Kawa czy herbata? W poszukiwaniu idealnego smaku
Nigdy nie lubiłam kawy. Istnieje spora szansa, że nigdy jej nie polubię i nie zmieni tego nawet Black Friday. Sięgam po nią czasami, kiedy rozpaczliwie łaknę kofeiny, ale ta w dużych ilościach tak naprawdę rzadko daje mi cokolwiek lepszego niż chwilowy słowotok i zbyt szybkie bicie serca, bez obiecywanej jasności umysłu. I nie to, że nigdy nie piłam kawy naprawdę dobrej – przeciwnie, jestem w stanie odróżnić supermarketową padakę sprzedawaną po 5 zł za pół kilo od naparu z wysokiej jakości ziaren, który wyszedł spod ręki dobrego baristy.
Kawa czy herbata?
To po prostu kwestia smaku. I zapachu, bo ten drażni mnie od wczesnego dzieciństwa równie mocno. Na wszelki wypadek trzymam jednak w szafce kawiarkę i zawsze mam pod ręką parę lasek cynamonu oraz puszkę dobrej kawy: co prawda zmielonej, bo nie chciałoby mi się (szczerze mówiąc) poświęcać temu napojowi więcej czasu niż to naprawdę konieczne. Ten żelazny zapas to mój zestaw awaryjny na te dni, kiedy naprawdę nie jestem w stanie się dobudzić lub kiedy odwiedzają mnie znajomi albo rodzina. Znudziło mi się już odpowiadać na pytanie „ALE JAK TO NIE MASZ KAWY?!”, więc dla świętego spokoju staram się ją mieć. I to porządną, żeby nie było wstydu przed ludźmi.
Jeśli chodzi zatem o kawę, obawiam się, że nie będę Wam w stanie dzisiaj pomóc. Mogę jednak skierować Was w miejsce, gdzie znajdziecie wszystkie potrzebne informacje – zajrzyjcie po prostu tutaj! Poniżej znajdziecie natomiast czarnopiątkowe propozycje prosto ze sklepu internetowego Coffeedesk, który jest pierwszym wyborem każdego szanującego się blogera. Na złożenie zamówienia ze specjalnym rabatem macie czas do końca weekendu!
Herbata to zupełnie inna sprawa. Kiedy pytam gości, czego się napiją, w kwestii herbaty mogę zaoferować naprawdę sporo. Zielona, czerwona, biała, turkusowa, jaśminowa, oczyszczające zioła, yerba mate (i och, tak, mam świadomość, że to nie jest tak naprawdę herbata) – każda w kilku odmianach, każda z dokładnym opisem prawidłowego przygotowania. I wiecie, co może jedynie zabić mi ćwieka? Kiedy ktoś na pytanie „jaką herbatę lubisz?” odpowiada „zrób mi zwykłą”. A co gorsza, prosi jeszcze o cukier.
Wszystko dlatego, że takich rzeczy zwyczajnie nie posiadam. I inaczej niż w przypadku „awaryjnej” kawy, nie chcę mieć ich nawet w domu. O ile czasami zdarza mi się zbunkrować gdzieś w szafce małą paczkę dobrego earl greya, o tyle wolałabym pić wodę z kranu niż ścinki zamiecione z podłogi i zapakowane w torebki, które sprzedaje się w supermarketach jako „zwykłą herbatę”. I nie to nawet, że torebki wykluczają jakość, po prostu szanujmy się: jeśli do herbaty trzeba wrzucić pół cukierniczki, żeby zabić jej smak, to po co w ogóle się z nią męczyć? Dlaczego miałabym pić coś, co po zaparzeniu mruga do mnie z kubka oczkami podejrzanego osadu, brudzącego naczynia do tego stopnia, że nie radzi sobie z nimi nawet zmywarka?
Yerba mate dla początkujących
Ostatnim przebojem w moim życiu jest yerba mate: ta z guaraną daje naprawdę niezłego kopa. Odkąd do matero i bombilli dokupiłam sobie jeszcze kubek termiczny (oraz pasujący do niego zaparzacz, dzięki któremu kubek pozwala mi pić porządnie przygotowaną herbatę także w podróży), moje szczęście nie ma granic: siedzę przy biurku, siorbię mate i tylko od czasu do czasu dolewam gorącej wody. I tak trzeba żyć! Jeśli chcecie zacząć przygodę z mate, polecam Wam na początek te od polskiej marki fair trade Pizca del Mundo, wyróżniające się przepięknymi grafikami na opakowaniach – ich mate są praktycznie bezpyłowe i dzięki temu o wiele łatwiejsze w obsłudze (nie ma problemu z zapychającą się bombillą nawet przy nieprawidłowo przygotowanym naparze – w zasadzie bez problemu powinno się Wam udać przygotować je jak herbatę, w zaparzaczu). Bogactwo dodatków w każdym opakowaniu sprawi, że łatwiej będzie się Wam oswoić z charakterystycznym smakiem mate zanim zaczniecie pić tę czystą – a nawet jeśli nigdy się na to ostatnie nie zdecydujecie, to naprawdę nie szkodzi.
Ja najczęściej wybieram wspomnianą mate z guaraną, ale zachęcam do spróbowania także tropikalnej – jest naprawdę pyszna. Pamiętajcie, że do prawidłowego przygotowania yerba mate potrzebujecie akcesoriów: niezbędne Wam będzie odpowiednie naczynie oraz bombilla, bambusowa lub wykonana z metalu rurka z małymi otworkami na końcu, filtrująca napar. Jeśli chcecie iść na całość, przyda się Wam także termometr do mierzenia temperatury wody oraz wspomniany kubek termiczny lub termos, dzięki któremu nie będziecie musieli co chwilę biegać do czajnika.
Black Friday: herbaciana burżuazja w dobrej cenie
O zielonej herbacie słyszał każdy, być może piliście już także białą, ale czy znacie smak herbaty czerwonej (pu-erh) i turkusowej (oolong)? Przyznam szczerze, że od pu-erha jestem prawdopodobnie uzależniona – od kiedy skosztowałam go po raz pierwszy w wieku około 14 lat, piję bezustannie właśnie to. Ta herbata wyróżnia się ciemnym kolorem naparu i charakterystycznym ziemistym posmakiem, który zniechęca wiele osób. Dlatego przy pierwszym podejściu warto wybrać mieszankę wzbogaconą owocami lub ziołowymi dodatkami – ich aromat złagodzi wyrazisty smak pu-erha. Po tę herbatę warto sięgnąć – podobnie jak po zieloną i białą – ze względów zdrowotnych: ma właściwości przyspieszające przemianę materii i oczyszczające. Chociaż nie zastąpi diety, może poprawić metabolizm. Co ważne, w przeciwieństwie do wszystkich (w rzeczywistości bardzo szkodliwych przy stosowaniu na dłuższą metę) herbatek odchudzających z senesem (serio, nie pijcie tego świństwa, chyba że od wielkiego święta z okazji potężnego zaparcia) nie działa przeczyszczająco – nawet jeśli wywoła taki efekt przy pierwszym podejściu, żołądek szybko przyzwyczai się do jej działania i zacznie pracować normalnie. Ale uwaga – jest silnie moczopędna i prawdopodobnie po jej wypiciu będziecie częściej niż zwykle kursować między fotelem i toaletą. Z tego powodu może niekoniecznie najlepszym pomysłem jest picie pu-erha zaraz przed pójściem spać lub przed długą podróżą PKSem.
W kwestii herbaty bywam strasznym snobem. Francuskim pieskiem, rozpuszczonym jak dziadowski bicz. O ile w momentach senności jestem w stanie wypić najgorszą rozpuszczalną kawę, zatykając sobie nos i przełykając szybko, żeby kofeina dotarła w potrzebne organizmowi miejsca, o tyle picie herbaty to dla mnie czysta przyjemność i chcę, żeby nią pozostało. I jest to w moim życiu rzecz na tyle ważna, że nie ruszam się z domu bez własnego zapasu, zapakowanego w zgrabne woreczki strunowe. Chociaż wciąż jestem dopiero na poziomie średniozaawansowanym, to z przyjemnością poszerzam swoją wiedzę i doświadczenia smakowe, kosztując nieznanych mi odmian i mieszanek.
Chociaż to brzmi jak paradoks, herbatę zamawiam często właśnie w Coffedesku. Ostatnio wyjątkowo zdecydowałam się także na kawę i nie macie nawet pojęcia, jak trudno było mi wybrać coś, na czym kompletnie się nie znam. Że niby przelew, drip, chemex? Panie, ja po prostu sypię do kawiarki, dodaję cynanom, żeby złagodzić smak, nalewam wody, odpalam gaz i czekam, aż się zrobi. Prawdopodobnie pójdę za to kiedyś do kawowego piekła, ale cóż, każdy ma coś na sumieniu.
Akcesoria, których potrzebujesz, chociaż o tym nie wiesz
Jeśli chcecie nauczyć się parzyć naprawdę dobrą herbatę, warto zainwestować w wagę (może być taka specjalna do herbaty, ale jubilerska też zda egzamin), termometr i dzbanek z zaparzaczem lub sam zaparzacz. Pamiętajcie, że każda herbata ma określony czas zaparzania – po jego przekroczeniu napar może stać się po prostu za mocny lub co gorsza gorzki albo cierpki. Kiedy zamawiam herbatę w kawiarni lub restauracji, nierzadko kraja mi się serce, kiedy widzę, że ktoś po prostu radośnie wrzucił liście do dzbanka, nalał wody i nie zostawił mi żadnej opcji, żeby ten susz po zaparzeniu wyjąć. Damn it, ludzie, herbata to nie śledzie, żeby ją tak namaczać. Dobrej jakości herbatę zaparzać można kilkakrotnie, a w przypadku herbat zielonych i czerwonych pierwszy napar tradycyjnie się wylewa. Nie musicie jednak od razu zostawać herbacianymi ekstremistami: eksperymentujcie, szukajcie swojego idealnego smaku, próbujcie różnych metod.
Niezależnie od tego, czy jesteście fanami kawy czy też wolicie herbatę, w ofercie Coffeedesku znajdziecie wszystko, co może być Wam potrzebne do szczęścia. Cokolwiek wybierzecie, pamiętajcie: warto pielęgnować swoje drobne rytuały i czerpać satysfakcję z prostych rzeczy. Nieważne, czy zdecydujecie się na filiżankę aromatycznego, czarnego naparu czy też postawicie na czarkę idealnie zaparzonej zielonej herbaty – delektujcie się każdym łykiem i nie dajcie sobie wmówić, że przesadzacie, przywiązując dużą wagę do jakości i precyzji przyrządzania. To one przesądzają o smaku. A niewiele jest w życiu rzeczy, które dostarczają więcej przyjemności niż pyszne rzeczy do jedzenia i picia.
Łapcie więc zatem za filiżanki, znajdźcie coś ciekawego do czytania i delektujcie się chwilą!
Wpis jest wynikiem współpracy z firmą Coffeedesk.