Są takie filmy, które po prostu powinno się zobaczyć po raz pierwszy w kinie. Do dziś nie mogę wybaczyć sobie, że „Wielkie piękno” obejrzałam w warunkach domowych – nie tylko ze względu na walory wizualne, ale także na atmosferę skupienia, której nie jestem w stanie osiągnąć przed monitorem. Lubię kino, uczucie odcięcia od pozostałych bodźców, otaczającą mnie ciszę i bezruch. Dlatego, rzecz jasna, chętnie wybieram kina studyjne, w których nikt nie żre i nie śmierdzi mi nad głową sosem serowym w zestawie z chrupiącymi nachosami. Efektowne filmy wymagają jednak odpowiedniej oprawy, którą są w stanie zagwarantowac mi tylko nowoczesne sale projekcyjne: duży ekran i odpowiednie nagłośnienie to coś, co podczas pokazu niszowego tytułu jest pewną wartością dodaną, ale nie przesądza o ostatecznych wrażeniach – w przypadku zrealizowanego z rozmachem blockbustera stanowi natomiast nierzadko o być albo nie być obrazu.
Ponieważ do kina chodzę w ramach współpracy z Cinema City, nie mam żadnej wymówki, żeby tego nie robić. A i tak przecież trudno mi się zwlec czasami, przekonać samą siebie, że warto, że mam gdzieś jeszcze rezerwy energii, które mogłabym zaprząc do pracy. Nie idę więc, a później żałuję. W styczniu postanawiam zatem nie żałować, tylko chodzić!
Na styczniowej liście premier kinowych moją uwagę przykuły:
1. Zjawa (The Revenant, reż. Alejandro González Iñárritu) – premiera polska: 29 stycznia 2016
Biedny Leo pewnie znowu nie dostanie Oscara, ale zawsze miło popatrzeć, jak się chłopak stara. Zwłaszcza że z filmu na film nie stara się wcale mniej, wciąż mając chyba nadzieję, że Akademia ostatecznie wybaczy mu „Titanica” i bycie młodocianym amantem. Rozgrzany ostatnim sukcesem („Birdman”) Iñárritu też chyba ostrzy sobie zęby na kolejne statuetki. Czy tej charyzmatycznej dwójce uda się w tym roku załapać na trofea?
2. Nienawistna ósemka (Hateful Eight, reż Quentin Tarantino) – premiera polska: 15 stycznia 2016
Mój związek z Tarantino mogę nazwać tylko skomplikowanym, co oznacza, że pierwszy seans „Pulp Fiction” wręcz mnie rozczarował, a do reżysera przekonałam się dopiero przy „Czterech pokojach” i „Kill Billu”. Z czasem polubiłam także i ten pierwszy, kultowy tytuł, do dziś kojarząc go zresztą z popołudniami na kacu po ostrych imprezach, podczas których seans ten był niemal częścią ozdrowieńczego rytuału. Nie mogę jednak powiedzieć, że darzę Quentina miłością bezkrytyczną: w dalszym ciągu nie rozumiem popularności „Od zmierzchu do świtu”, „Jackie Brown” znudziła mnie niepomiernie, a „Grindhouse: Death Proof” zdzierżyłam tylko do mniej więcej 1/3. Od czasu „Bękartów wojny” czekam jednak z niecierpliwością na kolejne arcydzieła – to własnie ten obraz pozostaje moim ulubionym. Ponieważ „Django” podobał mi się prawie tak samo mocno, „Nienawistna ósemka” jest dla mnie jednym z najgorętszych tytułów tego roku.
3. Creed: Narodziny legendy (Creed, reż. Ryan Coogler) – premiera polska: 8 stycznia 2016
Jestem fanką „Rocky’ego” od dziecka za sprawą mojego ojca, który wspólne seanse tego widowiskowego mordobicia zaliczał w poczet spędzania czasu z dzieckiem. Jako że na tę samą listę wrzucał słuchanie Black Sabbath i King Crimson, mogę mu powiedzieć, że zapewnił mi całkiem niezły background.
Obejrzenie filmu podejmującego wątki porzucone w jednej z moich ulubionych filmowych historii wydaje mi się w styczniu oczywiste. A obserwując entuzjazm znajomych, którzy już powoli odhaczają film z listy, wiem, że nie ma na co czekać.
4. Big Short (The Big Short, reż. Adam McKay) – premiera polska: 1 stycznia 2016
Hollywood kręci film o kryzysie z 2008 – znaczy, chyba już po kryzysie. Jedni porównują z „Wilkiem z Wall Street”, inni zdecydowanie odżegnują się od tego zestawienia. Ameryka jednak kocha swoje mity, więc możemy spodziewać się „Big Short” na liście mocnych kandydatów do Oscara: gwiazdorska obsada (Bale, Pitt, Carell, Gosling) z pewnością w tym wyścigu nie zaszkodzi.
5. T-Mobile Nowe Horyzonty Tournée – 1-24 stycznia 2016
Jak co roku do kin w całej Polsce trafią wybrane filmy prezentowane podczas ostatniej edycji festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Tutaj znajdziecie pełną listę tytułów, które będziecie mogli obejrzeć w kinach w swoich miastach. Ze swojej strony mogę Wam polecić portugalską trylogię „Tysiąc i jedna noc”, którą udało mi się na festiwalu obejrzeć. Te niejednorodne, kolorowe migawki z kryzysu ekonomicznego mieszają się z folklorem, orientalną konwencją i prozą codziennego życia. Aby w pełni zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, trzeba mieć – niestety – dość obszerną wiedzę o Portugalii i jej zwyczajach, historii oraz aktualnej sytuacji ekonomicznej wraz z jej powodami. Bez tego film sporo traci, chociaż wiele sekwencji broni się poza kontekstem i pomimo ogólnego wrażenia chaosu sprawia sporo przyjemności widzowi.
TRAILER Tysiąc i jedna noc – cz.1, niespokojny; cz. 2, opuszczony; cz. 3, oczarowany (As Mil e Uma Noites: Volume 1, O Inquieto; Volume 2, O Desolado; Volume 3, O Encantado, reż. Miguel Gomes)
Sama chciałabym nadrobić cztery pozostałe filmy wyświetlane podczas tournée, ze szczególnym naciskiem na „Lucyfera”, zwycięzcę festiwalu oraz „Widzę, widzę”, które zapowiada się na naprawdę interesujący horror/thriller.
TRAILER Lucyfer (Lucifer, reż. Gust Van den Berghe)
TRAILER Widzę, widzę (Ich seh, Ich seh, reż Severin Fiala, Veronika Franz)
TRAILER Epokowy projekt (La obra del siglo, reż. Carlos Quintela)
TRAILER Pasolini (Pasolini, reż. Abel Ferrara)
6. Córki dansingu (reż. Agnieszka Smoczyńska) – premiera polska: 25 grudnia 2015
Nasz kandydat do nagrody w konkursie na najlepszy zagraniczny film fabularny w Sundance. Chociaż dotychczasowe recenzje niekoniecznie zwiastują wygraną, to jednak cieszy mnie, że polski film zostanie zaprezentowany na moim ulubionym festiwalu: nieodmiennie mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję w nim uczestniczyć.
7. Moje Córki krowy (reż. Kinga Dębska) – premiera polska: 8 stycznia 2016
Dobre aktorstwo (zaskakująca rola Marcina Dorocińskiego), realizm codziennego życia oraz brak banału i umiejętność niepopadania w sentymentalizm to najczęstsze argumenty, które przywołuje się „za” tym filmem. Warto dać szansę, chociażby w ramach wspierania rodzimej kinematografii, która od dobrych kilku lat naprawdę cholernie się stara. I której coraz częściej te starania wychodzą.
8. Swobodne opadanie (Szabadesés, reż. György Pálfi) – premiera polska: 8 stycznia 2016
O tym filmie nie wiem zupełnie nic, a Węgry nie są kierunkiem, który mnie jakość specjalnie kinematograficznie kręci. Nic to! Trailer kupił mnie do tego stopnia, że z przyjemnością wybiorę się na seans do któregoś ze studyjnych kin.
9. Dziewczyna z portretu (The Danish Girl, reż. Tom Hooper) – premiera polska 22 stycznia 2016
Mam wrażenie, że to będzie jeden z tych filmów, który – niezależnie od jakości – i tak przepchnie się do dyskusji publicznej za sprawą nośnej i jakże modnej obecnie tematyki, ale to nie zmienia faktu, że wypadałoby obejrzeć, jeśli człowiek chce być na bieżąco z tym, o czym się rozmawia na salonach. Zainteresowanie produkcją podbija Eddie Redmayne, zeszłoroczny zdobywca Oscara i gorące nazwisko wśród fanek brytyjskich chłopców, oraz pochodząca ze Szwecji Alicia Vikander, która ostatnio zabłysnęła w „Ex-Machinie” i odwaliła kawał niezłej roboty u Guya Ritchiego w „Kryptonimie U.N.C.L.E”.
10. Syn Szawła (Saul fia, reż. László Nemes) – premiera polska: 22 stycznia 2016
Szczerze mówiąc, sama chyba nie zdecyduję się ostatecznie na obejrzenie „Syna Szawła”. Tematyka obozowa i wojenna, której konsekwentnie unikam, to dla mnie wyzwanie emocjonalne, z którym zazwyczaj nie chcę się mierzyć. Jeśli jednak potrzebujecie zachęty, żeby wybrać się do kina, zajrzyjcie do tekstu Paulo: obejrzał ten film podczas ostatnich Nowych Horyzontów i był nim bardzo poruszony. Jak sam twierdzi, docenia go zarówno jako historyk specjalizujący się w historii Żydów w okresie II wojny światowej (z doświadczeniem w pracy w muzeum w Auschwitz-Birkenau), jak i z perspektywy swojej znajomości z Henrykiem Mandelbaumem, z którego opowieści zapamiętał m.in. postać przedstawionego w filmie Mietka Morawy (Kamil Dobrowolski).
11. Anomalisa (Anomalisa, reż. Duke Johnson, Charlie Kaufman) – premiera polska: 22 stycznia 2016
Nazwisko Charliego Kaufmana obiecuje wiele. Jeszcze więcej mówi fakt, że podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji „Anomalisa” była jedyną animacją w konkursie głównym. Na Oscara nie ma szans (ten trafi w tym roku bezwarunkowo do „W głowie się nie mieści”), ale i tak warto zobaczyć.
12. Janis (Janis: Little Girl Blue, reż. Amy Berg) – premiera polska: 22 stycznia 2016
Dla tych, którzy interesują się historią muzyki, to powinna być pozycja obowiązkowa: Janis Joplin, hippiska, legenda rocka i bluesa, członkini niesławnego Klubu 27, ikona kontrkultury, pozostawiła po sobie nagrania, które wywarły olbrzmi wpływ na współczesnych twórców. Gdyby nie ona, wiele zespołów brzmiałoby być może dzisiaj inaczej. Nawet jeśli nigdy nie byliście jej fanami, z pewnością znacie to wykonanie „Summertime”.
Do powyższego zestawienia nie załapały się dwa filmy, które obecnie można znaleźć w repertuarach wielu kin: „Zupełnie Nowy Testament” oraz „Sekret w ich oczach”. Pierwszy – bo załapałam się na pokaz na zeszłorocznych Nowych Horyzontach i powiem tak: jest to film Van Dormaela, faceta, który popełnił „Mr. Nobody”. Popełnienie „Mr. Nobody” w żadnym wypadku nie jest powodem do dumy, a wręcz przeciwnie, bo to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałam w życiu, a widziałam nawet „Big Love” Barbary Białowąs. „Testament” jest znacznie lepszy, chociaż balansuje na krawędzi kiczu i czasami spada z tej krawędzi na pysk. Nie powiem, że to zły film, bo śmiałam się w kinie w głos, chociaż przyznaję, że poczucie humoru reżyser ma równie subtelne co umiejętność operowania symbolami – oznacza to, że rzuca żartami wyrafinowanymi niczym przyłożenie łopatą przez pysk i zdarza mu się budzić we mnie niesmak. Może właśnie dlatego zbiera raczej pozytywne oceny od szerokiej widowni: bo tę, przyzwyczajoną do przaśnych dowcipasów rodem z USA, niełatwo oburzyć. Ogólnie jednak seans jest doświadczeniem raczej przyjemnym, chociaż niewiele wnoszącym w życie odbiorcy. Czy można? Można. Ale czy trzeba? Raczej niekoniecznie.
Nie wybieram się także na „Sekret w ich oczach”, głównie dlatego, że widziałam oryginał i potwierdza on moją teorię, że poza kilkoma chlubnymi przypadkami kino hiszpańskie i hiszpańskojęzycznie charakteryzuje się albo nadmierną ilością scen seksu, które kompletnie niczemu nie służą (Almodóvar) albo powolnym zarzynaniem nawet najciekawszej historii. Tak jak staram się nie mieć uprzedzeń, tak konsekwentnie unikam kina, które podpisane jest „made in Spain i kulturowe okolice”. Poza Meksykiem. Meksyk jest spoko.
Druga sprawa, że jakoś nie mogę przypomnieć sobie przypadku, w którym amerykański remake był lepszy od swojego pierwowzoru. To nie wróży dobrze. A jeśli dodać do tego, że pojawiają się porównania do „Zodiaka”, na którym – przepraszam – zasnęłam, to ostatecznie jestem całkowicie przekonana, że dziękuję, ale nie, dziękuję.
Jesli oglądaliście już coś z powyższych pozycji i chcecie mnie zdecydowanie zachęcić lub zniechęcić, to teraz jest dobry moment!
Wszystkim filmowym maniakom przypominam także, że:
– jeśli chodzicie często do kina, warto rozpatrzyć abonament w Cinema City, dzięki któremu za niecałe 50zł miesięcznie będziecie mogli zamieszkać wręcz w kinowej sali, bez limitu;
– do Polski zawitała cywilizacja i tak oto mamy dostęp do Netflixa – póki co pakiet filmów i seriali jest mocno ograniczony, ale – jak wynika z doświadczeń w innych krajach – pakiet testowy zostanie na pewno wkrótce mocno poszerzony o kolejne tytuły; pierwszy miesiąc za darmo, później: 8-12EU za miesiąc w zależności od wybranej opcji.