Wiesz, jak to jest: być najsłabszym uczniem w klasie? Ja nie wiem. Nie wiem, co to znaczy czuć się głupszym, mniej wartościowym. Chociaż nigdy nie byłam przesadną fanką własnego odbicia w lustrze, nie wiem też, co znaczy nienawidzić siebie i wstydzić się swojego wyglądu. Nie mam pojęcia, jakie to uczucie: być gorszym, chociaż spotykałam ludzi, którzy próbowali mi to uświadomić na moim własnym przykładzie. Byłam chyba jednak zbyt wielkim egocentrykiem, żeby skupić się na tym, co mówili.
Pamiętam jednak dobrze – i to uczucie towarzyszy mi często i dzisiaj, chociaż tak bardzo staram się z nim walczyć – jak to jest, czuć się lepszym niż inni, nawet kiedy nie ma ku temu podstaw. Szkoła próbująca równać do średniej najmniejszy objaw indywidualizmu zaszczepiła we mnie nienawiść do przeciętności. Do dziś wolę w ludziach spektakularny brak zdolności do zrobienia czegoś niż bycie niezłym we wszystkim, czego się podejmą. Bardziej cenię zdolnych i bezczelnych leni niż pracowitych rzemieślników własnego sukcesu.
Warunkowanie symetryczne
Od dziecka przyzwyczajany jesteś do rutyny, która czeka Cię w życiu. Śniadanie, przedszkole, w przedszkolu czas na śpiewanie, na zabawę i leżakowanie od-do, nie ma wyjątków, nawet jeśli nie jesteś śpiący. Leżysz w ciemności i nie śpisz, oczywiście, bo rozpiera Cię energia, nudzisz się i męczysz, czasami znużony tą monotonią jednak zasypiasz, nie wiedzieć po co. W szkole patrzysz nerwowo na zegarek, co 45 minut wypuszczają Cię z klatki na chwilę i pozwalają zjeść coś i skorzystać z toalety – chociaż czasami pozwolą Ci wyjść w godzinach ustawowo przewidzianej męki lub przegryźć jabłko, to jednak wiesz, że nie jest to mile widziane. Jesteś starszy, coraz starszy i zaczynasz rozumieć, że musisz kontrolować swoje ciało. Dlaczego? Na to pytanie nikt jasno Ci nie odpowie. Nauczysz się w końcu, że podobnych pytań nie ma sensu zadawać.
45 minut to dużo. Za dużo, żeby marnować czas na opanowanie jednego wzoru, omówienie jednego zagadnienia. Przecież to proste. Dla Ciebie. Dla tego, który siedzi obok Ciebie, 45 minut to za mało, on potrzebuje więcej czasu, więcej uwagi. Marnujecie więc swój czas wspólnie – Ty, nudząc się i obserwując muchę pełznącą po oknie i marząc o wolności, on – o tym, żeby wszyscy zostawili go w spokoju i przestali poganiać, bo nie mogąc skupić się pod presją, zaczyna panikować i gubić się coraz bardziej. Czas jest marnowany jakby symetrycznie, ale nie da się go przekazać – jeśli po prostu wyjdziesz, nie ułatwisz nikomu zadania. Nie możesz też pomóc: zdążyłeś już zakodować, że na lekcji się nie gada.
Pomiędzy nim i Tobą rozciąga się ocean wypełniony odrysowanymi od szablonu przyszłymi pracownikami obsadzonymi na stanowiskach wymagających precyzji, uwagi i posłusznego wykonywania powtarzalnych zadań. Oni nie mają większych problemów z systemem nauczania – po szkole odrabiają karnie zadania, przez sprawdzianem spędzają kilka wieczorów w domu, ucząc się pilnie. Zdają na czwórki, czasami piątki lub trójki, nie zwracając na siebie przesadnej uwagi. Kiedy są nieprzygotowani, zaliczają upadki. Systematycznie pracują na swoje osiągnięcia. Cieszą się z tego, co osiągają, bo każdy mały sukces przybliża ich do celu, który przed sobą stawiają: oni wiedzą, kim będą, kiedy dorosną. Dawno już zdecydowali się na jeden z gotowych do pobrania modeli życia. Kiedy będą duzi, zostaną identycznymi, idealnymi owocami w reklamie Jogobelli: to takie ładne życie, nawet jeśli nie można byłoby napisać o nim ciekawej książki.
Nie pamiętam ich twarzy i imion. Nie mam pojęcia, co się z nimi stało, chociaż każdemu z osobna życzę jak najlepiej. Po prostu nigdy nie znaleźliśmy wspólnego języka.
Na baczność
Kiedy stoisz w szeregu, musisz wyprężyć się jak struna i pamiętać o tym, że przelatujące tuż przed Twoją twarzą ostrze ma za zadanie wyrównać poziom. Ci, którzy zanadto się zgarbią czy zostaną z tyłu, nie przejdą sita selekcji i zaczną rok od nowa – wydawać by się mogło, że jeśli wyrwiesz się do przodu, to może analogicznie przeskoczysz o jeden stopień wyżej, ale szybko przekonasz się, jak zaskakująco mocno boli zderzenie ze ścianą. System edukacji, chociaż miał dziesiątki lat na wyciągnięcie wniosków, wciąż nie wie, co zrobić z tymi, którzy nie pasują do schematu i odstają – zarówno od dołu jak i od góry. Znalazłszy tymczasowe rozwiązanie problemu najsłabszych jednostek – powtarzać karnie raz po raz, aż do skutku – wciąż nie wie, jak radzić sobie z tymi, którzy zadają niewygodne pytania.
Pozostaje Ci zatem stanąć nieco z boku. Realizować plan minimum bez większego wysiłku, bo odrobienie zadania z matematyki wymaga tylko 15 minut ciszy na przerwie w łazience, a wypracowanie na polski – zerwania się z bezwartościowego Przysposobienia Obronnego czy naiwnych Podstaw Przedsiębiorczości. Religia, niezależnie od tego, czy spędzasz ją w szkolnej kafejce czy siedzisz na lekcji, zapewnia dodatkowe dwie godziny tygodniowo, podczas których możesz spokojnie zagospodarować swój czas w inny sposób. A jeśli Twój nauczyciel nie jest typem wędrowca, w zaciszu tylnej ławki poświęcisz także biologię, geografię, WOS i wszystko to, czego przyswojenie polega tylko na opanowaniu umiejętności czytania podręcznika. Bez obaw – nikt nie powie Ci, żebyś drążył temat, nie zachęci do dociekliwości: ostatecznie jest Program, Który Trzeba Zrealizować.
Gdzieś z tyłu głowy bezustannie dzwoni Ci pytanie, po jaką cholerę wstajesz rano, skoro potrafisz czytać i mógłbyś zrobić to we własnym łóżku, zamiast męczyć się w dusznej sali na niewygodnym krześle, słuchając, jak farbowana na blond jędza upokarza publicznie tę dziewczynę z trzeciej ławki, która najwyraźniej nie ogarnia. Może pomógłbyś jej, gdyby ktoś podsunął Ci taki pomysł, ale prawda jest taka, że niemal 40-osobowa klasa nie jest zespołem i nie ma żadnego interesu w tym, żeby działać wspólnie jak jeden mechanizm: w najlepszym przypadku małe piranie nie rywalizują ze sobą i nie próbują ciągnąć jedna drugiej na dno. Nie czujesz się piranią, czujesz się jak płetwal błękitny, nie podnieca Cię zupełnie zapach krwi, masz wrażenie, że to wszystko Cię nie dotyczy. I – zupełnie jak płetwalowi – wszyscy, łącznie z nauczycielem, mogą Ci naskoczyć. Na płetwę.
Wynik równania
Zdarza Ci się odpisywać zadania i pożyczać notatki od znajomych ze studiów, bo jesteś zbyt leniwy, żeby pojawiać się na zajęciach i ślęczeć po godzinach. Chociaż drażni ich to, że nigdy nie oblewasz egzaminów, nawet kiedy przychodzisz na nie prosto z imprezy, sącząc bez skrępowania czystą kofeinę z końską dawką cukru, to jednak jakimś dziwnym trafem Cię lubią. Masz w sobie coś, co budzi sympatię, mimo, że jesteś leniwym draniem i potrafisz łgać bez mrugnięcia okiem, żeby tylko utrzymać się na powierzchni. Opowiadanie historii przychodzi Ci z łatwością, więc zabawiasz krasomówstwem wykładowców, którzy, zachwyceni, wpisują Ci wysokie oceny. Jeden na dwudziestu pozna się na Tobie: swój trafi na swego. Trochę Cię zgasi, ale ostatecznie przepuści do następnej rundy – z czystej sympatii. Bo przecież jesteś niesamowicie sympatyczny, Twoje szare komórki dawno już załapały, że techniki wpływu społecznego i wysoka empatia to bardziej wartościowy towar niż płody ciężkiej, systematycznej pracy.
Kiedy zaczynasz sobie uświadamiać, że zmarnowałeś ogrom czasu i energii na wymyślanie sposobów na to, jak robić, żeby się nie narobić, jest już trochę za późno na drastyczne zmiany. Masz problemy z przystosowaniem i z życiem w systemie i w głowie krążą Ci niepokojące myśli nakazujące rzucić to wszystko i wyjechać do Tybetu, żeby tam przeżyć duchowe oświecenie i pojąć sens życia jako takiego. Kiedy patrzysz z dystansu, widzisz dobę podzieloną na 3 niemal równe części: pracę, sen i te nędzne kilka godzin, w których musisz ciasno upakować wszystko to, co chcesz przeżyć. Kiedy pytasz sam siebie po co to wszystko, przypomina Ci się Heidegger i jego bycie-ku-śmierci, a potem egzystencjaliści i pozostaje Ci już tylko wybrać. Możesz przestać się szarpać: po jakimś czasie poczujesz nawet – być może – że obroża nie uciska już tak mocno i przy odrobinie szczęścia zapomnisz, że ją nosisz, zaakceptujesz i może nawet polubisz tę stabilizację, nieco naiwną pewność jutra i powtarzalność zdarzeń, rutynę, którą nazwiesz domem.
Możesz jednak uciec, popaść w długi, ciągnąć na smyczy podczas codziennych spacerów po wolności, dawać sobie w żyłę i unikać tego, co dorośli nazywają prawdziwym życiem. Możesz nie mieć domu, możesz mówić, co myślisz i możesz nic nie mówić i w ogóle nie myśleć o tym, o czym myśleć nie chcesz. Możesz wciąż sięgać po więcej i więcej i nigdy nie czuć zaspokojenia, bo pamiętasz przecież, że zaspokojenie jest końcem poszukiwań, a Ty lubisz, kiedy coś gna Cię do przodu i każe szukać, kiedy przydarzają się zmiany, kiedy dzieje się, dzieje się bezustannie nowe. Możesz osiągnąć sukces, cokolwiek to dla Ciebie znaczy, a możesz zostać nikim. Możesz nie słuchać tych, którzy mówią Ci, że czas spoważnieć. Możesz dokonywać wyborów na każdym kroku, być precedensem, unikać odpowiedzialności, nie posiadać rzeczy, kochać codziennie innych ludzi. Możesz nie wiedzieć, czego chcesz. Możesz osiągnąć wielkość. Możesz przegrać wszystko.
Możesz nie być owocem Jogobelli.