Odgarnęłam włosy do tyłu, szybkim męskim ruchem bez cienia kokieterii, którego nauczyłam się od przyjaciół przez lata spędzania czasu w zmaskulinizowanym towarzystwie.
– Nie ogarniam. Dlaczego on tego nie zrobił? Ja bym postawiła na swoim.
Jerzy spojrzał na mnie rozbawiony znad klawiatury komputera. Wzruszył ramionami.
– Bo jesteś pieprzonym ludojadem.
Nie mogłam się nie zgodzić. W końcu zna mnie już 10 lat. Ten dziesiąty rok znajomości świętowaliśmy (a raczej świętowalibyśmy, gdyby którekolwiek z nas zdało sobie z tego sprawę na czas), po wspólnej szkolnej ławce i współdzieleniu przez rok mieszkania, pracując przy sąsiednich biurkach. Zabawne, jak czasami się to układa.
***
Nie jestem w stanie policzyć, ile razy słyszałam w życiu te słowa: nie warto. Nie uda się. Nie da się. Po co ci to? To nie ma sensu. Uważaj. Miej pokorę. Nie dasz rady.
A ja wciąż daję radę. Czasami jest tak paskudnie, że mogę tylko zwinąć się w kłębek i krzyczeć, za gardło łapie mnie często coś dziwnego i nie puszcza, miażdżąc tchawicę i zmuszając mnie do nerwowego łykania powietrza. Ale przełykam i wciąż daję radę.
Jest we mnie za mało pokory. Chociaż nauczyłam się trzymać głowę nisko, robię to tylko wtedy, kiedy chcę się na chwilę przyczaić i zmylić trop bezustannie kroczącym za mną potworom z szafy i spod łóżka. Na stanowcze „zrób to” wciąż reaguję instynktownym „nie”, nawet jeśli z góry wiem, że nie opłaca mi się to w najmniejszym stopniu.
Nie lubię półśrodków. Arogancja, z której nie wyleczyły mnie bolesne upadki, nie pozwala zgadzać się na to, co dobre. Dobre jest dla tych, którzy boją sie mierzyć wysoko. Dla tych, którzy uwierzyli w to, że tym dobrym powinni się zadowolić, nie sięgać dalej, nie żądać. A ja lubię wygrywać, mam to we krwi i porażki wciąż przyjmuję z pewnego rodzaju fascynacją, jakby nie rozumiejąc mechanizmu. Nie popełniam dwa razy tych samych błędów i wiem, że dobre – to za mało, bo przecież nie po to wymagam od siebie tak wiele, żeby okazywać pobłażliwość przedmiotom swoich pożądań.
Z okazji nowego, nieskażonego jeszcze zmęczeniem roku, nie spisuję na kartce postanowień: wiem, że i tak się przecież nie zmienię, bo ludzie się nie zmieniają, chociaż lubią tak o sobie myśleć. Nie planuję, bo i tak – jak zawsze – porzucę te plany na rzecz innych, ciekawszych, zaufam intuicji i pobiegnę jak ogar za farbą, myśląc nosem, ciałem, tętnem. I jak zawsze wyjdę na tym dobrze, nawet jeśli upadnę na twarz, koniec końców stanę na nogi, w ostatecznym rachunku spadając zatem na cztery łapy.
***
Złe decyzje i głupie wybory kosztowały mnie zbyt wiele: ostatecznie wmówiły mi, że kompromis jest rzeczą nieuniknioną tak w życiu zawodowym jak i w miłości, a wybaczać i przymykać oko po prostu należy, bo przecież nikt z nas nie jest doskonały. Bo przecież – to wciąż dzwoni mi w głowie jak mantra – nie można mieć wszystkiego i powinniśmy być zawsze gotowi na to, żeby coś poświęcić, z czegoś zrezygnować. A najłatwiej, jak wiadomo, rezygnuje się z marzeń.
Co za bzdura. Czasami myślę, że to powino być karalne, tak jak zbrodnią byłoby wyrwać komuś ręce z ramion czy połamać nogi, tak samo powinno odbierać sie języki tym, którzy twierdzą, że są granice możliwości, których nie da się przekroczyć. Stawianie murów w głowie – czy jest większa zbrodnia przeciwko humanizmowi? Równie dobrze można zrównać człowieka z psem, zapiąć na szyi dławik, karcić ostrym ruchem dłoni za każdym razem, kiedy ten odważy się wybiec myślami za daleko.
Mam wszystko. Ostatni rok rzucił mi do stóp to, czego chciałam i to, czego nawet nie miałam w planach, dał więcej niż oczekiwałam i przekonał, że tak, mam prawo i nawet powinnam brać bez pytania, akceptować, godzić się na to, żeby momentami było z górki. Przestać szukać pułapek (chociaż zachowując podstawową czujność) i po prostu przyjąć bez zbędnych pytań, że tak, mam wartość, a ta wartość jest na tyle duża, że wolno mi oczekiwać. Bezczelnie mówię sobie, że – chociaż nie opuszcza mnie wdzięczność – zasłużyłam. Że mi się należy. Z arogancją właściwą dla mojego wieku, chociaż na skali złych doświadczeń jestem już jedną nogą na tamtym świecie, a w przeliczeniu na cynizm wybiło mi właśnie dwie setki, mówię spokojnie, że zamierzam to wszystko utrzymać. I że chcę jeszcze więcej.