Wojna o ściany
Sztuka to dziwka. Kłamliwa taka. Idziesz, człowieku do galerii, gapisz się przez pół godziny na coś z twarzy niepodobnego do czegokolwiek i kiedy w końcu stwierdzasz, że to jakaś straszliwa ściema, dowiadujesz się, że brak Ci kompetencji kulturowych, a słomę – ha ha ha – należy z obuwia wyjąć, zanim się zacznie obcować z Kulturą.
Skończyły się bowiem czasy (i to już dawno temu) kiedy prawdziwa sztuka miała jakikolwiek związek z pięknem o ustalonym kanonie, sztywnymi zasadami oraz harmonią kompozycji. W skrócie: z tym, czy to ładne, czy nieładne. I tak jak parę dekad temu świat spierał się o Picassa, dzisiaj my przeżywamy fakt istnienia sztuki szeroko pojmowanej jako współczesnej. Dyskusja przypomina pole bitwy: mamy tych, którzy doszukują się znamion geniuszu w jajku wystrzelonym z kobiecej pochwy z okazji Wielkanocy, mamy i tych, którzy nie są w stanie wyjść poza Rembrandta czy Renoira i doceniają tylko to, co wisi w muzeach i stanowi artystyczny odpowiednik niedzielnego obiadu u babci,zachwycającego w swoim bezpieczeństwie i bogactwie smaków. A przy tym ładnie wyglądającego na talerzu. Nie to, co te wszystkie nowomodne fiu-bźdźiu.
– Sztuka ma jeszcze związek z pięknem. I z ideami.
– Już nie… Teraz jedyna możliwa uczciowa sztuka to rozliczenie. Ulice są płótnem. Mówienie, że gdyby nie grafficiarze, byłoby czysto, to kłamstwo. Miasto jest zatrute. (…) Dlaczego nikt nie mówi, żę wandalami są partie polityczne zalepiające wszystkie ściany swoimi śmieciami na wiele dni przed wyborami?
Problem – jak nam się wydaje – leży w tym, co zasługuje na miano sztuki, a co nie. Trochę naiwnie rozmawiamy o tym w social mediach, roszcząc sobie prawo do wydawania sądów, jakby zwykłe a mnie nie zachwyca przestało wystarczać, jakbyśmy naprawdę wierzyli, że nasza ignorancja i niezrozumienie może zmienić to, czy świat przestanie spoglądać na coś z uznaniem. Koniec końców stać nas tylko na lekceważące prychnięcie, kiedy stykamy się z czymś bardziej wymagającym niż landszaft z jeleniem na rykowisku i och, jakże czarujące zachody słońca oddane na płótnie krótkimi, dynamicznymi pociągnięciami pędzla. Aby stwierdzić, że cos nie zasługuje na miano sztuki, wystarcza nam jedno kryterium: ja też bym tak potrafił.
Ta, jasne. Byś potrafił.
***
Polskiemu czytelnikowi Arturo Pérez-Reverte kojarzyć się może m.in. z cyklem powieści o przygodach Kapitana Alatriste – tak przynajmniej było w moim przypadku. Hiszpański pisarz znany jest na całym świecie za sprawą wyrazistych bohaterów męskich i dbałości o detal w kreowaniu świata przedstawionego, niezależnie czy chodzi o kontekst historyczny czy o wariację literacką. Na kanwie jednej z jego książek, „Klubu Dumas” powstał film Romana Polańskiego „Dziewiąte Wrota”. I, jak sądzę, to ostatnie zdanie wielu z Was zachęci do zapoznania się bliżej z sylwetką autora. Mam rację?
Najnowsza książka Hiszpana okrzyknięta została pierwszą w historii powieścią graffiti. Pérez-Reverte na potrzeby researchu związał się ze środowiskiem hiszpańskich writerów i spędził z nimi wystarczająco dużo czasu, żeby zrozumieć tę specyficzną podziemną kulturę oraz jej język. „Cierpliwy snajper” zbiera głosy uznania ze względu na niezwykły realizm opisywanego środowiska i wierność faktom: autor umiejętnie splata rzeczywistość (postaci oparte na sylwetkach sławnych writerów, autentyczne wydarzenia i miejsca), z literacką fikcją, tworząc opowieść niepokojąco prawdopodobną. Tym, co zwraca uwagę, jest odważna interpretacja motywów i działań ulicznych artystów zbuntowanych. Jeśli więc mówimy o przecieraniu szlaków, tu właśnie szukać należy samego rdzenia oryginalności „Snajpera”: nikt dotąd nie próbował w podobnej formie wyjaśnić, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
Pérez-Reverte nie usiłuje usprawiedliwiać, nie legitymizuje aktów wandalizmu i antysystemowego buntu. Chociaż można wyczuć tu żywe zainteresowanie autora opisywanym środowiskiem, „Snajper” wolny jest od indoktrynacji i forsowanej wbrew rozsądkowi ideologii – ta, która pojawia się w książce, pochodzić może jedynie z samego źródła. Przedstawia rzeczy takimi, jakimi są: pozbawiona upiększeń rzeczywistość writerów to hałas wstrząsanych puszek i zapach świeżej farby, adrenalina i ryzyko, nocne ucieczki przed strażnikami oraz policją, życie na marginesie systemu. Chociaż ujęta w prostych słowach, filozofia Snajpera jest kwintesencją nonkonformizmu, który nie znajduje miejsca na kompromis.
– Graffiti to jedyna żywa sztuka – zawyrokował. – Dziś, z Internetem, kilka kresek zrobionych sprejem może stać się światową ikoną w trzy godziny od chwili, kiedy zostały sfotografowane na przedmieściach Los Angeles albo Nairobi… Graffiti jest najuczciwszym dziełem sztuki, bo ten, kto je tworzy, nie odnosi z niego korzyści. Graffiti nie poddaje się perwersji rynku. Jest aspołecznym strzałem uderzającym w sam szpik. I choć póżniej artysta może się sprzedać, dzieło zrobione na ulicy tam zostaje i nigdy się nie sprzedaje. Można je zniszczyć, ale nie sprzedać.
Problem definiowania sztuki powraca jak bumerang. Wszystkie istniejące definicje, laikowi tak czy inaczej nieznane, przestają wystarczać. Czy komercjalizacja jest do pogodzenia z artyzmem? Ci, którzy się sprzedali, twierdzą jak jeden mąż, że i owszem: jak stary znajomy Snajpera, Kret, szukają usprawiedliwień dla własnego konformizmu i twierdzą, że każdy jest do kupienia – to tylko kwestia ceny.
Żyć przecież też trzeba, opłacić rachunki i kupić coś do jedzenia, a i miło byłoby być tak po prostu docenionym za życia i podziwianym. Bezlitosny Snajper nie pozostawia jednak złudzeń: sztuka, którą można kupić, przestaje być godna uwagi. To, co można posiadać na własność, nie jest tego posiadania warte. Akt tworzenia powinien zaś być motywowany wewnętrzna potrzebą wyrażenia ekspresji lub manifestacją: jeśli motywacja jest zewnętrzna, efekt jest jedynie dziełem wyrobnika.
– Sztuka tylko wtedy do czegoś służy, kiedy odnosi się do życia. Kiedy je wyraża albo tłumaczy… Czy co do tego się zgadzamy?
Wszelkie skojarzenia z Banksym są tak nieuniknione, jak błędne: o ile ten pierwszy podejmuje świadomą grę z kulturą masową, drwiąc z jej mechanizmów i odsłaniając trybiki machiny, Snajper proponuje rozwiązania radykalne: nie zasługujemy na przeżycie (…). Zasługujemy, każdy po kolei, na kulkę w łeb – mówi, podżegając jawnie do podpalenia tego niedoskonałego świata, do demolki totalnej, do zatarcia granic między tym, co dozwolone i między zakazanym. Nieważne, jak duże będzie ryzyko: ideały są warte tego, żeby oddać za nie życie. Niekoniecznie własne.
Koniec końców bycie artystą to przywilej, ale i przekleństwo, konieczność dokonania wyboru, którego efektem będzie wieczne niezaspokojenie okupione wyrzeczeniem się normalnego życia. Sztuka ulicy jest bezlitosna – dzień jest tylko po to, żeby przetrwać, wykonując czynności niezbędne do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Od tych niegodnych uwagi niewygód writer oddzielony jest granicą zmierzchu, cieniem kaptura naciągniętego na twarz, ciemnym zaułkiem, w którym chowa się przed stróżami prawa.
Mówi sie, że ten bunt jest domeną młodych. Jeśli tak, „Cierpliwy snajper” nie jest pozycją dla dorosłych, książką dla tych, którzy z ulgą powitali zgodę na świat zastany, jaka spłynęła na nich wraz z pierwszą umową na etat na czas niekreślony i własnym M2.
Mówi się, że bunt jest oznaką niedojrzałości, przy czym dojrzałość ma być dobrowolnym zapięciem sobie kagańca i dopasowaniem się do wymogów życia w społeczeństwie, akceptacją tego, czego zmienić się nie da. W efekcie – zgodą na kulturę ujarzmioną, noszącą wygodne kapcie, interpretowaną na lekcjach polskiego i łatwą do przyswojenia z drobną pomocą pomarańczowych książek z serii „dla żółtodziobów”.
W opozycji do tego świata stoi podziemie opisane przez Péreza-Reverte w książce niepozbawionej wad, ale uderzająco szczerej i bezlitosnej, pokazującej, że kultura graffiti to nie to samo co street art i murale tworzone na zamówienie z miejskiej kasy, to nie zabawa znudzonych dzieci z bogatych domów, ale pełen przemocy i agresji krzyk buntowników, którzy z niszczenia otaczającego ich świata stworzyli manifest.
Manifest wymierzony w samo serce kultury zniewolonej.
– Ja tylko pomagam udowadniać uniwersalne prawa rządzące światem.
– I to jest sztuka?
– Naturalnie. Jedyna możliwa. Ciągłe atakowanie obrazami, których jedynym celem jest manipulowanie widzami, zaciera granicę pomiędzy rzeczywistością i fikcją… Moje akcje, dzięki tragediom, przywracają smak rzeczywistości.
– Jakoś nie widzę w tym wszystkim słowa „kultura”. Z żadnej strony.
– Kultura? To słowo czy imię kurwy? (…) Nowoczesna sztuka nie jest kulturą, ale towarzyską modą – zawyrokował, obserwując mnie. Jest niesamowitym oszustwem, fikcją dla uprzywilejowanych milionerów i dla głupców, a bardzo często dla uprzywilejowanych głupców milionerów… To handel i totalne kłamstwo. (…) Za sztukę trzeba zapłacić tym, czego nie da sie kupić za pieniądze. Tym, czego nie moga ocenić konwencjonalni krytycy, czego nie da się wystawić w galeriach ani muzeach. Tym, czego nie mozna zawłaszczyć – horrorem życia. To nieubłagane prawo. To przywraca sztuce godność. Takie dzieła sztuki nigdy nie kłamią.
Wszystkie cytaty: Arturo Pérez-Reverte – „Cierpliwy snajper”