Najlepiej byłoby w ogóle nie oddychać, ale niestety trzeba
Tekst jest wynikiem współpracy z marką Electrolux. Za pomoc w zrobieniu zdjęć dziękuję Lisiej Mamie <3
***
Mieszkam w Krakowie, więc nie mów mi, że nie wiem, co to znaczy życie na krawędzi. Jasne, ludzie uprawiają sporty ekstremalne, mają piątkę dzieci, biorą twarde narkotyki i noszą za długie spodnie od garnituru, ale dopiero życie w Małopolsce może człowiekowi uświadomić, jak to jest, tańczyć ze śmiercią przy każdym oddechu.
No, może nie każdym, bez przesady. Ostatecznie okres grzewczy trwa tylko od listopada do marca, a jak Bóg da, to i do maja. Bo za to właśnie wszyscy kochamy ten kraj: za piękną, stabilną i przewidywalną pogodę.
Od kilku lat z wiadomych przyczyn poruszam się zimą po mieście w masce przeciwpyłowej. Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię, bo żeby nie wiedzieć, trzeba żyć chyba pod kamieniem. Spotykane po drodze dzieci krzyczą za mną „Sub-Zero”, co nieodmiennie mnie uszczęśliwia, bo dowodzi, że nie jestem jeszcze aż tak stara, żebyśmy się międzypokoleniowo nie mogli porozumieć za pomocą wspólnego kodu kulturowego. Co prawda Sub-Zero był niebieski, a moja maska jest różowa, ale na potrzeby tej koncepcji możemy założyć – zgodnie z obowiązującymi standardami kolorystycznymi – że wyglądam jak samiczka wojownika ninja.
Maska nie jest jednak rozwiązaniem idealnym: filtr brudzi się od makijażu, trochę pocę się w niej pod nosem, w miejscu wąsów, a co najgorsze: nie da się w niej jeść. Jeśli to nie jest tragedia, to ja nie wiem, co nią jest. Summa summarum, z maski niesposobna korzystać w domu. A myli się srodze ten, komu się wydaje, że zamknięcie okien i zawinięcie się w smutne burrito z koca rozwiązuje problem brudnego powietrza: gdyby tak było, oznaczałoby to, że to superszczelne mieszkanie jest śmiertelną pułapką i po zużyciu całego tlenu po prostu zrobi się nieprzyjemnie.
Od dłuższego czasu marzył mi się domowy oczyszczacz powietrza. Powiesz – kaprys. Powiesz – tyle pieniędzy! A ja odpowiem tylko, że wątroba mi już nie wyrabia na zakrętach od przeciwbólowych, które łykałam do niedawna regularnie garściami, żeby pomimo migreny przeczołgać się jakoś z łóżka do komputera i przynajmniej trochę popracować. A przecież migrena to tylko jedna z atrakcji: chociaż rzuciłam palenie już jakiś czas temu, to wciąż rano miewałam w gardle coś podejrzanego, co budziło wspomnienie paczki mentolowych slimów. Powiesz – przecież to nie problem! Jasne, że nie problem, można się przecież snuć po domu, radośnie pochrząkując przez cały dzień i odksztuszając. Właśnie po to człowiek rzuca palenie.
To wszystko brzmi totalnie super, ale moją ulubioną atrakcją i tak pozostaje reakcja alergiczna. Złoto, nie zabawa! Wychowana na Górnym Śląsku (to ten od wungla), z natury bałaganiara, która konsekwentnie udaje, że nie dostrzega kurzu na okolicznych książkach i meblach, sprzątaniu niechętna, alergii na kurz dorobiłam się w wieku lat mniej więcej 26 lub 27. W Krakowie, psia jego mać. W efekcie obecnie nigdzie nie ruszam się bez tabletek o magicznej mocy natychmiastowego osuszania śluzówki.
I wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że ponoć pseudoefedryny nie powinno się łączyć z ketoprofenem. Zdarzały mi się zatem takie dni, kiedy po prostu zamykałam oczy i na ślepo wybierałam, czy wolę załzawione oczy i potworny katar, migrenę rozłupującą mi czaszkę na pół czy niewydolność wątroby in spe.
Terry Pratchett napisał kiedyś o wodzie płynącej w rzece Ankh: „zbyt gęsta, by ją pić, ale trochę zbyt rzadka, aby ją orać”. Przypominam sobie to zdanie, ilekroć wychodzę zimą bez maski na zewnątrz – czy to w Krakowie, czy w rodzinnych Gliwicach, czy w Warszawie, kiedy odwiedzam znajomych. Zawsze myślę wtedy ciepło o prawdziwym polskim powietrzu: niewątpliwie ma charakter. Ma zapach. Ma smak. Ba, ono ma nawet konsystencję, którą niemalże widać gołym okiem. Powiesz, że przesadzam? A ja Ci powiem, że kiedy Ślązak narzeka na powietrze, to naprawdę coś jest na rzeczy. Bo my na Śląsku naprawdę w tej kwestii nie jesteśmy przesadnie wybredni.
Jak już wspominałam, życie w Krakowie to nie są rurki z kremem.
Decyzja została zatem podjęta: oczyszczacz to konieczność. Ostatecznie przekonała mnie do tego niedawna wizyta w mieszkaniu mojego przyjaciela i parę zagranicznych wyjazdów do krajów posiadających powietrze, którego nie trzeba żuć przed połknięciem. Nie żebym nie była otwarta na koncepcję autosugestii, ale uwierz mi na słowo: nie da się wmówić sobie, że nie ma się migreny. Albo wodociągów w nosie. Po kilku nocach przespanych w towarzystwie oczyszczacza powietrza wiedziałam, że będzie z tego coś więcej niż tylko przelotna znajomość.
Każdego roku w Polsce kilkadziesiąt tysięcy [sic!] osób umiera przedwcześnie z powodu oddychania zanieczyszczonym powietrzem. W grupie najwyższego ryzyka są osoby starsze i chorujące na niewydolność układu oddechowego, astmatycy, ale także dzieci i kobiety w ciąży, którym oddychanie czymś, co można kroić maczetą, naprawdę szkodzi. Pył zawieszony (zwłaszcza cząsteczki oznaczane symbolami PM10 i PM2.5) przy regularnej ekspozycji może powodować choroby układów oddechowego i krążenia (tak, można paść również na serce), w tym raka płuc. To jeden z tych raków, na które umiera się naprawdę długo i boleśnie.
Być może jestem paranoikiem. Być może, tak jak mówią, „od dawna tak ludzie żyją i nich im nie jest” (co nie do końca jest prawdą). Być może to po prostu lewacka propaganda, odwracająca uwagę od tego, że rzekomo cały świat sprzysiągł się przeciwko Polsce i znowu jesteśmy w Europie jak ten chłopiec do bicia. Tyle że nie: stan powietrza można obecnie łatwo zmierzyć, korzystając z aplikacji mobilnych i domowych urządzeń, a to, że kiedyś było jeszcze gorzej, nie oznacza, że nie mamy dbać o to, żeby było lepiej. Zanim jednak naród łaskawie przestanie palić w piecach pieluchami, oponami i plastikowymi butelkami, trzeba jakoś zadbać o własne zdrowie.
Nie powiem Ci, że moje życie zmieniło się magicznie dzięki oczyszczaczowi, że nagle jestem szczuplejsza, radosna, wstaję pełna wigoru i ze śpiewem na ustach pracuję po kilkanaście godzin na dobę. Nie powiem Ci też, że oczyszczacz, który obecnie stoi w moim domu jest najlepszym oczyszczaczem na świecie, a wszystkie inne nie są warte funta kłaków. Nie wiem tego, bo niby skąd miałabym wiedzieć? Mogę Ci za to powiedzieć, że ten czarny rycerz, który szumi mi dyskretnie w przedpokoju, czyli Electrolux model EAP450, daje sobie radę z powierzchnią do 100 m2, dostał nagrodę za najbardziej wydajny oczyszczacz w teście przeprowadzonym przez PC World i jest uznawany za najbardziej wydajny spośród podobnych produktów czołowych producentów (jeśli masz mniejsze mieszkanie, możesz rozważyć model EAP300, który też wypada bardzo dobrze w rankingach). A jak już mieć oczyszczacz, nie to nie jakiegoś amatora, tylko obsypanego trofeami zwycięzcę, co nie?
Mogę Ci też powiedzieć, że od jakiegoś czasu nie biorę środków przeciwbólowych i antyalergicznych (filtr HEPA to jest jednak świetna sprawa dla alergika), a rano nie budzę się z wrażeniem głowy wypełnionej jakąś lepką substancją, która uniemożliwia mi skutecznie koncentrację. Nie charczę jak nałogowy palacz (którym, nieprawdaż, nie jestem) i zasypiam z poczuciem psychicznego komfortu, zwłaszcza kiedy widzę na wyświetlaczu tylko jedną podświetloną kreseczkę, podczas gdy na dworze trwa apokalipsa. Kiedy lampki przy czujniku powietrza robią się pomarańczowe i alarmują wszystkie na raz, po prostu ze stoickim spokojem sięgam po pilota (w zestawie! I ma nawet takie samoprzylepne trzymadełko, które można sobie przykleić na ścianę!) i odpalam opcję Turbo. Kiedy powietrze udaje się wreszcie okiełznać, przełączam oczyszczacz z powrotem na tryb Quiet, który jest naprawdę quiet, a nie że tylko się tak nazywa.
Kładę się zatem poopierniczać w łóżku z książką, a czarny rumak cicho sobie szumi. Ustawiony na tryb automatyczny, dzięki czujnikowi światła sam przełączył się na niższe (a co za tym idzie, cichsze) obroty po zgaszeniu lamp na korytarzu. W zasadzie jedyne, co mam mu do zarzucenia, to to, że rano nie podaje śniadania, ale nie chcę się już go tak bardzo czepiać, bo kiedy wczoraj przypaliłam żywność na patelni, poradził sobie dobrze także z wciąganiem zapachu spalenizny i kłębów szarawego dymu wydobywającego się z kuchni. Tak że co Ci powiem, to Ci powiem, ale Ci powiem: pomyśl nad podobnym rozwiązaniem. Pomyśl szybko, bo do końca lutego możesz załapać się na odkurzacz Ergorapido EER73BP za darmochę. Ze swojej strony mogę Ci zagwarantować, że pokochasz swój oczyszczacz jako i ja kocham swój.
Chyba nazwę go Stefan.