To dziwne dziecko: „Anna M. Nowakowska – „Dziunia”
Wrażliwego czytelnika łatwo chwycić za serce: wystarczy umieścić w centrum fabuły dziecko pokrzywdzone przez los. Alkoholizm rodziców, przemoc, molestowanie, brak miłości i zainteresowania ze strony otoczenia – to wszystko stało się kanwą wielu poruszających historii o Polsce B: pijącej, bijącej, zaprzyjaźnionej z patologią i niesprawiedliwością. Problemem tego typu literatury jest jednak to, że autorzy często o takich realiach sami tylko czytali: nawet jeśli tworzą prawdopodobne historie, to nie są w stanie przekonująco oddać stanów ducha więźnia rodzinnego piekła. Bo żaden terapeuta nie zrozumie ofiary tak dobrze jak druga ofiara. Bo ludzie naznaczeni traumą wyniesioną z domu jakimś sposobem odnajdują się i przyciągają.
Jeśli wrażliwość Anny M. Nowakowskiej nie wynika z jej własnych życiowych doświadczeń, autorka „Dziuni” musi być hiperempatykiem. Wnika bowiem w psychikę swojej bohaterki tak głęboko, że sprawia, iż bolą miejsca, o których czytelnik nie wiedział nawet wcześniej, że boleć mogą. Rozdrapuje rany, szuka przyczyn, zamiast walczyć tylko ze skutkami, nie pozwala na obojętność.
Dziunia jest dziwna. Na pierwszy rzut oka zupełnie przeciętna, szara, ginie w tłumie bardziej wyrazistych osób. W wyraźny sposób coś jest z nią jednak nie tak – ponadprzeciętna inteligencja, przerażająco doskonała pamięć i analityczny, racjonalny umysł stoją w opozycji do praktycznie nieistniejącej inteligencji emocjonalnej i całkowitego braku umiejętności współżycia z ludźmi. Niechciana, niekochana, niezauważana, zawsze „ta gorsza”, zawsze na linii ognia. Inna, więc niemożliwa do zaakceptowania. Inna, więc potencjalnie niebezpieczna.
Osadzona w latach 60. i 70. ubiegłego wieku powieść Nowakowskiej ma wymiar uniwersalny: niezależnie od przemian kulturowych, czasu, miejsca i społecznego statusu, największym dramatem i punktem wyjścia do większego zła jest zawsze brak miłości. A przecież na pierwszy rzut oka Dziunia nie ma się na co skarżyć – po latach chudych przychodzą przecież te tłuste i nasza bohaterka zostaje Dochtorówną, Weteryniarzówną, ważną we wsi personą i potencjalnie dobrą partią. To znaczy, mogłaby zostać, gdyby nie była sobą. Gdyby nie była Dziunią. Dziwnym dzieckiem, które myśli, mówi i widzi za wiele, żeby normalnie funkcjonować w rzeczywistości zdominowanej przez tych, którzy pewne kwestie wolą przemilczeć. Dzieckiem, które Nie Spełnia Oczekiwań.
Tym, co wyróżnia „Dziunię” spośród pozycji o podobnej tematyce, jest jednak język. Ta ponura historia skrzy się od humoru, chociaż jest to humor gorzki i przesycony absurdem. Opowieść, która mogła być płaczliwym, egzaltowanym czytadłem dla osób lubiących krótkie zanurzenia w obcej dla nich rzeczywistości, jest w efekcie groteskowa, skrajna, ocierająca się momentami o purnonsens (historia kury Ziutki). Nowakowska konstruuje swoją bohaterkę w sposób tak przekonujący, że niesposobna w nią nie uwierzyć. Chociaż można zarzucić jej operowanie kliszami (pieniądze vs. miłość), nie wpływa to negatywnie na jakość prozy – to książka z gatunku tych, których nie da się odłożyć na bok przed przewróceniem ostatniej strony. Dorastająca na oczach czytelnika dziewczynka komentuje otaczającą rzeczywistość tak, jak ją odbiera – bez znieczulenia. Dostrzega rzeczy, na które inni przymykają oko, rozumie doskonale to, o czym rodzice sądzą, że umyka jej dziecięcej uwadze. Jej zdystansowane, a później coraz to bardziej przesycone cynizmem refleksje są jak uderzenie w twarz – błyskawicznie otrzeźwiają i pozostawiają jednocześnie z poczuciem lekkiej dezorientacji. Dziunia nie żali się i nie szuka rękawa, w który mogłaby się wypłakać: gwałcicielowi wetrze piach w oczy, na nielojalną przyjaciółkę nie obrazi się, tylko wymierzy jeden cios i przejdzie nad sprawą do porządku dziennego, zaplanuje szczegółowo odważny plan ucieczki z domu. Swojej wiary w to, że wszystko można przetrwać, nie traci aż do ostatniej odsłony rodzinnej tragedii. Ale jak wiele można, koniec końców, znieść?
Chciałoby się wierzyć, że ta skomplikowana bohaterka wraz z całą jej historią jest postacią całkowicie fikcyjną – niestety, opisy zdarzeń z jej udziałem brzmią przerażająco prawdopodobnie. Być może na imię ma Kasia, Jola lub Ewa, być może jej opowieść powstała ze zlepu losów różnych skrzywdzonych kobiet – w każdym razie taką pozostaje mieć nadzieję. Myśl, że historia Dziuni mogłaby być opowieścią o jednej tylko dziewczynce, wydaje się nieznośna – ostatecznie jest jakaś granica wytrzymałości, do przekraczania której nikt nie powinien być nigdy zmuszany.
Wydana przez W.A.B. książka Nowakowskiej jest kolejnym dowodem na to, że pozycje pojawiające się w obrębie „Serii z miotłą” zasługują na to, żeby dać im kredyt zaufania nawet w przypadku autorów, o których nie słyszeliśmy nigdy wcześniej. To mocne, wyraziste głosy kobiet, które mają coś ważnego do powiedzenia i robią to bez owijania w bawełnę. Hasło „polska literatura kobieca” już dawno nie brzmiało tak dobrze.
„Dziunię” możesz kupić za pośrednictwem tego linka – drobny procent od sprzedaży książki trafi wówczas na moje konto. Dokonując zakupu, przyczyniasz się do rozwoju bloga i umożliwiasz mi odwlekanie w nieskończoność momentu, kiedy będę musiała wziąć się za prawdziwą pracę. Z góry dziękuję.
Znajdź mnie na Goodreads.
Jeśli nie chcesz przegapić kolejnych wpisów, obserwuj mnie na Facebooku lub Twitterze. Zwłaszcza na Twitterze. Tam jest po prostu fajniej. Jeśli jednak wolisz Facebooka, dołącz do mojej grupy „Wygrzebki: pretensje do kultury”, która w założeniu ma stać się miejscem do merytorycznej dyskusji na związane z kulturą tematy niekoniecznie z pierwszych stron gazet.