Znasz to?
Czasami jest ciężko, gdy siedzisz w fotelu wieczorem, śledzisz wzrokiem zapadający zmrok i dociera do Ciebie, że wszyscy, którym tak naprawdę ufasz, są daleko. Mija godzina za godziną i nagle robi się za późno, żeby zadzwonić, chociaż przecież zrozumieliby, znaleźliby czas, ale sam wiesz – nie jest przecież aż tak źle, żeby niepokoić ludzi w środku nocy, chociaż dobrze też nie jest i naprawdę najmądrzej byłoby to z siebie wyrzucić, odreagować przynajmniej, uciec w hałas i śmiech i przeczekać. Poza tym, chociaż rozmowa to już wiele, nic nie zmieni tego, że po prostu tęsknisz i brakuje Ci kontaktu z drugą ręką i ramion, w które na chwilę możesz się schować. W takie noce, kiedy zmęczenie opada na Ciebie jak kurz i drażni spojówki, każe mrugać i trzeć oczy, wiesz, czym jest samotność w mieście pełnym ludzi. W tłumie.
Wiesz, że rano będzie lepiej, wiesz to bardzo dobrze. To tylko histeria, chwilowy napad paniki wywołany listą drobnych potknięć i sumą wszystkich napięć, które dzisiaj odbierały Ci, krok po kroku, całą Twoją siłę. Jest wieczór, właściwie noc, a Ty zostajesz bezbronny, słaby i modlisz się tylko, żeby nie spadł już żaden cios, żeby przetrwać do rana. Jest nów, więc powinieneś czuć się świetnie, ale nie wiedzieć czemu – nie czujesz się wcale i chciałbyś zasnąć ale boisz się i nie wiesz właściwie, co robić.
Siedzisz więc. W otwartym oknie Facebooka prowadzisz kilka niezobowiązujących rozmów z ludźmi, których lubisz, trochę nawet się śmiejesz i ta ciężka kula w żołądku przestaje tak bardzo ciążyć. Na chwilę. Bo w końcu wszyscy, jeden po drugim, idą spać, zasypiają, a Ty zostajesz na placu boju, bo wciąż boisz się zasnąć i przez głowę przelatują Ci setki absurdalnych myśli, których nie jesteś w stanie już zagłuszyć. Bo przecież jesteś sam. Miałbyś rozmawiać ze sobą? To trochę tak, jakby o wnętrze czaszki od środka tłukły Ci się nietoperze albo inne tałatajstwo, w każdym razie słyszysz trzepotanie i takie głuche uderzenia, jakby coś umierało. W końcu pękasz: sięgasz do tej skrytki, w której trzymasz swoich drogich little helpers – paczkę papierosów, chociaż przecież nie palisz, butelkę wina, którą wypijesz do lustra, opakowanie tabletek pomagających na wszystko, małe zawiniątko z folii aluminiowej i czarne O.C.B. czy awaryjną tabliczkę czekolady, którą pochłoniesz w mgnieniu oka po to, żeby zatęsknić za kolejną.
Jeśli jesteś mądry, na tym właśnie kończysz: zasypiasz z być może nieco wilgotnymi wciąż kącikami oczu, lekko odurzony lub po prostu pijany, ze smakiem tytoniu bądź Mlecznej Z Rodzynkami pod językiem. Jeśli jesteś jednak głupi, zaczynasz popełniać błędy: dzwonisz w miejsca, do których nie powinieneś już nigdy wracać, do ludzi, do których zabraniałeś sobie dzwonić. Łapiesz kurtkę, wychodzisz z domu i idziesz po prostu przed siebie, kilometr, czwarty, ósmy, w oczywisty sposób rzucając wyzwanie, mając nadzieję, że spotkasz po drodze kłopoty. Nie spotykasz. A jeśli jakieś mijasz, to wiesz – przynajmniej one nie są głupie, naprawdę. Wiedzą, że to Ty jesteś swoim większym problemem.
Miasto jest puste o 4.30 nad ranem. Znasz tę trasę na pamięć, w końcu to nie pierwszy taki wieczór i nie ostatni, kiedy w somnambulicznym jakby transie kluczysz po ulicach i przeżywasz ciszę, która panuje dookoła Ciebie, odczuwasz ją w sposób niemalże fizyczny. I znowu popełniasz błędy, nad sobą widzisz tylko czarne niebo, tak jakby poczciwy satelita nie chciał patrzeć na to wszystko. Popełniasz kolejne błędy i jeszcze następne, wracasz do starych nawyków, czujesz do siebie lekką odrazę, ale to nic – ważne, że czujesz cokolwiek, że są jeszcze gdzieś ludzie, którzy potrafią sprowokować Cię do emocji, nawet jeśli te emocje nie są dobre.
Powoli wracasz do siebie, zarówno dosłownie jak i poprzez metaforę. Robi się jasno, coraz jaśniej, odzyskujesz balans i starasz się zapomnieć. Nie zasypiasz już, bo sen jest dla słabych, a Ty przecież masz w sobie tyle mocy i wszyscy o tym wiedzą, więc nie możesz ich rozczarować. Patrzysz w lustro i widzisz tę samą twarz co zwykle, nawet nie widać po Tobie specjalnie tamtych łez ani nieprzespanej nocy, uśmiechasz się szeroko i w oczach masz ten sam błysk co zawsze, wiesz, że nikt nie zapyta, bo nikt niczego nie zauważy. Ostatecznie nie ma przecież o co pytać – wyszedłeś po prostu nocą, nie mogąc zasnąć, na spacer i dlatego spałeś trochę mniej niż zwykle, nic wielkiego. Na pytania how do you do? we wszystkich odmianach odpowiadasz ze spokojem fine. W przeciwnym razie musiałbyś krzyczeć – a przecież wszyscy, którzy byliby w stanie ten krzyk zrozumieć i chcieliby go wysłuchać, są daleko, zbyt daleko, żeby tam pójść o własnych siłach. Jesteś sam w mieście i miasto jest puste, mimo, że tłum dookoła Ciebie zagęszcza się z chwili na chwilę coraz bardziej, aż w końcu oddychacie jednym powietrzem i dzielicie te same metry kwadratowe podłoża.
3… 2… 1… wracasz na scenę.