Kiedy Damian zaprosił mnie na Festiwal Synestezje. Muzyka, plastyka, słowo, nie wiedziałam, czego się spodziewać. W myśl zasad: bierz jak dają i wyjdź wreszcie z tej chałupy, zamulasie potwierdziłam swój udział szybciej, niż zdążyłam pomyśleć. Przecież chodziło o Kraków. Co najgorszego mogło się stać?
Rejon miasteczka AGH wspominam ciepło. Spędziłam tam moje pierwsze krakowskie juwenalia – chętnie opisałabym Wam tę imprezę, ale co wrażliwsi mogliby paść na zawał, a ci narzekający na bydło zraziliby się pewnie na całe życie. Gdyż to ja byłam wówczas bydłem i wcale się tego nie wstydzę. Jeśli byliście kiedyś w tej magicznej krainie, z pewnością rzuciła się Wam w oczy tamtejsze centrum życia kulturalnego, czyli Klub Studio, znany z naprawdę przyzwoitych koncertów i podejrzanie taniego piwa. Kojarzycie?
Festiwal Synestezje pojawił się na kulturalnej mapie Krakowa już rok temu, wówczas pod szyldem Sophiscapes. Nowa nazwa jest nie dość, że łatwiejsza do zapamiętania, to jeszcze lepiej oddaje charakter imprezy – udział w festiwalu to naprawdę doświadczenie synestetyczne: obraz miesza się z dźwiękiem, tworząc barwny kolaż wrażeń i emocji. Warto trzymać kciuki – to jedna z tych imprez, które powinny rozwijać się i nabierać rozpędu, żeby za kilka lat stać się wydarzeniami, na które będą się zjeżdżać ludzie z całej Polski. Póki co, Synestezje są świetnym sposobem na spędzenie chłodnego, grudniowego weekendu wśród tonów świetnej muzyki i intrygujących dzieł sztuki.
Tym, co urzekło mnie w pierwszej chwili, jest oprawa graficzna materiałów festiwalowych – przepiękna grafika na stronie internetowej, wykorzystana również na plakatach, chwyciła mnie za serce. Czyż nie jest piękna? Z tego miejsca apeluję do organizatorów: nie zmieniajcie jej. Chyba, że macie w zanadrzu coś jeszcze lepszego 🙂 Autorem tego pastelowego cuda jest Zont.
Celem Festiwalu Synestezje jest promowanie rodzimych talentów: mamy tu koncerty gwiazd polskiej sceny muzycznej (Dawid Podsiadło, Maria Peszek), wystawy zdolnych artystów-plastyków oraz przegląd młodych fotografów oraz zespołów, spośród których można – być może – wyłowić przyszłe tuzy branży muzycznej, wykłady, warsztaty. Niestety, nie udało mi się dotrzeć na koncert Dawida – pierwszego dnia festiwalu przeceniłam nieco swoje możliwości i w chwili, kiedy on wychodził na scenę, ja właśnie traciłam przytomność („zasypiałam” to stanowczo zbyt łagodne określenie). Udało mi się jednak posłuchać wykładu / przemówienia / odezwy do narodu Czesława „nie mów do mnie Czesiek” Mozila – jeśli do tej pory miałam jakiekolwiek wątpliwości co do jego autentyczności, obecnie już nie mam. Można go kochać lub nienawidzić, ale jedno jest dla mnie pewne: Czesław naprawdę jest taki, jaki jest. Neurotyczny, nieco obłąkany, spontaniczny, niesamowicie ekspresyjny, niepoprawny politycznie, szokująco bezpośredni. Na pewno nie nudny.
Zachwyciły mnie prace plastyczne, wśród których krążyłam z kieliszkiem wina podczas wernisażu: Beata Owczarek, Maja Starakiewicz i Magda Jaskulska to moje zdecydowane faworytki. Wam też spodobały się prace Beaty – portrety Lany del Rey, których zdjęcie wrzuciłam na Instagram, zebrały trochę głosów uznania, a przejmujące, wymowne plakaty Magdy zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Sprawdźcie – naprawdę polecam.
Najlepsze jednak na koniec: po warsztatach i wykładach przyszedł czas na gwóźdź programu – koncert Marii Peszek, poprzedzony występem zwycięzcy przeglądu konkursowego: Bogacza. Ten enigmatyczny muzyk (w sieci nie mogę znaleźć żadnych informacji na jego temat) zapadł mi wyjątkowo w pamięć ze swoją charakterystyczną melorecytacją (?) i hipnotyzującymi tekstami. Lubię nowe. To jest nowe – dawno już nie słyszałam czegoś równie świeżego i przykuwającego uwagę. Na pewno będę śledzić jego karierę – a jeśli Wy natkniecie się kiedyś na występ tego interesującego młodego artysty, nie wahajcie się ani chwili.
I wreszcie – Maria Peszek. Kobieta-dynamit, wulkan energii i charyzmy. Wyrazista, ostra i jednocześnie niesamowicie sensualna, bezpruderyjna i charakterna. Patrząc na nią, trudno uwierzyć, że to niewielkie ciało mieści aż tyle osobowości. Chociaż przepadam za jej muzyką od czasu Marii Awarii (2008), nigdy wcześniej nie byłam na koncercie. Żałuję – dopiero podczas Synestezji zobaczyłam, ile straciłam: to pełnoprawny show, muzyczny spektakl z Marią w roli głównej. Chociaż robi świetną muzykę, słuchać – to za mało. Warto też to zobaczyć. Jezus Maria Peszek!
(zdjęcia: KSAF)