Wycieczka do Oświęcimia
Konsekwentnie i dla zasady nie czytam NaTemat. Nie tylko dlatego, że wspaniała większość publikowanych tam tekstów stoi językowo poniżej poziomu wypracowań uczniów starszych klas podstawówki, ale także z powodu treści. Niestety – z powodu posiadania konta na Facebooku jestem wręcz skazana na kontakt z pojedynczymi linkami pojawiającymi się jak pleśń lub psie odchody na mojej tablicy. Staram się te miny omijać, jednak kiedy temat już samym nagłówkiem i jednym cytatem potrafi doprowadzić mnie do furii, trudno jest milczeć.
Nie tak dawno komentowałam przypadek Pani Jandy, do którego jeszcze wrócę, a tu już kolejny parapublicystyczny wyprysk, sugerujący, że chyba statystyki i hajs przestają się zgadzać, bo nawet na Frondzie czy Krytyce Politycznej nie widziałam jeszcze czegoś tak porażającego, a to rzecz naprawdę godna odnotowania. Oto Michał Gortat pojechał na wycieczkę do Oświęcimia. Bo przecież nigdy nie był. Po co pojechał? Ano, pojechał sobie poprzeżywać. Trochę popłakać, trochę się powzruszać, na te kilka godzin poczuć poempatyzować z ofiarami obozów koncentracyjnych. Przygotował się nawet na kryzys emocjonalny, taki to z niego wrażliwiec. Swoje wrażenia zawarł w tekście zatytułowanym – tu mały literacki żarcik dla tych, którzy zdali maturę – „Proszę państwa do gazu, czyli wizyta w Auschwitz”. I właśnie pod tym (świadczącym o ogromnym wyczuciu) tytułem naucza, jak należy się poprawnie na takiej wycieczce zachowywać.
Oczekiwania vs. rozczarowania
Niestety, tamtego dnia nic nie było takie, jak być powinno. Ludzie zachowywali się jak bydło, w oczy kłuły akty wandalizmu, na terenie obiektu sprzedawano parszywą, niemiecką Fantę (gdyby była to Mirinda, pewnie sprawa wyglądałaby ciut lepiej, ale tak to już w ogóle zgroza – oburzenie autora jest o tyle zrozumiałe, że na pewno dokładnie przeprowadził badania na temat firm, których odzież miał na sobie tamtej niedzieli, żeby przypadkiem nie urazić kogoś wystającą metką lub logiem), a do tego były tam TOALETY. Z właściwym dla młodego junaka na wycieczce egoizmem Pan Gortat zapomniał chyba, że obiekt ten odwiedzają nie tylko goniący za dreszczykiem turyści, ale także i osoby starsze, chore, często niepełnosprawne, dla których „załatw co masz przed wejściem” nie jest komunikatem zapewniającym poczucie komfortu.
Trzeba jednak przyznać, że rzucony przez jednego z kolegów Pana Gortata gorzki żarcik o tatuażach (chociaż naprawdę rozumiem niechęć do wspomnianych naklejek) był w zdecydowanie dobrym stylu i w żaden sposób nie zrównywał jego autora z ludźmi robiącymi sobie zdjęcia w komorach gazowych. Ironia jest przecież zawsze na miejscu. Nawet w Auschwitz – Birkenau. Równie udatny jest dowcip o „gazowanych – nomen omen – napojach”, które z powodu owej zawartości gazu są napitkiem wysoce niestosownym. Zaiste, zaskakujacymi ścieżkami chadza umysł, któremu obca jest głęboka refleksja na temat miejsca, w którym znajduje się jego posiadacz. Znać od razu, że umysł ten ma stanowczo za wiele wolnego czasu.
Wszystko to jednak blednie w obliczu możliwości załatwiania potrzeb fizjologicznych. W tym momencie adekwatne wydaje się zacytowanie klasyka: naturalia non sunt turpia, warto sprawdzić sobie, co to oznacza i przestać zgrywać świętoszka, bo nie ma w tym nic niegodziwego, że człowiekowi może jednocześnie zbierać się na płacz i na oddanie moczu. Wręcz przeciwnie – silny stres może nawet powodować przyspieszenie pracy układu trawiennego, a ciało jest tylko ciałem i nie zawsze znajduje się w żelaznym uścisku ducha, nawet jeśli duch ten jest niesamowicie uduchowiony. Zresztą, jak pytał inny klasyk – Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, / Czy ten, co mówić o tym nie pozwala? Tak czy inaczej, w kategorii „pruderia” zamieszczony na portalu NaTemat autor pobił w tym momencie Frondę. To coś, co zasługuje na gromkie brawa.
Reporter na tropie
Problem polega na tym, że z Michała Gortata wylazł w Oświęcimiu reporter. Reporter najgorszego rodzaju, bo nie silący się nawet na wnikliwość i wypaczający obraz rzeczywistości bez dociekania przyczyn. Przedstawiona w tekście scena rodzajowa jest w rzeczy samej nieprzyjemna – oto ludzie beztrosko bawiący się w miejscu, które zasługuje na zadumę i szacunek. Z tym akurat trudno polemizować: coś tu z całą pewnością jest nie tak. Nie powinno być tam sklepiku (zwłaszcza w takim miejscu – punkty z wodą proponowane przez autora są bardzo dobrym pomysłem), możliwości robienia zdjęć, zwłaszcza pozowania na tle budynków i eksponatów, a gorszące lub zakłócające spokoj zachowania powinny być tępione i karane usunięciem z obiektu przez obsługę. Zrzucenie całej winy na muzeum wydaje się jednak pójściem po linii najmniejszego oporu: to nie pracownicy kształtują w odwiedzających postawy moralne. I to nie do nich należy wychowywanie młodzieży.
Z drugiej jednak strony reporter w Panu Gortacie każe mu trzaskać zdjęcia dokumentujące tę hańbę, a w jego umyśle już zapewne rodzi się tekst (bo po co w innym wypadku byłyby te zdjęcia? na pamiątkę? do pokazania znajomym podczas spotkań przy piwku?). Rozglądając się dookoła, autor widzi już tylko kolejne wypaczenia, fiksując się coraz bardziej na tym, jak bardzo muzeum nie odpowiada jego wyobrażeniom. Przecież nie po to tu przyjechał – nie chciał widzieć zrelaksowanych ludzi i prycz z wyciętymi na nich imionami, chciał doświadczyć tragedii. Przeżyć katharsis. Wykupić sobie posmak doświadczenia granicznego w cenie wejściówki do muzeum.
Nawet jeśli rozumiem oburzenie autora, rozczarowanego postawą innych zwiedzających muzeum, nic – i powtarzam to z całą pewnością, na jaką mnie stać – nic nie usprawiedliwia rozwiązania, jakie przychodzi mu do głowy.
Wycieczka multimedialna
Rozczarowany wycieczkowicz, niezdolny do wykrzesania z siebie refleksji w obliczu tych bezeceństw, niepotrafiący płakać z powodu znajdującej się nieopodal Fanty i toalety i oburzony tym, że Oświęcim stał się obiektem komercyjnej turystyki na przemysłową skalę, wpada jednak na świetny pomysł. Pomysł, które nie ma nic wspólnego z komercją na przemysłową skalę. Pomysł godny amerykańskiego parku rozrywki.
„w dzisiejszych czasach trzeba używać silniejszych bodźców, żeby zrobić wrażenie. Ja wyobrażam sobie to miejsce jako mutimedialną wystawę. Gdyby w barakach słychać było płacz dzieci i wrzaski esesmanów, a w alejkach ujdanie psów. Gdyby w oknach wyświetlano z rzutników twarze więźniów. Gdyby odbudowano wszystkie baraki, a na rampie postawiono cały pociąg, zamiast jednego wagonu. Gdyby zrekonstruowano komorę gazową i wpuszczano ludzi do środka, a potem na chwilę zatrzaskiwano za nimi drzwi. Wtedy nikt nie robiłby sobie żartów, nie jadłby i nie pozował do głupawych zdjęć. Cel byłby osiągnięty. To miejsce znów przerażałoby jak powinno”
Uczcijmy ten obrazek minutą ciszy, bo mam wrażenie, że kiedy mózg autora go wygenerował, wypracowana przez tysiąclecia myśl humanistyczna z całą jej etyką i rozważaniami na temat kondycji człowieka zawyła boleśnie w agonii. Po czym zaczęła przygotowywać się do wylotu na wspomnianego Marsa.
W tym miejscu chciałabym zaproponować coś jeszcze lepszego: zróbmy tak, żeby po Oświęcimiu jeździło się takimi małymi wagonikami jak w Madame Tussaud’s w Londynie. Woskowi esesmani będą strzelać do przejeżdżających i przerażonych turystów, którzy – unikając wyimaginowanych kul – będą mogli wyobrazić sobie, co przeżywali zamknięci w obozach ludzie, kiedy próbowali uciec. W ogóle zorganizowanie tam muzeum woskowych figur jest niezłym pomysłem – ostatecznie krzyki, płacz i ujadania psów to zbyt mało, zwłaszcza dla ewentualnych potomków ofiar obozów czy też samych ofiar, które na pewno chciałyby przeżyć to jeszcze raz w formie tak żywej i intensywnej, jak to tylko możliwe. Dowolność jest ogromna: woskowe postaci mogą mordować się gołymi rękoma, zdradzać się za kawałek chleba, poświęcać życie jedna za drugą oraz patrzeć na siebie głodnym wzrokiem kogoś, kto nie jadł od tygodni i zaczyna widzieć we współwięźniu kawałek mięsa. Gdyby i tego było za mało, można od razu zaangażować aktorów, jak w Disneylandzie i otoczyć projekt czułą opieką speców od efektów specjalnych. Gdyby przejeżdżającym na twarz tryskała krew, to dopiero by było! Przerażenie gwarantowane! Co prawda ostatnio, kiedy sprawdzaliśmy, zastraszanie dzieci i młodzieży nie było polecaną metodą wychowawczą, a i w przypadku dorosłych nie przynosiło korzystnych na dłuższą metę skutków, ale zawsze warto, nieprawdaż, poeksperymentować na żywej tkance.
Po wejściu na teren muzeum odwiedzający mógłby czuć czuć smród palonych ciał, który dobrze uzupełni krzyki. Poszturchiwany przez esesmana z bronią, powinien być siłą zawleczony do komory, rozebrany do naga i skonfrontowany z tym dreszczykiem niepokoju, który zapewni mu ilość adrenaliny wystarczającą aż do następnej wizyty w tym wesołym przybytku. W zasadzie – po co się rozdrabniać: młodzież szkolna może od razu odbywać 3-miesięczne kolonie w obozie koncentracyjnym, żeby móc wyrobić sobie szacunek dla ludzkiego cierpienia. Bo, jak wiadomo, jest to jedyna metoda wypracowania w młodym człowieku odpowiedniej empatii i szacunku dla historii. Nie traćmy czasu na rozmawianie, tu trzeba czynów i obrazów. Multimediów trzeba. Interaktywności.
Jestem pewna, że po takiej przygodzie każdy dzieciak biegłby w podskokach do swojego pradziadka pochwalić się, że teraz już nareszcie rozumie, co ten przeżywał, gdy, pozbawiony nadziei i każdego dnia odzierany z godności, czekał być może na przynoszącą ulgę śmierć. Stary człowiek z pewnością ucieszy się, że z doświadczeń, które najchętniej wymazałby ze swojej pamięci uczyniono publiczne widowisko i teraz, jeśli będzie miał w sobie siłę i chęć do skonfrontowania się z demonami przeszłości, będzie mógł zrobić to przy akompaniamencie skowytu psów i dziecięcego płaczu, przypatrując się jednocześnie pojawiającym się tu i ówdzie twarzom ofiar.
Empatia w cenie biletu do Auschwitz
Panie Gortat, chciałabym w tym miejscu zapytać, co takiego strasznego wydarzyło się w Pana życiu, że za jedyną metodę uwrażliwiania człowieka na krzywdę drugiego uznaje Pan psychiczny odpowiednik ciosu pięścią pomiędzy oczy i fundowanie chorego doświadczenia na pograniczu traumy i rozrywki? Mało Panu projektu „poczuj się jak powstaniec” realizowanego w MPW? Projektu udowadniającego, że historia z całym jej dramatem jest dla nas zbyt nudna, jeśli nie opakujemy jej w dodatkowe bodźce, że nie potrafimy już sobie wyobrażać, a staliśmy się tak ograniczeni, że potrzebujemy multimediów budujących klimacik i mówiących, jak mamy się czuć? Czy naprawdę myśli Pan, że rozwiązaniem problemu braku empatii jest wymuszanie na człowieku emocji w podprogowy sposób, odwołując się do zwierzęcych, podstawowych instynktów?
Mam wrażenie, że pomyliły się Panu instytucje. Chciał Pan wybrać się nie do muzeum, a do samego obozu koncentracyjnego, żeby z bezpiecznej odległości podoświadczać tego, co było udziałem cierpiących kilkadziesiąt lat temu. Muszę Pana rozczarować: tego obozu już nie ma. Pozostał po nim pomnik ludzkiej tragedii, monumentalny symbol dramatu, jaki rozegrał się w tym miejscu. Pomnik wymagający od przechodnia refleksji i wiedzy, które przynosi się ze sobą, a których nie można kupić w cenie wejściówki. I może Pan oburzać się ile Pan chce na ludzi, którzy spodziewali się czegoś innego, ale tak naprawdę nie różni się Pan od nich aż tak bardzo, czekając, aż nastrój zadumy spłynie niczym Duch Święty na Pana i Pańskich towarzyszy i pozwoli poczuć ból mordowanych w Oświęcimiu, wyciśnie łzy z oczu. Nie potrafi Pan płakać nad ich losem w domu, nie potrafi Pan na miejscu ich kaźni, bo nie ma tam nastroju odpowiedniego do płaczu. Czy jest zatem sens wymuszać w sobie to sztucznie, skoro najwyraźniej nie zbiera się Panu wcale na łzy? Zdradzę Panu jeszcze jeden sekret: muzeum w Oświęcimiu nie powstało po to, żeby przerażać, bo nie żyjemy w średniowieczu i – jak wieść niesie – wymyśliliśmy już lepsze sposoby budowania świadomości niż zastraszanie. Powstało, żeby upamiętnić wydarzenia, jakie miały tam miejsce oraz oddać hołd tym, którzy stracili życie. Żeby ludzie nie zapomnieli.
Zastanawiam się, co powinno być Pana zdaniem następne – symulowane pogrzeby? Interaktywne wizyty w hospicjach z role-playingiem, przebierankami, w ramach których będzie można zostać pielęgniarką, wolontariuszem, umierającym dzieckiem – ale oczywiście tylko na chwilę, na niby, żeby zrozumieć? Żeby nabrać szacunku? Symulatory „wygraj z rakiem”, „pochowaj swoich rodziców”, „przeżyj gwałt” – oczywiście wszystko po to, żebyśmy byli w stanie pojąć cierpienie drugiego człowieka? Bo osiągnięcie tego stanu inną drogą jest już dla nas niemożliwe? Co Pan myśli o takich projektach jako sposobach leczenia braku empatii w narodzie?
Panie Gortat, jak to w ogóle się stało, że nie robi Pan jeszcze kariery w USA, sprzedając ten projekt nowoczesnego parku rozrywki jakiemuś potentatowi? Jakim cudem nie rozumie Pan, jak bardzo okaleczający dla psychiki i wrażliwości człowieka jest ten pomysł, który zwalnia z konieczności samodzielnego generowania refleksji i uczy, że można tylko reagować na te wrażenia, które dotyczą nas bezpośrednio, jak zwierzę, które słysząc rozpaczliwe wycie innych przedstawicieli swojego stada, instynktownie czuje lęk? W którym miejscu ma to Pana zdaniem cokolwiek wspólnego z empatią?
Powiem Panu coś, czego być może Panu nikt nie powiedział: naczelną funkcją ludzkiego cierpienia nie jest misja edukacyjna. Pana pomysł jest najobrzydliwszą, najbardziej chorą i złą rzeczą, jaką widziałam ostatnimi czasy. Opiera się na masturbacji emocjami i chęci fundowania sobie silnych wrażeń przy jednoczesnym zasłanianiu się misją społeczną. To niehumanitarne, płytkie i obraźliwe dla pamięci o ofiarach. Ludzie, których Pan opisuje, zachowują się w sposób pozbawiony szacunku dla tych, którzy odeszli. Pan idzie jeszcze o krok dalej, traktując jak zwierzęta tych, którzy przetrwali. Tych, którzy żyją tu i teraz.
„Ludzie jak wiemy są różni. Nie każdy wie, co to empatia i wyczucie”
Święte słowa, Panie Gortat. Święte słowa.
Naprawdę przykro mi, że Oświęcim był dla Pana niedostatecznie dramatyczny, nudny i zaniedbany. Następnym razem polecam Madame Tussaud’s. Tam jest bardziej multimedialnie. A w sekcji dla dorosłych nawet słychać krzyki torturowanych więźniów i śmiech ich oprawców.