Fundamentalizm po amerykańsku: Jon Krakauer – „Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija”
Przebijanie się przez propozycje Wydawnictwa Czarnego to walka. Osobiście mam w tej chwili poczucie tak głębokiego obrzydzenia do świata, że w lutym będę musiała chyba czytać więcej Muminków, żebyb się utrzymać na powierzchni. Albo przelecieć jeszcze raz przez cały „Świat Dysku” Pratchetta. Czytanie Pratchetta być może nie przywraca człowiekowi wiary w ludzkość, ale jednak przez łzy można się pośmiać, a śmiech jest ważny. Dobrze robi na psychikę.
Parę dni temu skończyłam „W rodzinie ojca mego” i chociaż wyczerpałam chyba na ten moment limit swojej tolerancji na światopoglądy oderwane od rzeczywistości, zabieram się własnie za scjentologów i „Drogę do wyzwolenia”. Ale potem już chyba serio strzelę sobie „Czystą białą rasę” (nie dajcie się nabrać, to jest o koniach) i „Hiszpańskie fiesty”, bo psycha mi tego wszystkiego nie udźwignie.
Jako że bardzo chciałabym zacząć odświeżać sobie swoją niegdyś posiadaną wiedzę religioznawczą, w pierwszej kolejności na pewno będę sięgać po reportaże związane właśnie z taką tematyką. Repertuar Czarnego mam już obcykany, jeśli jednak chcecie mi jeszcze coś interesującego polecić (lub odradzić), to nie krępujcie się!
„Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija”
Sięgnęłam po „Pod sztandarem nieba” świeżo po „Ku Klux Klanie” i nie wiem, czy to kwestia niedociągnięć przekładu czy też raczej nagromadzenia historycznych detali, ale narracja nie utrzymuje tu momentami ciężaru przekazywanych informacji. Krakauer trzyma czytelnika tak mocno na dystans, że chociaż opisywane wydarzenia budzą przerażenie i obrzydzenie, to wszystko to dochodzi do czytelnika jakby zza szyby. Dlaczego?
Warren Jeffs jest wysoki i tyczkowaty, ma wystające jabłko Adama i piskliwy głos. Żyje w przerażającym przekonaniu, że Bóg uważa go za chodzącą doskonałość.
Konstrukcja reportażu jest przecież w zasadzie podobna co u Surmiak-Domańskiej: na tle historii religiii mormońskiej w Stanach Zjednoczonych Krakauer przedstawia archiwalne, niedawne i zupełnie współczesne tragedie oraz dramaty, tarcia wewnątrz samej denominacji i konflikt ze światem zewnętrznym. Nie jest łatwo jednak wykrzesać autentyczne niedowierzanie, jeśli ma się przynajmniej elementarną wiedzę na temat rozwoju systemów religijnych i fundamentalizmu w obrębie różnych wyznań. Nie ma tu niczego, co nie działoby się w innym momencie dziejowym gdzieś indziej, chociaż na odbiór mocno rzutuje fakt, że opisane wydarzenia dotyczą nie czasów starożytnych, a raptem ostatnich 200 lat.
Ameryka w stanie wyparcia
Walki o władzę, intrygi, morderstwa, nawet te brutalne, przerażająca historia morderstwa dokonanego przez Dana i Rona Lafferty – uzbrojony w wiedzę przynajmniej ogólną czytelnik nie znajdzie w „Pod sztandarem nieba” nic, już by nie wiedział: fanatyzm i fundamentalizm prowadzą do wynaturzeń, niezależnie od punktu wyjścia.
Dan powziął więc typowy dla wszelkiego rodzaju fundamentalistów zamiar wiernego przestrzegania „prawdziwych” Bożych przykazań, które poznawał dzięki ściśle dosłownej interpretacji najstarszych i najświętszych tekstów mormonizmu. Tę samą metodę stosował w odniesieniu do świętych pism Ameryki. Według Dana Księga Mormona, Czyniący pokój, konstytucja Stanów Zjednoczonych oraz Deklaracja Niepodległości to paciorki jednego różańca: powstałe z Bożej inspiracji świadectwa bezpośredniego przymierza z Wszechmogącym, których prawomocność jest absolutna i niezbywalna. Obowiązkiem człowieka cnotliwego jest życie zgodnie z ich literalną wykładnią. Kontekst powstania nie gra żadnej roli. Istnieje tylko jedna słuszna i niebudząca najmniejszych wątpliwości interpretacja. Żadnych niuansów ani dwuznaczności.
Tym jednak, co niepokoi w u Krakauera najbardziej, jest jednak mocno rozwinięty wątek pedofilii wśród mormońskich poligamistów. Chociaż wbrew obiegowej opinii Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich zdecydowanie zabrania wielożeństwa (i to już od roku 1890), a niemal 15 milionów [sic!] wiernych na całym świecie przestrzega tego zakazu, to grupy fundamentalistów (w liczbie nie dochodzącej nawet do promila wszystkich wyznawców nawet przy najbardziej pesymistycznych szacunkach) zmuszających nastoletnie dziewczynki do zamążpójścia (a czasami i kazirodztwa) jakimś cudem unikają prawnych konsekwencji swoich działań. Jak to możliwe w kraju tak paranoicznie purytańskim jak Stany Zjednoczone?
To właśnie historie poligamicznych rodzin, w których dziewczynki poddawane są od dziecka praniu mózgu, przerażają tu najmocniej. I chociaż „Pod sztandarem nieba” jest rzeczą przede wszystkim o mormońskim fundamentalizmie, a nie o całej denominacji, to po lekturze trudno pozbyć się uczucia niechęci do religii mormońskiej jako takiej. Chociaż można potępiać ją za szowinizm, to czy na pewno zasługuje na ocenę ostrzejszą niż katolicyzm czy protestantyzm?
W tym kontekście słuszne wydaje się oburzenie Richarda E. Turleya juniora, kierownika Wydziału Historii Rodziny i Kościoła w Kościele Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich i zarazem recenzenta „Pod sztandarem nieba”, którego tekst w całości przytacza Krakauer w dodatku do drugiego wydania swojej książki, opatrując wybrane fragmenty polemiką. Chociaż w swojej krytyce Turley zapędza się momentami zbyt daleko, sugerując między wierszami, że jego Kościół ma monopol na historię narodzin mormonizmu, to ma sporo racji, zarzucając Krakauerowi stronniczość i wrogość wobec religii jako takiej. W opowieść o fundamentalizmie mormońskim reporter pozwala sobie bowiem na wplatanie własnej opinii o przyczynach i powodach religijności, stawiając tezy nie tyle nawet śmiałe, co po prostu bezczelnie upraszczające. Niestety, trudno oprzeć się wrażeniu, że stosunek Krakauera do wszelkich przejawów religijności nie tylko pozbawia go pozycji obiektywnego obserwatora (o ile jakikolwiek obiektywizm jest w ogóle możliwy), ale – akcentowany zbyt mocno i zbyt nachalnie – wręcz zmusza czytelnika do przyjęcia jedynej słusznej (zdaniem autora) optyki.
Można uznać, że wyrządzone szkody nie są tu przesadnie duże, jako że autor przywołuje przykłady skrajnych patologii i trudno nie zgodzić się z nim, kiedy obarcza winą za ich występowanie religijny fundamentalizm. Nie zadaje sobie jednak trudu poddania analizie przyczyn owego fundamentalizmu, nie zastanawia się, jakie uniwersalne dla ludzkiej natury cechy sprawiają, że podobne mechanizmy zachodzą w niemal wszystkich kulturach na całych świecie i dotyczą większości systemów religijnych i nie tylko, bo przecież fanatyzm, agresja i związana z nią przemoc nie są jednoznacznie skorelowane z poziomem religijności ani z przynależnością do określonej dominacji. W efekcie „Pod sztandarem nieba” staje się reportażem z nieco zbyt mocno forsowaną tezą:
Jednostki podatne na upajającą moc ekstremizmu zdarzają się we wszystkich grupach społecznych, na szczególne ryzyko narażeni są jednak ci, którzy zostali wychowani w wierze religijnej lub mają ku wierze skłonności. Wiara stanowi przeciwieństwo rozumu; wyrzeczenie się racjonalności to istota każdego doświadczenia duchowego. Kiedy zaś fanatyzm religijny zajmuje miejsce racjonalnego wnioskowania, przestają obowiązywać jakiekolwiek reguły. Wszystko może się wydarzyć. Naprawdę wszystko. Zdrowy rozsądek nie ma szans w starciu ze słowem Bożym – czego doskonałym przykładem są czyny Dana Lafferty’ego.
Przekonania o słuszności właśnie takiego ciągu przyczynowo-skutkowego można Krakauerowi tylko pozazdrościć, bo powyższy fragment, a zwłaszcza pierwsze jego zdanie aż prosi się o dane liczbowe, potwierdzające teorię. Chociaż wydaje się ona bowiem łatwa do zaakceptowania zwłaszcza w kontekście sensacyjnych nagłówków gazet i coraz większych tarć między światem kultury judeochrześcijańskiej i islamu, to (a może właśnie dlatego) nosi znamiona demagogii. Przywołując kolejne autorytety, reporter wpada w pułapkę nauki o religii, która zmaga się z brakiem jednoznacznych odpowiedzi i kusi złudną oczywistością. Ani chętnie cytowany przez Krakauera William James ani Karen Armstrong nie wyczerpują bowiem swoimi pracami tematu (co jest w zasadzie niemożliwe) i nie rozwiązują jednoznacznie wszystkich dylematów. Niezrażony tym reporter pozwala sobie jednak mimo wszystko na daleko idące wnioski. I samo to nie jest nawet problemem, bo ostatecznie Krakauer ma pełne prawo do forsowania swojej opinii. Szkoda tylko, że w efekcie zupełnie świadomie ostrzy broń przeciwko religii jako takiej i wkłada ją w ręce rzekomo oświeconego (bo racjonalnego) ateizmu.
Przed użyciem skontaktuj się ze specjalistą
To jedna z tych książek, które – chociaż mają dużą wartość merytoryczną i nie sposób nie docenić ogromu wykonanego przy niej pracy – w nieodpowiednich rękach może doprowadzić do poważnych szkód, religijnej nietolerancji i otwartego konfliktu. Bo czy religia mormońska jest czymś, co powinno się zwalczać za wszelką cenę? Chociaż pozostaje kwestia krzywdy wyrządzanej kobietom przez fundamentalistów, to tej wojnę powinno wypowiedzieć samo państwo oraz Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Walka ta, niestety, sprawia wrażenie prowadzonej równie aktywnie i skutecznie, co rugowanie pedofilii z Kościoła Katolickiego. Nie oznacza to jednak, że za za przestępstwa, których dopuszczają się fundamentaliści, powinna odpowiadać wielomilionowa społeczność.
W owym okresie, kiedy ciągał młode żony i stadko na wpół zdziczałych dzieci po Ameryce Środkowej, Kenyon otrzymał od Boga liczne objawienia, z których dowiedział się, że jest „ostatnim prorokiem przed powtórnym przyjściem Jezusa Chrystusa”. Bóg powiedział nawet, że Jezus przyjdzie na świat jako dziecię z nasienia Kenyona i z dziewiczego łona jego córki. Posłuszny woli Pana, w czerwcu 1996 roku Blackmore ożenił się z Evangeline w jej dwunaste urodziny i odtąd gwałcił ją regularnie. Evangeline opowiada, że ojciec wybrał jej dwunaste urodziny na moment inicjacji seksualnej, gdyż „w tym właśnie wieku Maryja, pierwsza matka Jezusa, zaszła w ciążę”. Był też przekonany, że „tylko jej krew będzie odpowiednia” dla spłodzenia Syna Człowieczego. (…)
Gwałcona regularnie przez ojca Evangeline zaszła po kilku miesiącach w ciążę, ale poroniła. W kwietniu 1997 roku, po kolejnej niedonoszonej ciąży, Kenyon wypędził ją z domu i zostawił samą w Gwatemali. Dziewczynka nie miała nawet trzynastu lat. „Przez cztery miesiące żyłam w pojedynkę – wspomina. – Wreszcie skończyło mi się jedzenie i zamieszkałam u przyjaciół w stolicy”. Po pół roku przyjaciele ci zdołali wreszcie skontaktować się z babcią Evangeline, Laviną, która przyjechała do Gwatemali i zabrała dziewczynkę do siebie.
Dziś Evangeline mieszka na Środkowym Zachodzie. Ma męża i synka. Biorąc pod uwagę, co przeszła, życie układa jej się dobrze. Lęka się jednak o swoje młodsze rodzeństwo, zwłaszcza sześć sióstr, które wciąż podróżują z Kenyonem Blackmore’em, tułając się zapewne po Ameryce Środkowej i Południowej. Ojciec, mówi Evangeline, zamierza „poślubić” każdą z córek, kiedy ta skończy dwanaście lat.
Niestety recenzje, z którymi zetknęłam się w sieci po premierze „Pod sztandarem nieba” potwierdzają moje obawy: zwłaszcza konserwatywne media wykorzystują pracę Krakauera jako argument przeciwko innej religii, począwszy od wyśmiewania jej dogmatów (tak jakby dogmaty jakiejkolwiek innej religii, w tym chrześcijaństwa, były dla innowiercy mniej absurdalne, gdy oceniane z boku), kończąc na wymiennym stosowaniu określeń „mormon”, „poligamista” i „fanatyk” przy relacjonowaniu wydarzeń opisanych w książce. Chociaż nie jest to wina samej publikacji, to jednak trudno oprzeć się gorzkiej refleksji, że tej recepcji można byłoby uniknąć, gdyby tylko reporter zdecydował powściągnąć nieco swoją chęć do stawiania daleko idących wniosków na tematy wykraczające mocno poza zakres jego badań.
Koniec końców warto po Krakauera sięgnąć, zwłaszcza jeśli czytelnik jest żywo zainteresowany historią Stanów Zjednoczonych. Tej historii jest tu bowiem więcej niż żywych ludzi. I być może to jest właśnie powód, dla którego „Pod sztandarem nieba” czyta się mniej jak reportaż, a bardziej jak historyczną monografię. Trzeba jedna pamiętać, że Krakauer jako reporter daleki jest od przynajmniej względnego obiektywizmu, wierzenia religijne jako takie traktuje jeśli nie wrogo to przynajmniej z lekceważeniem, a mormoni jako grupa wyznaniowa mają także inną, znacznie mniej przerażającą twarz. Nie jest to bynajmniej książka, po lekturze której można pochwalić się akademicką wiedzą o mormonizmie, chociaż bibliografia jest bardzo obszerna, a Krakauer przywołuje wiele autorytetów. Jego reportaż to wciąż najwyżej lektura uzupełniająca lub wstęp do dalszych badań. I jest to nie tyle zarzut pod adresem samej książki, co po prostu ostrzeżenie, żeby nie oceniać 15 milionów ludzi przez prymat dewiacji, za którą odpowiada niespełna promil wyznawców.
Bo koniec końców to trochę tak, jakby ocenić wszystkich katolików w Polsce przez pryzmat nauk księdza Natanka albo ojca Rydzyka lub oskarżyć każdego katolika o pedofilię. A to przecież nie działa w ten sposób i trudno bez parsknięcia śmiechem stwierdzić, że działalność powyżej wymienionych pokrywa się z kierunkiem, w jakim zmierza współczesny Kościół katolicki pod przewodnictwem papieża Franciszka. Warto jednak zastanowić się, jak łatwo byłoby zmanipulować opinię publiczną, jako jedyne źródło na temat chrześcijaństwa podsuwając jej historię wypraw krzyżowych lub doniesienia o pedofilii. Gdyby tak materiał tego rodzaju trafił do społeczności, która wcześniej z chrześcijaństwem nie miała nic wspólnego i nie posiada na jego temat żadnych danych? W XXI wieku trudno wyobrazić sobie istnienie takiej społeczności, nie trzeba jednak szukać daleko, żeby znaleźć miejsce, w którym mormoni są przedstawicielami religii równie egzotycznej co sikhizm czy dżinizm. Trzeba mieć to na uwadze, czytając o religii, z którą wiekszość Polaków prawdopodobnie nigdy się na żywo nie zetknęła i której obraz ma już i tak cokolwiek wypaczony przez popkulturę oraz chętnie powielane stereotypy. W kraju, którego przeciętny przedstawiciel na widok sikha w turbanie myśli „Arab”, problem ten jest wyjątkowo palący.
Można wyobrazić sobie, że książka ta sprzedawana jest z ostrzegawczą nalepką: przed wyrażeniem krzywdzącej opinii o mormonach skontaktuj się z religioznawcą. Wystarczy jednak po prostu podczas lektury pamiętać, że pomimo wspólnych korzeni „Pod sztandarem nieba” jest książką nie o mormonach, a o fundamentalizmie mormońskim. Różnica ta powinna być zrozumiała dla każdego, kto zauważa i rozumie różnicę między wiarą i fanatyzmem religijnym. Z tym ostatnim Jon Krakauer ma, wydaje się, problem: wiarę religijną traktuje nieco jak preludium do następującego wcześniej czy później ekstremizmu.
*Wszystkie wyróżnione w tekście cytaty pochodzą z książki „Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija” Jona Krakauera.
Książkę „Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija” możesz kupić w wersji papierowej lub w formie ebooka – drobny procent od sprzedaży trafi wówczas na moje konto. Dokonując zakupu książki poprzez ktoryś z zamieszczonych w tym tekście linków przyczyniasz się do rozwoju bloga i umożliwiasz mi odwlekanie w nieskończoność momentu, kiedy będę musiała wziąć się za prawdziwą pracę. Z góry dziękuję.
Znajdź mnie na Goodreads.
Jeśli nie chcesz przegapić kolejnych wpisów, obserwuj mnie na Facebooku lub Twitterze. Zwłaszcza na Twitterze. Tam jest po prostu fajniej. Jeśli jednak wolisz Facebooka, dołącz do mojej grupy „Wygrzebki: pretensje do kultury”, która w założeniu ma stać się miejscem do merytorycznej dyskusji na związane z kulturą tematy niekoniecznie z pierwszych stron gazet.