Twoja wina: granica prywatności dziecka w sieci
Posłuchaj, dziewczyno.
Długo zastanawiałam się, czy w ogóle się odzywać – myślałam nad tym jakieś 3 czy 4 godziny, jak na mnie to sporo, zwykle nie poświęcam cudzym sprawom aż tak wiele uwagi. Czuję jednak pewien dyskomfort i sądzę, że powinnaś o tym wiedzieć. Wybacz przede wszystkim, że zwracam się tylko do Ciebie, jednak nie widziałam nigdy, aby Twój partner zachowywał się w podobny sposób. Istnieje zatem możliwość, że to rzecz kobieca, chociaż mam nadzieję, że się mylę, bo doprawdy nie ma się czym chwalić. Posłuchaj, dziewczyno.
Przemierzając wczoraj ostępy internetów po raz kolejny już w życiu trafiłam na publikację dotyczącą dziecka moich znajomych. Nic w tym dziwnego, ostatecznie mam prawie 30 lat i chociaż sama raczej się już nie rozmnożę, to z przyjemnością obserwuję moje koleżanki i kolegów zakładających rodziny. Podkreślam, że z przyjemnością, bo cieszę się szczerze z każdej kolejnej udanej rodziny i nie przeszkadza mi zupełnie wysyp rozkosznych bobasów na tablicy Facebooka.
TWOJA BIEGUNKA, TWOJA SPRAWA
Jestem w stanie zrozumieć, że świeżo upieczeni rodzice mają ochotę wykrzyczeć swoje szczęście całemu światu. Niektórzy decydują się na publikację zdjęć dziecka w sieci, inni mocno chronią jego prywatnośc – chociaż druga z tych opcji podoba mi się bardziej, to nie wiem i nie chcę oceniać, jakie konsekwencje mogą przynieść w przyszłości te liczne sesje zdjęciowe samym zainteresowanym. Mam przeczucie, że mogą oni zmagać się z problemami, które dzisiaj dotyczą jeszcze tylko żyjącego pod ostrzałem spojrzeń potomstwa celebrytów, jednak nie sądzę, żeby ładne zdjęcie dokumentujące miłe chwile, opublikowane przez rodziców, mogło zniszczyć komuś kiedyś życie.
Poza, oczywiście, pewnymi wyjątkami. Chociaż nie mam dziecka i brak mi doświadczeń z tych związanych, chcę powiedzieć głośno jedno: kobieto, opamiętaj się. Nie czuję obrzydzenia, widząc zdjęcia Twojego dziecka z kupą rozmazaną na policzku i nie zbiera mi się na mdłości, kiedy opowiadasz, jak Twój potomek zwymiotował sobie do śniadania, zjadł królicze bobki, dostał biegunki w wannie i jak nasikał do wózka w kościele. To rzeczy naturalne, to tylko dziecko. Dlaczego jednak nie dzielisz się podobnymi detalami ze swojego życia, skoro uważasz, że to nic wielkiego? Twój Instagram to seria dopieszczonych fotek, upozowane selfie w starannym makijażu i jesenne liście – nie ma tam Ciebie siedzącej na toalecie z zaparciem, nie ma tam zdjęcia leku na grzybicę pochwy czy stóp i zazwyczaj nawet z problemów z łupieżem nie zwierzasz się światu. Dlaczego nie piszesz o swojej biegunce i śmierdzących bąkach, o swojej wysypce w okolicy sromu i hemoroidach?
Podpowiem Ci: bo są to kwestie intymne i niekoniecznie chcemy, żeby świat o nich wiedział. Podobnie jak nie pokazujesz swoich nagich fotek w social mediach i prawdopodobnie nawet nie opalasz się topless – dlaczego więc publikujesz zdjęcia swojego syna i swojej córki, jak nago pląsają po plaży w Łebie? Dlaczego świat musi oglądać Józia na nocniczku, Asię podczas zmiany pieluchy z tyłkiem umazanym fekaliami, dlaczego musi słuchać opowieści o problemach z odpieluchowaniem, z dłubaniem w nosie i zjadaniem smarków? Czy kiedy Twój mąż lub chłopak po imprezie zaległ pijany w łazience z opuszczonymi spodniami, zrobiłaś mu zabawne zdjęcia i umieściłaś w sieci? Czy Twój partner publikuje fotki, na których ślinisz się przez sen, komentuje na Twitterze, że po Twoim wyjściu z toalety trzeba odczekać, aż zneutralizuje się broń biologiczna, pisze pod Twoimi fotkami na Facebooku, ile ważysz i że pod tą sukienką masz takie rozkoszne fałdki?
Zapewnie nie – obydwoje macie świadomość tego, że Twoj mąż i Ty macie przecież pracę, znajomych, rodzinę, wizerunek do utrzymania i ostatecznie nie chcecie, aby świat wiedział o Was wszystko. Pomyśl jednak przez moment, że Twoje dziecko za 3, 4, 5 lat będzie już czytać samodzielnie, podobnie jak jego koledzy. Pomyśl, że te historie, które teraz tak beztrosko publikujesz, za kilka lat mogą jednak gdzieś wypłynąć i stać się chwilową sensacją osiedlowego placu zabaw, na którym Twoje dziecko będzie wyśmiewane z powodu tego, że kiedyś zrobiło kupę w basenie. Sama byłam dzieckiem – pamiętam, jak traktowaliśmy w przedszkolu kolegę, który zapaskudził sobie rajtuzy i przez ile lat nie byliśmy mu w stanie tego zapomnieć. Pamiętam, jaką czułam furię, kiedy rodzice kompromitowali mnie, wówczas świeżo upieczoną nastolatkę, przed swoimi znajomymi, pokazując im moje zdjęcia na nocniku i częstując anegdotkami. Pamiętam, jaką traumę zafundował mi ojciec, kiedy zażartował kiedyś publicznie z mojej pierwszej miesiączki i rosnącego biustu. Nic wielkiego, nie ma o czym mówić – ostatecznie dokładnie to samo robiła zdecydowana większość rodziców: moi nigdy jednak nie posunęli się do tego, co Ty teraz robisz: do sprzedawania intymności dziecka za lajki w publicznej telewizji czy w gazecie, do udostępniania tych wstydliwych, rodzinnych archiwów całemu światu – w tym przyjaciołom i przyszłym wrogom. Bo nawet jeśli Ty postanowiłaś świadomie być w internecie szczerą do bólu i dzielić się każdą, nawet najbardziej wstydliwą informacją na swój temat, pomyśl przez moment, że Twoje dziecko nie będzie wiecznie nieświadome i któregoś dnia odkryje, że traktowałaś je nie jako samodzielnego człowieka z przynależnymi mu prawami, ale jako przedłużenie własnego ciała, z którym – tak sądzisz? – mogłaś robić to, co uznałaś za stosowne.
Z DYSTANSTEM, Z DYSTANSU, NA DYSTANS
Jeśli już musisz robić z kogoś idiotę, dopraw psu śmieszny kapelusz albo włóż mu na pysk okulary przeciwsłoneczne, kiedy śpi. Nagraj video, jak zawijasz kota w papier prezentowy. Psu i kotu jest wszystko jedno, dopóki nie wyrządzasz im fizycznej krzywdy – nie mają kariery, którą mogą z Twojej winy zaprzepaścić, a inne psy nie będą się z nich śmiały na spacerach. Żyjemy jednak w świecie, który ma swoje ograniczenia i swoje prawa – bywamy okrutni, nawet jeśli tego nie chcemy, a bycie dzieckiem osoby publicznej (tak, jak publiczną jest każdy aktywny użytkownik sieci) nie ułatwia tego życia. I tak naprawdę nie wiesz, czy Twoje dziecko będzie w stanie się z tego śmiać i zachować dystans – być może po latach będzie do tego zdolne, jednak jestem Ci w stanie zagwarantować, że Twoje posty przyniosą mu kiedyś poczucie odrzucenia w grupie, szydercze żarty ze strony kogoś, kto go nie polubi lub będzie chciał mu zaszkodzić, sporo łez i wstydu, zahamowań i uczucie niechęci: do Ciebie lub do siebie samego. I obyś miała rację, że te niewinne zapiski nie wyskoczą nigdy w Google’u, kiedy informacji o Twoim dziecku będzie szukał kiedyś jego przyszły pracodawca lub dziewczyna, którą Twój syn pozna w klubie.
Być może Twoi rodzice nie byli idealni i być może wiesz, co to znaczy doznać krzywdy z ich strony. Dlatego pomyśl przez moment, w jaką broń przeciwko własnemu dziecku uzbrajasz świat za każdym razem, kiedy publikujesz coś, co nawet w pewnym siebie dorosłym wywołałoby poczucie dyskomfortu. Bo ja ten dyskomfort czuję już dzisiaj, kiedy z całego serca współczuję Twojemu synowi i Twojej córce i życzę Ci tylko, żeby konsekwencją nie była w przyszłości utrata zaufania i więzi. Bo jeśli tak się stanie, to będzie to, moja droga, Twoja wina, nawet jeśli wydaje Ci się teraz, że przesadzam i że przecież nie robisz nic złego.
W połowie września bieżącego roku świat obiegła informacja o 18-letniej Austriaczce, która pozwała swoich rodziców za publikowanie jej intymnych zdjęć z dzieciństwa, w tym fotografii przedstawiających ją nago oraz podczas korzystania z nocnika. „Nie znali wstydu i nie uznawali żadnych granic” – powiedziała poszkodowana. „Mam dość tego, że moi rodzice nie traktują mnie poważnie”. Ojciec dziewczyny twierdzi, że jako autor zdjęć miał pewne prawo do ich publikacji i odmówił usunięcia kontrowersyjnych 500 [sic!] fotografii z internetu. Prawnik poszkodowanej jest zdania, że jego klientka może wygrać sprawę, o ile uda im się udowodnić, że publikacja zdjęć naruszyła jej prawo do prywatności.