Numer dwudziesty
Popularność trylogii Millennium zbiera swoje żniwo: możemy zaobserwować nie tylko wzrost zainteresowania kryminałem i thrillerem skandynawskim ale także prawdziwy wysyp publikacji, które próbują je naśladować. Wszędzie śnieg Gregga Olsena jest własnie taką książką, jednak okazuje się, że nie wystarczą śnieżne zaspy, trauma z dzieciństwa i postać socjopaty, żeby stworzyć udaną, trzymającą w napięciu mroczną historię porównywalna z historią Lisbeth Salander.
Hannah Griffin (z domu – Logan) żyje z bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa, które – dla zachowania pozorów zdrowia psychicznego – udało jej się wyprzeć ze świadomości. Prowadzi udane życie rodzinne i zawodowe, starając się nie wracać pamięcią do wydarzeń sprzed 20 lat, których była świadkiem. Czasami tylko miewa przebłyski zapomnianych obrazów, o których nie chce rozmawiać nawet z własnym mężem. Jej tajemnicę zna jedynie kilka osób, jednak o tym, co tak naprawdę wydarzyło się na farmie Loganów wiedzą tylko trzy: Hanna, jej matka Claire i były pracownik Marcus Wheaton, odsiadujący wyrok w więzieniu stanowym. Spokój głównej bohaterki zostaje jednak zburzony, kiedy w dziecięcych bucikach otrzymanych w porannej poczcie rozpoznaje ona własność jednego ze swoich nieżyjących braci, która powinna spoczywać w sejfie z dowodami rzeczowymi…Ten niepozorny pakunek rozpoczyna w życiu Hanny etap, w którym będzie musiała zmierzyć się z własnymi demonami, a właściwie z jednym z nich – z własną matką.
Można odnieść wrażenie, że Olsen próbuje – dość nieudolnie – naśladować nastrój szwedzkiej prozy, usiłując wprowadzić gęstą atmosferę niepokoju, mroku i chłodu. Akcję tragicznych wydarzeń pojawiających się w retrospekcjach bohaterów umieszcza na farmie w Oregonie i przykrywa ją grubą warstwą białego puchu w scenerii zagajnika choinek hodowanych z myślą o świętach, a samą Hannę w poszukiwaniu matki wysyła aż na Alaskę, której surowy klimat dobrze koresponduje z chłodną, wręcz oziębłą osobowością Claire.
Największym zaskoczeniem podczas lektury będzie dla czytelnika…brak jakiegokolwiek zaskoczenia. Narracja jest liniowa, nie ma tu miejsca na wielką zagadkę i nie pozwalające się oderwać od lektury napięcie. Zgrabne tłumaczenie nie rekompensuje niestety tego, że postaci są czarno-białe i jednowymiarowe: Hanna to żona niemal idealna, dzielna ofiara swojej przeszłości, której – niesamowite – udaje się przezwyciężyć swoje demony. Pomagają jej w tym kryształowo uczciwi przyjaciele: agent FBI i zaprzyjaźniona sędzina, a mąż stanowi oparcie zawsze, kiedy bohaterka tego potrzebuje. Czarne charaktery nie mają w sobie żadnych śladów moralności i łatwo ich potępić, nie zastanawiając się nad motywacją. Wszystko jest jasne od samego początku, a maleńka łyżka przypraw w postaci tajemnicy prawdziwego pochodzenia Hanny nie nadaje lepszego smaku mdłej całości.
Wszędzie śnieg sprawia wrażenie książki, która nie do końca może się zdecydować, czy chce być thrillerem czy dramatem, próbuje więc obu gatunków jednocześnie. Niestety, nie jest to połączenie udane – wątek psychologiczny nie został dostatecznie pogłębiony i nie wywołuje u czytelnika żadnej refleksji, a rzekomo mrożąca krew w żyłach historia masowego zabójstwa okazuje się prostą historyjką o seryjnej mordeczyni. Kolejne rozdziały czyta się lekko i sprawnie, ale już następnego dnia trudno przypomnieć sobie wyraźnie detale. Ewentualny czytelnik powinien zastanowić się przed lekturą, czy warto poświęcać czas na przeciętne, mało wyraziste książki.