Ze śmiercią nam do twarzy: 15. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty cz.2
Mam nieodparte wrażenie, że śmierć reprezentowana była podczas tegorocznego festiwalu bardzo godnie. Może to pogrobowcy tendencji schyłkowych, charakterystycznych dla przełomu wieków? A może te tendencje wcale nie odeszły, a wręcz przeciwnie, nasilają się? Nie dalej niż kilka dni temu rozmawiałam z Adasiem o fin de siècle i o tym, dlaczego tak bardzo pociąga nas apokalipsa oraz to, co po niej. Wydaje się, jakby w naturze człowieka byl bezustanny lot ku ogniu, ciekawość granicząca z brawurą, głód, który pcha dalej i dalej.
A może to po prostu mnie wciąż ściąga w zakazane rejony i podświadomie wybieram miejsca, gdzie mówi się o umieraniu? Patrzę na listę filmów, które wybrałam w tym roku i szukam pomiędzy nimi powiązań: mniej przekonujący tym razem Michel Houellebecq w „Near Death Experience” i jego egzystencjalne rozważania o bezsensie, wspomnienie udręczonej „Amy”, i bolesne, rozedrgane obrazki o Cobainie, glitch i snuff w kwasowej „Wideofilli” przypominającej bad trip, przemierzająca baśniowo piękne lokacje „Zabójczyni”, świadomość wielkiej straty w wyczekiwanym „Love” Gaspara Noego. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że koniec końców spaja je jednak tylko Wrocław, który zachwyca mnie za każdym razem bardziej, tak że bez żalu zdradzam Kraków. Bo przecież Kraków i ja wiemy już dobrze, że ten związek nie przetrwa i pozostało nam już tylko podzielić majątek i przyjaciół, zdecydować, kto zajmie się dziećmi i uzyska do nich prawa.
Ale miało być przecież o śmierci, a jednak jest Wrocław.
We Wrocławiu spędziłam 10 intensywnych, wypełnionych emocjami dni. Tym razem mogę powiedzieć, że poznaliśmy się trochę lepiej: to wciąż stan oczarowania po pierwszych prawdziwych randkach, kiedy nie dostrzega się jeszcze wad, ale ostatecznie to te początkowe spotkania decydują, czy będą też późniejsze. Chciałabym zrobić listę miejsc, które warto zobaczyć, przytulnych knajpek, do których trzeba zajrzeć, ale przecież ja nie działam w ten sposób: rzadko wracam po swoich śladach, lubię eksperymenty, lubię, kiedy wszystko po prostu się przydarza. Chociaż Paulo twierdzi – nie bez przyczyny – że jestem control freakiem i regularnie cytuje (z dedykacją) Monicę z „Przyjaciół”, to jednak lubię rujnować plany równie mocno, co je tworzyć.
Niektóre momenty zapadły mi w pamięć jednak mocniej niż inne: niesamowita, niewyobrażalnie seksowna Yasmine Hamdan i jej ciepły głos rozlewający się po murach Arsenału, podwórka pokryte graffiti, schowane w bramach i kryjące tajemne przejścia między równoległymi ulicami, wąskie uliczki i zakamarki, w których przyjemnością było sie gubić, uciekać przed deszczem, iść przed siebie bez celu, gorączkowo szukać miejsc dawno zapomnianych.
Jedyne takie w Polsce Kino Nowe Horyzonty, na czas festiwalu zamieniające się w ludzki ul wibrujący od słów i wrażeń. Starzy znajomi, z którymi raz do roku spotykam się tylko tam, którzy zjeżdżają się tu z odległych krańców nie tylko Polski, ale i świata. Ludzie, których zna się tylko z widzenia lub ze słyszenia, z którymi po raz pierwszy wymienia się uścisk ręki. Nowe więzi. Znane z mediów twarze i nazwiska stojące pół metra dalej w kolejce do baru lub po jedzenie. Gwar, gwar dookoła, zmęczenie, tempo, wieczory w Arsenale. Znana już rutyna festiwalu, do której tęsknię przez cały rok.
Mgliste wspomnienia z dzieciństwa, strzępy rozmów i wrażeń sprawiają, że często mam wrażenie, jakbym tu już była. Ale chociaż później wróciłam jeszcze przecież tyle razy, wciąż odkrywam miasto na nowo i wciąż nie mam dość. Te same ulice wyglądają za każdym razem inaczej, mam trochę wrażenie, jakby Wrocław był odrobinę obłąkany: w imieniu wdzięcznych konsumentów stawia pomniki zwierzętom rzeźnym, wpatruje się w przechodniów muszymi oczami owada przyklejonego do krawędzi muru, każe patrzeć pod nogi w poszukiwaniu stad krasnoludków. W przejściach podziemnych udaje, że jest Berlinem i krzyczy buntem i kolorem wyplutym na ścianę z puszki z farbą.
Z tej okazji zalewam Instagram treścią, odpalam Snapchat i dużo mówię na Twitterze: to właśnie tam spotkasz mnie ostatnio najczęściej.
Wrocławiu! Chociaż nigdy nie zamieszkamy razem, zawsze możemy wyskoczyć razem na wakacje. Ostatecznie nie jestem w stanie się z Tobą nudzić.
Macie prawie rok, żeby przygotować się do wyjazdu na Nowe Horyzonty. Warto. Jeśli wciąż nie czujecie się przekonani, zajrzyjcie do mojego poprzedniego wpisu, przeczytajcie, jak wyjazd wspomina Adaś, na co napalał się Krzyś, co najlepiej wspomina Gosia oraz koniecznie zobaczcie, co zmalował Paulo (obejrzyjcie te wideła koniecznie, bo reżyserowałam fragmenty oraz operowałam kamerą!):