Dowiadywanie się czegoś o samym sobie nie zawsze jest miłym procesem. Jak ostatnio, gdy dotarło do mnie, że słowo „związek” – wbrew wszystkim moim zapewnieniom – wciąż budzi we mnie panikę i w ogóle cały bukiet emocji bardzo skrajnych, głównie negatywnych. Tak jak wtedy, kiedy kumpel uświadomił mi, że całym swoim stylem bycia i wizerunkiem wysyłam bardzo czytelny sygnał „never gonna be anybody’s wife”. Zaczynam czuć się naprawdę komfortowo z wizją przyszłości, w której jestem tylko ja oraz moje liczne koty i w której czas wolny dzielę między Bułhakowa i von Triera. Wierzcie mi lub nie, ale jak dla mnie brzmi to naprawdę nie najgorzej. Po co być normalnym, skoro można zostać popieprzonym?
Dosłownie przed chwilą skończyłam oglądać Wielkie piękno i jestem nieopisanie poruszona. Dekadencja już dawno nie była tak głęboka i nie smakowała tak wyjątkowo, słodko i gorzko jednocześnie, bo przecież pod tym wielkim wybuchem namiętności jest wielki smutek i wielka nostalgia za tym, co odeszło. Mój dekadent wewnętrzy wyje wręcz z radości. I może właśnie dlatego tak mi dzisiaj smutno. Bo – chociaż mam dopiero 26 lat i do Jepa mi wciąż daleko – to widzę u siebie to samo puste spojrzenie, które nagle pojawia się w oczach głównego bohatera i które ściera radość z jego twarzy, izoluje go na moment od rozkrzyczanego tłumu w samym sercu przyjęcia, wyłącza poza nawias.
Żyję tak, jakby jutro miało nie być. Lubię emocje, silne wrażenia, przekładam przyjemności ponad obowiązki i rzadko mówię „dość”, jeszcze rzadziej odmawiam. Ale przez cały czas gdzieś z tyłu głowy mam tę świadomość, że cała euforia, którą pompuję w świat, podszyta jest rozpaczą. Bo ja przecież wiem, że tego jutra nie będzie: jest tylko bezustanne dzisiaj, wieczne teraz, w którym dzieją się rzeczy, czasami pojawiają się przebłyski wspomnień, ale one nie niosą już ze sobą takich emocji. A przyszłość? Jest tam, gdzieś, odsunięta w czasie, zamglona i jeszcze nieistotna. Mam tysiące pomysłów, z których żaden nie wydaje się idealny, jest wiele rzeczy, które chcę zrobić, ale żadnej, o której marzę. Nie mam celów, dla ktorych chciałabym cokolwiek poświęcić, nie wiem, jakie podejmę wybory. Szczerze mówiąc, nawet się nad nimi nie zastanawiam.
Kiedy myślę o tym, co będę robić za rok, jestem w kropce. Znajomi mówią, że chcą wyjechać któregoś dnia do Warszawy, za karierą. Ja nie mam ambicji, nie widzę w tym sensu. I znowu nie wiem – nie wiem, czy Kraków, czy Warszawa, czy plaża w Australii czy zmywak w Londynie, nie wiem, nie wiem, nie wiem po prostu, bo przecież tak naprawdę wcale mi nie zależy. Tu i teraz – jest dobrze. Tylko to się liczy. Znowu.
W takich chwilach tęsknię za moim starym życiem, które nie dawało mi czasu na myślenie. Poranki przypadające w porze południa lub nawet później, praca z doskoku, w pidżamie, z zacisza wygodnego fotela. Wiecznie za mało pieniędzy, czasami za mało nawet na czynsz – zupełnie nie jak w przypadku Jepa – ale jednak na dobre imprezy zawsze wystarczało. Kolorowe drinki i tanie piwo, powietrze ciężkie i ciemne od papierosowego dymu, hałas, hałas i czasami przygodny seks. Tak żyliśmy. Spazmatyczna radość i głośny śmiech miały jednak drugie dno, o którym rozmów skutecznie unikalismy. Mówiąc sobie „jest zajebiście” unikaliśmy jednocześnie mówienia o samotności.
Rzymski pociąg po prostu pędzi, nie mając przed sobą celu. To właśnie sprawia, że jest tak piękny. Jep nie gra – naprawdę jest dekadentem i naprawdę swój status akceptuje z cynicznym nieco uśmiechem, godząc się ze świadomością tego, co stracił i zaprzepaścił. Czasami tylko pozwala nostalgii zawładnąć myślami, wraca do tego, co odeszło i wtedy doświadczenie pustki ogarnia go z całą mocą. Hedonizm przestaje zaspokajać potrzeby. Nic nie budzi już emocji – sztuka balansuje na krawędzi śmieszności lub wręcz ją przekracza, kobiety są nudne i podobne jedna do drugiej, a król życia nie ma już przed sobą żadnych wyzwań i celów.
Na co dzień pielęgnuję w sobie pasję i dużo się śmieję, jestem szczęśliwa i z optymizmem myślę o tym, co będzie. Czasami jednak budzę się i przytrafiają mi się dni takie, jak dziś. Dni, w które zadaję sobie pytanie „po co?” i wciąż nie znajduję odpowiedzi.
Jeśli kiedykolwiek napiszę książkę, będzie to książka właśnie o tym.