Brzydzę się trochę myśleć aforyzmami, wstyd mi wówczas przed sobą: boję się trafić z którąś z myśli na zdjęcie ze stocka z imiennym podpisem. I nic to, jeśli przynajmniej to ktoś mi tak: mogę wówczas nie zauważać, nie mówić o tym więcej. Gorzej, jeśli sama miałabym swoje cytować, wyrywać sobie z kontekstu, oprawiać w zgrabne grafiki podane do konsumpcji: daj szera, podaj dalej, przeżuj kawałek, wydal lajka.
Nie chciałabym, żeby którekolwiek z moich zdań nadawało się na okładki zeszytów, na t-shirt, nie wpisuj mnie do pamiętnika, nie podkreślaj. Jeśli potrzebujesz drogowskazów, przygarnij kilka słów, ulep w zgrabny banał: dobrze widzi się tylko sercem. W 140 znakach zmieść jakąś definicję, podaj algorytm, postaw się wyżej i wskaż drogę: zwolnij z myślenia. Bon i mot, tłum klaskał będzie jak szalony.
Pójdą za Tobą setki wiernych, powiedzą Ci, że mądrze mówisz, że masz rację. Raz czy sto razy padnie „nareszcie ktoś to powiedział”, „święta prawda” i „w samo sedno”. Usłyszysz, że wyrażasz czyjeś myśli, że myślisz tak samo, jak ktoś gdzieś daleko, kogo nie znasz i z jednej strony połechce Ci to ego, z drugiej – odzierać będzie z narcyzmu, kiedy dowiesz się, że odczuwasz wzdłuż wytartych wcześniej szlaków i że w te same koleiny wpadają regularnie inni zabłąkani.
To oszałamia trochę i jednocześnie wypełnia lepkim obrzydzeniem: tworzysz zgrabne statusy i rośniesz szybko w oczach, zyskujesz status proroka na miarę swoich czasów. Kilka celnych uwag dekorowanych osobistą emocją, umiejętność składania zdań, posługiwania się przecinkiem i już – jesteś kolejnym z głosów schizofrenicznego pokolenia, Ty – to ten mądry, ten bardziej świadomy, ten, który ma tak wielu followersów.
Odkąd powoduje mną przede wszystkim frustracja, trudno mi podejmować decyzje – nie wiem już sama, co drażni mnie bardziej, ja czy Ty. Na wszelki wypadek nie rozmawiam z Tobą: istnieje ryzyko, że irytuje mnie dźwięk mojego własnego głosu, że wszystko, co mam do powiedzenia, to trawestacje i przemiał, rzeczy oczywiste, a o tych oczywistych właśnie mówić nie chcę, rośnie we mnie bunt przeciwko powtarzaniu po wielkich filozofach w formie coraz to bardziej przystępnej. Twierdzą, że to ostatnie robić warto, ja wolałabym myśleć, że nie, że nie trzeba, nie chcę mówić z kimś, kto znajduje drogowskazy w truizmach. Być może właśnie dlatego niechętnie otwieram usta w czyjąś stronę i nawet słuchać już nie chcę: jest we mnie jakaś niezgoda na szafowanie podziwem, szukam mądrości większej niż ta, którą mogę znaleźć podczas odświeżania Facebooka.
Licząc w cynizmie i zgorzknieniu, lat mam ostatnio sto czterdzieści i pół.