Frytki z placu Jourdan, czyli Bruksela zimą
Niejednokrotnie powtarzałam, że jestem mistrzem opóźnionego zapłonu. Oznacza to, że w czeluściach WordPressa mam ponad 150 rozgrzebanych tekstów, które kiedyś zaczęłam, a następnie porzuciłam bezpowrotnie. I tak gdzieś między listą filmów, które warto było obejrzeć w kinach w marcu 2016 i ripostą do jakiegoś artykułu, którego nikt już dzisiaj nie pamięta, znalazłam paczkę zdjęć z ubiegłorocznego wyjazdu do Brukseli. O nim samym udało mi się na szczęście coś napisać, przemilczałam jednak kompletnie samą Brukselę.
Jako że spędziłam tam zaledwie 2,5 dnia, niewiele wiem o samym mieście. Niewiele wiem o czymkolwiek, co się tam znajduje: nie miałam czasu zwiedzać zabytków, łazić po muzeach czy knajpach – musiałam zadowolić się tym, co widać na tych kilkunastu dalekich od doskonałości fotkach.
Wkrótce jednak wyląduję tam ponownie i tym razem może uda mi się zobaczyć coś nowego: to już mój trzeci z kolei wyjazd do stolicy Belgii i za każdym razem staram się chodzić innymi ścieżkami. Melduję, że słynne frytki belgijskie z placu Jourdan mam już odhaczone, podobnie jak wizytę w Lushu i najazd na sklepy z czekoladą. Jeśli chcecie polecić mi coś, co koniecznie powinnam zobaczyć, kupić lub zjeść, dajcie koniecznie znać!