Ktoś zapytał mnie ostatnio, czy chciałabym żyć z pisania bloga. Zastanowiłam się. Zastanowiłam się raz jeszcze. I wtedy to do mnie dotarło – raczej nie.
Nie to, że nie chciałabym mieć pieniążków, bo pieniążki są fajne i mozna za nie kupić wielość pysznych rzeczy, na przykład żelki, ananasy i lody Magnum. I nie to, że uważam reklamę na blogu za coś złego, bo nic w tym złego, przecież nawet maść na hemoroidy ktoś musi reklamować, bo niby jak inaczej mielibyśmy się o tej maści dowiedzieć, więc dobrze, że są na świecie i tacy blogerzy, ktorzy z uśmiechem na ustach (uzasadnionym, pozbycie się hemoroidów musi być straszną ulgą) reklamują ten specyfik. Co prawda żaden bloger oprócz Ryfki nie przekonuje mnie do tego, żeby coś kupić, a że uważam swoich czytelników za bystrych, to jestem sceptyczna wobec myśli, że ja miałabym ich do czegoś przekonywać. Bo na pewno wiedzą już, na czym polega reklama i nie dadzą sobie wcisnąć oferty Orange albo Play, bo obydwie sieci jakością oferty (przynajmniej dla stałych klientów) bynajmniej nie imponują.
Pojawia się tylko pytanie, co ja właściwie miałabym tu reklamować? Jabłkowe siki udające alkohol nie smakują mi za jasną cholerę (a w moim otoczeniu hasła w stylu "partying like a lord" utraciły nośność jakieś 3 lata temu, teraz znajdują się w Muzeum Humoru Dawnego), papierosów nie powinnam z powodu poprawności politycznej (a może…?), jedzenie nie pasuje mi jakoś do kontekstu, a laptopów i lustrzanek nikt mi nie oferuje, bo nie ten poziom fejmu, a brałabym z pocałowaniem ręki i robiłabym konkursy, że ho-ho. Chciałabym Jamesona, ale Jameson nie chciałby zapewne mnie (nie pytałam, ale tak zakładam), więc jestem, jak to mówią, w ciemnej dupie. I nie będę mówić, że myję zeby Colgate, jak wolę Elmexa. I napisałam to teraz za darmo. Handlujcie z tym. Bo różnica polega na tym, że nawet i za darmo mogę fotografować się, jak czule obejmuję butelkę dobrej whiskey, bo tylko ona mnie rozumie i kocha taką, jaka jestem. Ale nie ma takich pieniędzy, za które zacznę używać Head&Shoulders, bo mam potem łupież i nie zamierzam tego ukrywać. Wiecie, o czym mówię. Nawet jeśli wszystko można kupić, to zazwyczaj wolę być ubogim idealistą, a Wy możecie w szczerość moich intencji wierzyć, lub nie. Jeśli nie wierzycie, to chyba nic tu po Was.
Chciałabym zrobić w życiu coś wielkiego. Zaangażować się w jakiś niesamowity projekt, który będzie miał Znaczenie. Który nie musi nawet zmieniać mojego życia, bo ono już teraz jest całkiem kozackie, ale zmieni coś więcej w świecie, w którym żyję. Mam kilka mglistych wyobrażeń, jakieś szkice w głowie, ale to wciąż nic pewnego – czas pokaże, ile uda mi się osiągnąć. I myślę sobie, że chociaż lubię pisać i chcę pisać więcej i więcej, to dla mnie już za mało. Teraz muszę po prostu coś zrobić. Działać.
Jest Was tu co miesiąc kilkanaście tysięcy. To dużo i mało. Mało – bo w kontekście popularniejszych ode mnie jestem prochem i w ogóle dno. Dużo – bo kurde, pomyślcie jednak – każdego miesiąca krzyczę do kilkunastu tysięcy osób. To niewiele, kiedy myślę o reklamowaniu czegoś czy polecaniu dobrego filmu. To zupełnie nic w skali świata, ale znowu w tejże skali i milion jest niczym, co dopiero kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy. Ale postrzegam te liczby inaczej, kiedy zdaję sobie sprawę, że – być może – gdy piszę o przemocy i o potrzebie jej piętnowania, uderza mnie już świadomość tego, że czyta to przynajmniej kilkaset osób. Że kilkadziesiąt się ze mną zgadza. Że kilka pomyśli o tym, co do tej pory miało gdzieś. Że jedna dzięki temu podejmie ważną decyzję i wprowadzi zmianę. I tak, wiem, że to ciągle optymistyczne prognozy. Ale każdego miesiąca wymieniam z kilkorgiem z Was maile. Czasami lekkie i sympatyczne, ale jednak częściej takie bolesne, przykre, w których piszecie o sprawach, które mnie przerastają. Z którymi nie jestem w stanie pomóc Wam się uporać. Ale wiem, że czasami ta pierwsza rozmowa, pierwszy raz, kiedy mówi się komuś o czymś tak intymnym, jest krokiem naprzód i pozwala unieść trochę wyżej głowę, spróbować zmierzyć się z problemem w prawdziwym życiu. I dlatego ta pierwsza rozmowa jest taka ważna.
Nigdy nie wiesz, kto jest po drugiej stronie. Może akurat ktoś, kto słucha. Może akurat ktoś, czyje życie możesz naprawdę zmienić. Może ktoś, kto zmieni cały świat. Także ten Twój.