Przeprowadzka już prawie za mną. Przenoszenie pudeł z województwa do województwa nie jest moim ulubionym zajęciem – mówiąc szczerze, nienawidzę tego jak zarazy. Tej przykrej czynności towarzyszy jednak za każdym razem dreszcz podniecenia: oto nadchodzi zmiana. Tym razem to coś więcej – mam wrażenie, jakby przeobrażeniu miało ulec niemal wszystko.
Miniony rok był czasem kolizji. Zderzając się, wpływałam na innych i sama też nie pozostałam nieugięta. Jeszcze kilka tygodni temu nie miałam nawet pojęcia, jak bardzo się zmieniłam – dopiero ostatnie dni uświadomiły mi to z pełna mocą. I tak oto znowu pakuję swoje rzeczy – upycham je w walizkach, pudełkach, nawet workach na śmieci. Idzie szybko, jak zawsze, kiedy ma się już w czymś wprawę. Sprawnie układam książki w określonej konfiguracji, jak puzzle, żeby nie marnować wolnej przestrzeni, zaklejam kartony taśmą, ustawiam jeden po drugim w bagażniku samochodu.
Idzie nowe. Jak zawsze pełna nadziei i przekonana o tym, że będzie dobrze – bo przecież nie może być inaczej – porządkuję ostatnie sprawy. Lekko niewyspana, krążę dookoła ostatniego bastionu: kiedy odepnę kable spinające stojący w rogu pokoju komputer, definitywnie zakończy się kolejny etap mojego życia. To wciąż bardziej wymiar symboliczny – nawet nie żegnam się przesadnie starannie, wiedząc, że nie wyjeżdżam przecież daleko. Chociaż to tylko 100 kilometrów, moje życie już dzisiaj ulegnie radykalnej zmianie, jednej z wielu, jakich doświadczyłam.
To właśnie dziś odzyskam moje życie. To, za którym tak bardzo tęskniłam.
Czekajcie na mnie. Będę za chwilę.