Wygrzebki #45: muzyka vs. seriale, streaming vs. winyle, pornofolk
Mówi się, że kiedy bloger chce podpompować trochę statystyki na stronie lub zwiększyć zaangażowanie na Facebooku, pyta swoich czytelników o ich ulubione seriale lub prosi o radę w tej kwestii. Nagle okazało się bowiem, że można nie oglądać filmów, nie czytać nawet za bardzo książek i nie interesować się muzyką, a mimo to być aktywnym odbiorcą kultury popularnej. Jest to na swój sposób fascynujące.
Jeśli przyjrzeć się temu z bliska, w zasadzie podobną rolę pełniła jeszcze kilkanaście lat temu muzyka – nie to, żeby nagle stała się nieistotna, ale dla mojej generacji to właśnie ona w latach młodości określała przynależność środowiskową, mówiła sporo o charakterze i światopoglądzie odbiorcy, a co najważniejsze – stanowiła idealny temat do rozmów w trakcie towarzyskich spotkań i sprawiała, że small talk bywał naprawdę przyjemny. Dawno nie słyszałam już, żeby ktoś pytał mnie o to, czy słyszałam jakiś nowy album lub singiel, o moich ulubionych wykonawców czy nawet gatunek muzyki. Dawno nie rozmawiałam o muzyce w ogóle. Z kimkolwiek.
Istnieje spore ryzyko, że takie pytanie spotka się z murem milczenia lub wzruszeniem ramionami – enigmatyczne „nie słucham określonego gatunku” wyewoluowało z początkowego otwarcia na różne nurty w coś amorficznego i wymykającego się definicji. I tak oto ja, która jeszcze dekadę temu przesłuchiwała na bieżąco najważniejsze albumy i trzymała rękę na pulsice rynku muzycznego, nie mam pojęcia, czego obecnie się słucha. Docierają do mnie echa trendów, ale zdarza mi się nie przesłuchiwać nawet tych głośnych singli: tkwię wygodnie w swojej niszy i z rzadka pozwalam, żeby wdzierało się w nią coś obcego.
Chociaż nie szukam winnych, to mam trochę żalu do streamingu, który oduczył mnie słuchania całych albumów i wykorzenił potrzebę kolekcjonowania. Wyrzucam trochę YouTube’owi, że wpoił mi nawyk sięgania tylko po single, masowego odsłuchiwania nowości za nowością, kierowania się ilością odsłon i gorącymi nazwiskami. Chociaż na mojej liście na Spotify wielkie gwiazdy przeplatają się z wykonawcami, o których nikt nigdy nie słyszał, muszę to chcąc nie chcąc przyznać: nie warto pytać mnie już o to, co fajnego ostatnio słyszałam.
I tyle tylko w tym wszystkim dobrego, że właśnie na seriale można w tych trudnych czasach liczyć: okazuje się, że to tam najczęściej znajduję kawałki, które nie opuszczają mnie przez długie miesiące i których zdarza mi się słuchać w milczeniu, w ciemności, kiedy leżę nocą i prawie już śpię, ale jeszcze nie do końca. Trochę tak, jakbym miała znowu 16 lat, poświęcam muzyce całą swoją uwagę i nie robię z niej tła do robienia obiadu czy sprzątania pokoju.
1. Znany z popularnego serialu „Mr. Robot” Rami Malek zmierzy się z legendą: aktor zagra samego Freddiego Mercury’ego. Jeśli podoła, prawdopodobnie zdobędzie uwielbienie fanów i na zawsze potwierdzi swój status. Jeśli spieprzy sprawę… cóż, wtedy go znajdę.
2. Po zakończeniu 2. sezonu bardzo polubiłam „Ricka i Morty’ego”. Chociaż początkowo serial nie przekonał mnie do siebie z uwagi na nadmiar pierdnięć i beknięć (serio? PO CO?!), to ostatecznie okazało się, że główny bohater jest tak przeżarty nieszczęściem i tak spektakularnie zapada się w sobie, że nie mogłam się nim nie zainteresować. Poniżej urocza piosenka o ludobójstwie „Moonmen”, która chwyciła mnie za serce: chciałabym mieć to na płycie.
3. Nie mam pojęcia, jak trafiłam na ten kawałek – znalazłam go ostatnio, sprzątając w Pockecie. Nieistotne. Ważne, że brzmi rewelacyjnie. Jeśli chcecie przekonać się, jaką muzykę robi się w Polsce, co to jest pornofolk oraz dlaczego Same Suki porównywane są z Pussy Riot i gorszą konserwatywną publiczność, posłuchajcie:
4. Coś dla fanów Quentina Tarantino: 5-godzinna lista muzyczna, składająca się z ponad 100 kawałków, które znacie na pewno z filmów reżysera (tutaj podobna lista z utworami z filmów Martina Scorsese). O tym, jak ważne są ścieżki dźwiekowe w twórczości Tarantino, wie każdy, kto oglądał chociażby tylko „Pulp Fiction” czy „Kill Billa”. O swoim podejściu do muzyki Tarantino mówił w wywiadzie dla Reuters tak:
I am always looking for some cool song that I could use as a big set piece. I’ll finish work and I’ll go into my record room and I’ll put on some song, and literally, I can see it on the screen. I can project myself into a movie theater and I’m watching the scene onscreen and I’m hearing the music and I’m imagining an audience: either an audience of people I know who are digging it or an audience of people I don’t know who are digging it — they’re always digging it. (laughs) And it keeps reminding me that I’m making a movie.
5. Jakiś czas temu przeczytałam, że rynek sprzedaży płyt winylowych przynosi w USA większe dochody niż wpływy ze streamingu. Ta tendencja nie tylko utrzymuje się, ale i umacnia: czarne krążki mają się coraz lepiej. Czy darmowy streaming to ślepa uliczka? Przeczytajcie, w jakiej (podpowiem, że trudnej) sytuacji są najpopularniejsze serwisy streamingowe na świecie.