Dużo piszę w drodze, przede wszystkim w głowie. Mam tam całe książki, długie historie, eposy prozą i grozą, które nigdy nie zostały spisane i które nie doczekały nawet werbalizacji. W myślach przesuwam przecinki i wtrącam zdania w nawiasy, ale sny o potędze przegrywają zawsze z fascynacją bezruchem własnego ciała: w fazie schyłkowej lubię przede wszystkim te momenty, kiedy leżę bez ruchu i czuję, jak po kolei drętwieją mi palce, zasypiam z pełną świadomością. Być może właśnie dlatego śpię tak spokojnie i tak głęboko każdej nocy?
Mam dużo słów, które chciałabym z siebie wyrzucić na głos, oszczędzam je jednak na specjalne okazje: ostatecznie martnotrawstwem byłoby zużyć je, kiedy nie mogą sięgnąć serca i przejść na wylot. Od jakiegoś czasu nie lubię trzymać ludzi blisko siebie, coraz chętniej zwierzam się tylko sobie: męczy mnie powtarzanie tych samych historii i wolę obserwować niż słuchać. Trudniej jest kłamać w kwestii parzenia herbaty: w sposobie, w jaki drżą Ci ręce, jest więcej do interpretacji niż w potoku sylab, które zlewają się w pustynię sensów.
Rok w rok rzucam uroki, przeklinam się na wszystko w gniewie, unoszę dumą i wrzeszczę, boksuję powietrze i próbuję wyjść z pętli. Depresję biorę po dekadencku, podejmuję śniadaniem po nocach bez snów, dusznych i lepkich – zawsze mam pewne poczucie winy, kiedy przypominam sobie podczas mycia zębów, że w złości czuję się bardziej jakoś szczera. Przecież nie chcę być tak naprawdę złym człowiekiem i naprawdę chciałabym, żeby nie było we mnie skłonności. Myślę tak coraz częściej i przez coraz dłuższe godziny, które rozciągają się jakby w palcach, wchodzą pod paznokcie.
Długo leczyłam się pisaniem, teraz leczę się z pisania – karnie chodzę do pracy codziennie rano i powtarzalność zdarzeń pozwala mi zachować higienę mózgu. Bywam niewdzięczna i zwykle czuję, że jestem zmęczona, to zmęczenie pozwala mi nie pochylać się nad sobą, powoli odkręca sprężynę zafiksowania na sobie.
Lubię te momenty, kiedy czuję się o połowę młodsza i przez moment wszystko znowu mnie boli, słucham muzyki, która przynosi wspomnienia i rzeki skojarzeń, wtedy bezkarnie podróżuję po zamkniętych etapach. Sięgam często po „Alice” Smokie i tak bardzo mnie nie ma. Chcesz, nauczę Cię jak zostać fałszywym prorokiem: te rozedrgane teksty, które tak lubisz, wiesz, zdradzę Ci to w sekrecie – tak pisze się łatwo. Kluczem jest wyrażać ostro myśli i nie szukać metafor za bardzo, nie wygładzać języka, pozwalać sobie na strumienie świadomości.
Nigdy nie stanę na krawędzi świata, nie zmienię cudzej natury, nie przekroczę niektórych granic, nie odzyskam straconego czasu. Nigdy niczego nie osiągnę.
Ostatnio intryguje mnie idea uciekania.