Was zachęcam. Pamiętajcie: kierowcę samochodu zawsze możecie poprosić, żeby zatrzymał się gdzieś, gdzie jest toaleta. PRAWDZIWA toaleta.
To co, gdzie ruszacie w najbliższy weekend?