Często myślę w czasie zaprzeszłym, analizując wydarzenia, które miały miejsce, zanim nastąpiły inne, te ważne. Może dlatego, że nie wierzę w przypadki i zbiegi okoliczności, nie wierzę w szczęście i pecha, w przeznaczenie, chociaż bogom związanym z losem składam regularnie dyskretne ofiary i staram się ich nie prowokować. Starannie konstruuję w myślach wykresy instruujące, jak posługiwać się przyczynowością: to, z czego nie wyciągam wniosków, uważam za stratę energii. Energię liczę zgodnie z SI w dżulach i znam na wyrywki tabelę przedrostków z przypisanymi im potęgami, od atto- do eksa-, bo skoro już uparli się zmarnować moją młodość w szkole, głupotą byłoby tego nie zapamiętać. Nano. Piko. Femto.
To ten moment, kiedy robię w życiu miejsce dla matematyki stosowanej, obliczam ciągi zdarzeń i szukam wzorca, wyższej logiki w chaosie, więc nie mów mi proszę, że ta jedyna prawdziwa nauka nigdy się nie przydaje. Być może po prostu nie potrafisz z niej skorzystać i dlatego świat Twój, życie Twoje, to suma wszystkich strachów i nieustając przypadkowość rzeczy.
Wiem, dokąd prowadzą mnie moje kroki. Dlatego właśnie chodzę szybko i nie patrzę przez ramię. Przed oczami mam złożony mechanizm, który wymaga po prostu precyzyjnego pchnięcia: siła i wykonana praca, czas i moment pędu, możesz zapytać o to mechaniki kwantowej – wiesz, to ta kobieta, która naprawia kwanty. To, co nazywasz nadmierną pewnością siebie, dla mnie jest świadomością dobrze wykonanych obliczeń. Nie, nie miewam szczęścia i drażni mnie, kiedy mnie o to oskarżasz: szczęście jest dla tych, którzy zdecydowali się przegrać na starcie, jakby wiedząc z góry, że sami nigdy nie będą w stanie wpłynąć na strumień zdarzeń. Dla tych, którym wygodniej jest dryfować brzuchem do góry, licząc na to, że ostatecznie dotrą do rybiego nieba.
Najważniejszą decyzję podejmujesz w momencie dokonania pomiaru: natura układu sprawia, że musisz zdecydować, na które pytanie chcesz znać odpowiedź. Wiesz albo gdzie jesteś albo dokąd zmierzasz i z jaką prędkością, to taka filozofia dla ubogich, ale robi wrażenie, zwłaszcza, jeśii przespałeś te najważniejsze momenty w szkole i nie do końca rozumiesz, o co chodziło Heisenbergowi.
Wiesz, jakoś nie chce mi się wierzyć, że można być filozofem i nie być w stanie kroić brył w wyobraźni i zaglądać im do środka, że można rozumieć świat bez umiejętności wykonania niezbędnych obliczeń. Dorastasz wcześniej czy później do świadomości, że liczyć na siebie – to tylko podstawy, a rzeczy większe, chociaż zakodowane w literach, objawiają się w postaci skomplikowanych równań z wieloma niewiadomymi: jeśli istnieje jedno zdanie, które wyjaśnia życie, zdanie to wyrażone może być tylko za pomocą wzoru. Cała reszta jest tylko mniej lub bardziej zbędnym ozdobnikiem do prawdy.