Na co warto wybrać się do kina we wrześniu?
Nie sugerujcie się grafiką w nagłówku: spożywanie w kinie czegokolwiek uważam za nawyk obrzydliwy i denerwujący, chociaż są filmy, którym nawet ciamkanie i chrupanie nie zaszkodzi. Sama czułam się jednak zawsze dziwnie i niezręcznie, kiedy zdarzało mi się zaszeleścić czymś lub zachrupać podczas seansu, ostatecznie więc przestałam to robić lata temu. Serio, nie róbcie tego – ja wiem, że każdemu się wydaje, że nie robi hałasu, podobnie jak wtedy, kiedy „po cichu” wymienia się uwagami ze swoimi znajomymi w trakcie filmu, ale w praktyce zawsze wygląda to tak:
Dla ludzi, którzy jedzą, gadają i korzystają ze smartfonów w kinie (nawet jeśli sprawdzają tylko godzinę lub odpisują na smsa) w piekle przygotowany jest specjalny krąg i puszczają tam tylko filmy o niedoli irańskiego chłopa, przy których – zapewniam – jeść Wam się odechce. A jak już musicie coś spożywać, to nie wiem, bułkę zjedzcie. Drożdżówkę. Banana z jogurtem. Byleby tylko nie te cholerne chipsy.
Chyba że, tak jak mówię, jest to np. film z uniwersum Marvela. Tam jest dużo hałasu, więc ciamkanie gdzieś ginie, a poza tym z jedzenie czy bez, wiele lepiej już nie będzie.
Sezon ogórkowy już szczęśliwe za nami i nie musimy męczyć się, oglądając Jareda Leto w roli Jokera. Nikt mi nie wierzył, jak mówiłam, że chłopaczyna się do tej roli nie nadaje, ale jednak miałam rację, bo bez niego ten niespecjalnie i tak dobry obrazek byłby jednak minimalnie lepszy. Jared do domu! W multipleksach wciąż jeszcze dogorywają wakacyjne niewypały, jak sto pięćdziesiąta szósta część „Epoki lodowcowej” czy komedia o parówkach, ale na szczęście jest w czym wybierać i istnieje szansa, że załapiecie się na coś naprawdę świetnego. Ja mam duże oczekiwania.
O filmie „Julieta” i „Śmietance towarzyskiej” Allena pisałam już kilka dni temu – obydwa tytuły można nadrobić, ale doprawdy nie trzeba, to produkcje z gatunku tych, o których zapomina się godzinę po seansie. Możecie też śmiało odpuścić sobie fatalną „Obecność 2”, która jest jeszcze mniej straszna niż pierwsza część i opiera się głównie na tym, że w pewnym domu mieszka wredny, wredny demon – skurczybyk zmienia kanały w TV i chowa pilota. Kawał drania! Niestety, jest to typowy hollywoodzki straszak z miksem wszystkich możliwych lęków wymieszanych bez sensu i logiki w za dużym worku – nie dość zatem, że nuda, to jeszcze trochę śmiech na sali. Najbardziej przerażona byłam, kiedy zorientowałam się w którymś momencie, że to dopiero połowa filmu i będę się tam męczyć jeszcze godzinę.
Zawodzi również wciąż obecne w ramówce multipleksów „Gdzie jest Dory?” – przynudnawa i zaskakująco smutna bajka dla dzieci, która nie ma ani kropli humoru swojego poprzednika poza jednym świetnym żartem z Krystyną Czubówną. Istnieje ryzyko, że zaśniecie podczas seansu, a Wasze dzieci w którymś momencie się popłaczą i potem nie będą chciały spać same w obawie, że je porzucicie albo że się zgubią i zostaną same do końca swoich dni. Odpuście sobie również „Komunę”, jeśli grają ją w Waszej okolicy – ten fałszywie brzmiący obrazek żebrze wręcz o sympatię widza pięknymi zdjęciami i świetną muzyką, ale tak naprawdę traktuje o kretyńskich decyzjach ludzi z dość wydumanymi problemami, którym na starość nagle rzuca na łeb i w ramach kryzysu wieku średniego zaczynają się bawić w studenciaków. Wniosek jest jeden: hippisi nie powinni się rozmnażać.
Na ekrany kin trafi niebawem „Miles Davis i ja” – ostrzegam uczciwie (będąc już po seansie), że to nie jest dobry film i fani Milesa powinni się trzymać od niego z daleka, chyba, że chcą zobaczyć przeciętny sensacyjniak o ćpaniu i rozbijaniu się furą po mieście, bo muzyki tutaj za wiele nie ma. Reżyser szukał skandalu i znalazł, a biorąc pod uwagę biografię legendy jazzu, to za trudno raczej nie było. Czy oznacza to jednak, że bycie naprawdę kiepskim mężem było w tym życiorysie ważniejsze niż budowanie historii muzyki? Jakoś nie sądzę.
Osobiście wybieram się natomiast – przy chyba ostatniej możliwej okazji – na „Star Trek: W nieznane”. Nie mam przesadnie wielkich oczekiwań, ale naprawdę lubię poprzednie dwie części (chociaż nie znam w ogóle oryginalnego serialu) i chociaż słyszałam, że ta jest słabsza, chcę dać jej szansę. Sądzę też, że zaliczę „Kiedy gasną światła”, bo paździerzowe horrory to moja wielka pasja i nie wyobrażam sobie tygodnia bez obejrzenia jakiegoś. To mi zawsze poprawia humor i od razu lepiej mi się potem śpi, jak sobie pomyślę, że złe przygody z demonami i nieczystymi siłami przytrafiają się głównie ludziom tak głupim, że nie potrafiliby znaleźć nawet własnej dupy z atlasem, a co dopiero zadzwonić po pomoc. Zaliczę też najprawdopodobniej „Bridget Jones 3” i „Sekretne życie zwierzaków domowych” (z powodu powyższej sceny głównie), ale nie robię sobie nadziei – to nie będą dobre filmy i prawdopodobnie stracę w kinie po prostu czas. Przez moment zastanawiałam się nad „Sługami Bożymi” z uwagi na obecność w obsadzie Bartłomieja Topy, ale później dostrzegłam na tej liście także panią doktor Małgorzatę Foremniak z Leśnej Góry i odpuściłam, bo to jest przecież niewykonalne, żeby Foremniak zagrała w czymś, co da się oglądać bez przepijania. Niby w „Czerwonym pająku” byla znośna, ale to nie był znowu aż taki dobry film no i raz jej się niby udało u Jakimowskiego, ale to już było ponad dekadę temu jednak.
Poza tym jednak czeka nas być może kilka perełek…
1. Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham (reż. Paweł Łoziński, 2016) – polska premiera 23.09
Bardzo czekałam na ten obraz i nie rozczarował mnie on w najmniejszym nawet stopniu – z seansu wyszłam mocno poruszona, wciąż przetrawiając to, czego byłam świadkiem. Bardzo trudno jest mówić o tym filmie, nie zdradzając jego najważniejszych elementów, dość powiedzieć, że reżyserowi udało się zachować wymogi formalne dokumentu bez naruszania obowiązku dochowania tajemnicy lekarskiej i prawa do poufności. Trzy gadające głowy dokonują wiwsekcji na przytomnym organizmie, wciągając widza w skomplikowany świat emocji, który nikogo nie pozostawia obojętnym. Zdradzę Wam tyle: takiej szczerości w kinie nie widziałam już dawno. Musicie to zobaczyć.
2. Ostatnia rodzina (reż. Jan P. Matuszyński, 2016) – polska premiera 30.09
O Beksińskich mówi się ostatnimi laty coraz to więcej i więcej – i bardzo dobrze. Ledwo ucichło echo głośnej książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”, a już na rynku ukazały się opowiadania Beksińskiego nakładem wydawnictwo BOSZ, w marcu zaś bieżącego roku na półki księgarni trafił obszerny wybór z dzienników malarza. Film Jana Matuszyńskiego to prawdopodobnie najbardziej oczekiwana polska premiera tego roku i mówię to ze świadomością faktu, że za chwilę na ekranach kin pojawi się „Wołyń”. „Ostatnia rodzina” została świetnie przyjęta w Locarno i już za moment zostanie zaprezentowana w Gdyni, skąd trafi do kina w całej Polsce z ostatnich dniach września. Nie wiem jak Wy, ale ja nie mogę się już doczekać.
3. Boska Florence (Florence Foster Jenkins, reż. Stephen Frears, 2016) – polska premiera 19.08
Mam względem tej produkcji mocno mieszane uczucia, bo z jednej strony kocham boską Meryl, a z drugiej – mam wrażenie, że film ten skrojony jest bezczelnie pod Oscara; nominacja za pierwszoplanową rolę kobiecą jest w tym wypadku więcej niż pewna. Rok po premierze „Niesamowitej Marguerite”, luźno inspirowanej życiem Florence Jenkins, na ekrany trafia bowiem kolejna produkcja, podejmująca (tym razem wierniej) w zasadzie ten sam temat, która ma w zamierzeniu bawić, wzruszać i chwytać za serce, a ja jakoś nie mogę uwierzyć, że ten scenariusz nie został skalkulowany z myślą o statuetkach. Chociaż nie mam więc przesadnie dużych oczekiwań, na pewno do kina się wybiorę, przynajmniej po to, żeby zweryfikować własne obawy.
4. Człowiek (Human, reż. Yann Arthus-Bertrand, 2015) – polska premiera 12.08
Zaprezentowany podczas tegorocznego festiwalu Millennium Docs Against Gravity, „Człowiek” portretuje ludzkość ze wszystkimi jej problemami, pragnieniami, obsesjami, małymi radościami i wielkimi tragediami. Znany fotograf zgromadził 2000 rozmówców z 60 krajów świata i każdemu z nich zadał ten sam zestaw 40 pytań – z wybranych odpowiedzi stworzył materiał tak różnorodny i niejednoznaczny, jak przedmiot jego zainteresowania. Film trafił do kin studyjnych w całej Polsce, jeśli jednak komuś nie uda się dotrzeć, na YouTube można legalnie obejrzeć jego rozszerzoną wersję, wybrane sceny oraz materiały dodatkowe.
5. THX GOD (reż. Michał Kopaniszyn, Łukasz Padoł, 2016) – polska premiera 9.09
Z Katowic do Delhi – tak, to nie żart. „THX GOD” dokumentuje półroczną podróż, w jaką wyruszyli twórcy filmu, portretując po drodze obce kultury i religie, nie uciekając od bezpośredniego kontaktu z ludźmi w wygodną przystań turystyki. Nowoczesność miesza się z tradycją, skrajne ubóstwo – z ogromnymi pieniędzmi wydawanymi na rozrywkę: jestem zaintrygowana.
6. Nastolatki (Pokjarna, reż. Alexandra-Therese Keining, 2015) – polska premiera 9.09
Czyżby „zbrodnicza ideologia gender” doczekała się swojego manifestu? Trzy prześladowane w szkole nastolatki sięgają po magiczną roślinę, która zamienia je tymczasowo w chłopców. Początkowo zachwycają się nowym, łatwym życiem i wolnością od oprawców, jednak szybko odkrywają, że bycie dorastającym mężczyzną tylko pozornie pozbawione jest ciemnych stron. W tle przewijają się pytania o biologiczną i kulturową płeć oraz ich rolę w związku dwojga ludzi, analizie poddawane są stereotypy i modele zachowań przygotowujące do obejmowania określonych ról społecznych. Przemoc w szkołach i grupach rówieśniczych, problemy z samoakceptacją, próby określania własnej tożsamości w kontekście eksperymentu z własną płcią zapowiadają film, który ma szanse zapaść widzom w pamięć.
7. Neonowy byk (Boi Neon, reż. Gabriel Mascaro, 2015)6. Jak Bóg da (Se Dio Vuole, reż. Edoardo Maria Falcone, 2014) – polska premiera 26.08
Przyznaję bez bicia: zwróciłam uwagę na ten film z powodu obłędnego plakatu. Trailer przekonał mnie jednak, że warto dać szansę także fabule: „Neonowy byk” to obraz życia na prowincji, ale zaskakuje już sama kreacja głównego bohatera: Iremar, chociaż bierze udział w rodeo, po godzinach realizuje swoje marzenie o zostaniu projektantem mody, szyjąc ubrania skrzące się od cekinów i brokatu. Zapowiedź filmu uwiodła mnie przepięknymi zdjęciami i pulsującą od emocji muzyką. Muszę obejrzeć!
8. Lo i stało się. Zaduma nad światem w sieci (Lo and Behold, Reveries of the Connected World, reż. Werner Herzog, 2016) – polska premiera 2.09
Wspominałam o tym filmie ostatnio i wreszcie mam okazję go obejrzeć. Nazwisko reżysera składa obietnicę i mam nadzieję, że jej dotrzymuje. „Lo i stało się” to historia rozwoju nowych technologii i metod komunikacji, przede wszystkim sieci internetowej, a sam Herzog skupia się zarówno na początkach jak i konsekwencjach tego boomu.
9. Plan Maggie (Maggie’s Plan, reż. Rebecca Miller, 2015) – polska premiera 23.09
Przepadam za Gretą Gerwig i dość uważnie śledzę rozwój jej kariery – „Plan Maggie” zapowiada się przyjemnie, a dzięki jej obecności i wsparciu Julianne Moore może być naprawdę wybornie. Gerwig świetnie sprawdza się w roli młodych kobiet z naprawdę nietypowym podejściem do życia i specificznymi problemami – sprawia wrażenie nieco odklejonej od rzeczywistości, bujającej w obłokach artystki, która zamienia rzeczy codzienne w niesamowite. Taka też wydaje się być Maggie, która najpierw odbija męża rudowłosej Georgette, a potem… chce go zwrócić.
10. Kwiat wiśni i czerwona fasola (An, reż. Naomi Kawase, 2015) – polska premiera 5.08
Lepiej się pospieszcie, bo to może być ostatni moment, że złapać „Kwiat wiśni…” w kinie. Chociaż tłumaczenie tytułu wydaje się absurdalne, trudno znaleźć odpowiednik dla an, który byłby zrozumiały dla polskiego widza. Ta słodka pasta z fasoli to sekret Tokue, tajemniczej staruszki o okaleczonych dłoniach, która znajduje zatrudnienie w malutkiej cukierni u boku Sentaro, byłego więźnia. Przysmak pozwala im nie tylko pozyskać rzeszę klientów, ale i nawiązać nietypową więź. Ponieważ ostatni film Kawase („Zawsze woda”) przypadł mi do gustu lekkością ujęcia tematu i klimatem, i tym razem postawię na tego konia.
11. Królestwo (Les Saisons, reż. Jacques Perrin, Jacques Cluzaud, 2015) – polska premiera 16.09
Dokumenty o zwierzątkach zawsze spoko. Trailer obiecuje przepiękne widoki, rozczulające małe wiewióreczki i ogólnie przyrodę w całym swoim majestacie, opatrzoną stosownym komentarzem. Fanom zapierających dech w piersi krajobrazów można polecić w ciemno.
12. Burn Burn Burn (reż. Chanya Button, 2015) – polska premiera 30.09
Po śmierci Dana dwie najlepsze przyjaciółki denata otrzymują w spadku jego prochy oraz paczkę nagrań na pendrive, w których zmarły instruuje je, co mają zrobić z jego doczesnymi szczątkami. Seph i Alex wyruszają zatem w podróż, żeby zadośćuczynić ostatniemu życzeniu i przeżywają po drodze liczne przygody – można śmiało żałożyć, jako że to kino festiwalowe, że przy okazji odkryją sporo o samych sobie i nauczą się radzić z poczuciem straty. „Burn Burn Burn” to produkcja brytyjska, więc możemy spodziewać się czarnego poczucia humoru i fantastycznych akcentów. Dla tych, którzy nie zdążą do kin studyjnych: film jest już ponoć dostępny na Netflixie #zagranico, więc jest spora szansa, że i u nas się pojawi, jak tylko zniknie z dużego ekranu.