Chcesz usłyszeć więcej? Pobierz aplikację Audioblog i posłuchaj, jak czytam moje teksty.
Z daleka widok jest piękny. Mówi się. Z bliska ponoć już trochę gorzej, wiadomo jak jest, kratery zmarszczek, rozszerzone pory i przekrwione spojówki, czasami jakiś zaskórnik tu i tam, podstępny padalec, razem z kumplami tworzy ta menda sieć kropek, które można połączyć ołówkiem, gdyby ktoś sie uparł.
Tacy jesteśmy, kurwa, piękni. Zwłaszcza rankiem, chociaż po dobrym seksie jest jakby lepiej: skóra napięta, kiedy się klepnąć w tyłek, dłoń odbija się od sprężystego pośladka i ogólnie lepiej się człowiek czuje ze sobą. Ta odraza odczuwana względem własnej gęby jakaś mniejsza i można nawet rzucić sobie w lustrze zaczepne hej, bejbe, wyobrażając sobie przez moment, że ktoś spojrzy na nas w mięsnym albo w Biedrze nad ziemniakami i trafi go na miejscu, zakocha się, zapłaciwszy za wspomniane płody rolne poleci do Tiffanny’ego i przyniesie rozkoszny pierścionek z kamieniem tak wielkim, że dźwigająca go dloń będzie mogła od tej pory wskazywać statkom drogę.
Ale nic to, z oddali nie widać. Z dystansu i oglądani pod odpowiednim kątem wydajemy się całkiem spoko, zwłaszcza w internecie, błyskotliwi tacy i zabawni, nawet jeśli na żywo potrafimy tylko kręcić kopytkiem w ziemi i ani me ani w ogóle nic, introwertycy z tajoną fejmu potrzebą. Czasami nawet uda nam się coś mądrego powiedzieć, bo przecież czytamy książki, a przynajmniej robimy im zdjęcia na Instagrama. Jesteśmy fajni, superfajni, mamy dużo lajków pod obrazkami na fejsie i żyjemy faktem, że na Twitterze przybył nam kolejny wyznawca. Opiniotwórczość tak bardzo. Możemy polecić komuś książkę, batonik albo model telefonu i odmienić jego nędzną, szarą egzystencję.
Z daleka widok jest piękny. Mamy fajne życie. Światowość wiele, check-in tu, check-in tam, zdjęć dziesiątki, bo tak właśnie dziś wyglądam, daj pan lajka. Mamy tak wielu fanów i tak wielu znajomych, że kiedy wyjeżdżamy offline, musimy to publicznie ogłosić. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy mieli żadnego usprawiedliwienia dla faktu, że nikt nie zauważył: nawet jeśli wiemy, że łaska internetu na pstrym kocie jeździ i to po pijaku, to lubimy wieczorami dokonywać małych samogwałtów mówiąc sobie, że w naszym wypadku jest przecież inaczej.
Po powrocie z wakacji piszemy dużo i mądrze o tym, że warto czasami się wyłączyć i przestać – tak, jak to robi każdy ćpun po pierwszym tygodniu bycia przytomnym, kiedy przestaje widzieć różowe pingwiny i przypomina sobie, że przez pójściem do kibla zwykle zdejmuje się spodnie. I przez ten pierwszy tydzień rozkoszujemy się chwilowym stanem oświecenia, dostepnym dla wszystkich sezonowych turystów wykupujących wycieczkę po własnym mózgu, chętnie dzielimy się z przyjaciółmi wspomnieniami ze stanu zen i nie wiemy tylko, dlaczego patrzą jak na kretynów, kiedy mówimy czasami dobrze jest wyłączyć internet.
Potem jednak tydzień mija i z poczuciem spełnionego obowiązku dajemy sobie znowu w żyłę, ładując podwójną dawkę i wracając do starych przyzwyczajeń. Żyjemy z internetu, żyjemy w internecie, poza nim jemy, śpimy i uprawiamy seks, na szczęście to ostatnie wciąż jeszcze pokazujemy stosunkowo rzadko w social mediach, bo chociaż odnaleźliśmy już w sobie wewnętrzną dziwkę, to wciąż jeszcze nie mamy odwagi pozwolić jej pobiegać na świeżym powietrzu. Póki co gramy tylko tak jakby w filmach dla dorosłych, nazywając siebie z dumą aktorami. Z tą tylko różnicą, że nie wybieramy scenariuszy, ale w najlepszym wypadku to, jak często będziemy połykać. Informacje. Za pomocą specjalnych wtyczek zliczamy to, ile osób – pozbawionych twarzy i nazwisk – pogłaszcze nas w tym tygodniu po pupie. W skrytości ducha liczymy na mały spanking.
Z daleka widok jest piękny. Ładni ludzie robią ładne rzeczy. Gotują ładnie i ładnie jedzą, mają ładne nogi w ładnych zakolanówkach, bateria w iPhone dłużej im trzyma, Samsung się nie zawiesza, kawa ma usypanego jelenia, mrówkojada czy inną hipsterską zwierzynę na piance z mleka, a kiedy robią zdjęcia pokrytego białym puchem miasta, to dałbyś sobie rękę uciąć, człowieku, że to nie Warszawa czy Kraków, bo przecież to rozpuszczające się ścierwo wygląda w rzeczywistości całkowicie inaczej, kiedy bryzga na Ciebie spod przejeżdżających samochodów i jako rasowe zwierzę miejskie wiesz dobrze, że miejsce śniegu jest na wsi.
W kolejny rok wchodzimy z nadziejami i odkurzonymi marzeniami, stawiając przed sobą nowe cele.