„Vindictiveness weighs heavy at my pocket and stretches the fabric toward my knees. Forgive me, I’m always making up for time lost on my accord or my behalf.”
Ktoś zostawił mi komentarz o takim właśnie braku treści: nie ma mnie i nie będzie.
***
Mówisz do mnie jesteś w lepszej formie, chociaż z oczu patrzy ci obco, ale to może i lepiej, nie pachniesz już jak spoczywaj w pokoju i śmiejesz się jakby bardziej po drugiej stronie ekranu, a ja tymczasem cała jestem skowyt i puste parcele na piasku – tu była wojna, zamki płonęły po niebo, horyzont uciekał spod powiek byle dalej. Poszłam przed siebie jak zwykle na noże i było z góry wiadomo, że nic nas już nie ocali: chciałoby się powiedzieć, ze pozostały kurhany i że schludne cmentarze, ale jest tylko rozkład, smród gnijącego mięsa i wciąż pożoga, znikąd nadziei na raj, nevermore: nie posprzątam, niech tak zostanie; to teraz będzie dom.
Paliłam dziś na balkonie, znowu, chociaż miałam już tego nie robić. Po długich dniach upałów przyszło wreszcie ukojenie i wilgoć zasnuła dzielnice ciała, a noce są takie zimne, gdy wreszcie cię tu nie ma. Gniew jest niebieski, tli mi się między palcami i raz po raz zamyślam się, na wpół zasypiam w trujących oparach. Źrenice nadmiernie rozszerzone (atropa belladonna) zapadają się w oczodoły i pusto w oku, nic tutaj nie ma, niczego nie znajdziesz. Jesteśmy już po prostu ostatni, honey; jutro będzie jeszcze na pewno, a jeśli idzie o resztę – nikt nie powinien być pewien.
Raz po raz łapię cię kątem oka w sieci, kiedy na myśl o mnie spluwasz przez ramię, mówisz na mój temat potworze. Zostaje mi tylko wzruszyć się ramieniem, nie dać poznać. Jestem już przecież taka duża, taka dorosła, a wciąż przecież w szale nie respektuję granic – po mieczu dostałam brak samokontroli, nawet jeśli bez złej woli, to jakie to ma, koniec końców, znaczenie: wciąż trochę jeszcze się śmieję, gdy w głowie polewam tlące się zgliszcza benzyną, w skupieniu zatruwam kule. Coraz częściej śni mi się nad ranem, że pozwalam sobie być sobą, a ty patrzysz przeze mnie na wylot i sięgasz powoli po broń.
Przyjdź do mnie, a ja zgaszę ogień, zamknę ci oczy i zostawię obola. Martwi nie mówią, może dlatego nie słyszę cię za dobrze; sama najczęściej nie mam do powiedzenia nic nowego, zwykle więc milczę lub tylko odpowiadam cudzym potrzebom. Nie zaczynam bez sensu, a brak mi immanentnych sensów, świadoma praw i obowiązków nie zachęcam do zwierzeń. Chciałabym tylko leżeć zwinięta w wysokiej trawie, spokój mieć spokój, grać w Candy Crusha – ostatnia na Ziemi, czasem zaszeleścić łapczywie, odgryźć się, przydepnięta obcasem: trochę jestem ostatnio na wymarciu, może dlatego bronię się tak zajadle.
***
Zapomnieliśmy, do czego służą metafory, mylą nam się ciągi syntagmatyczne z paradygmatycznymi, całym pokoleniem jak jedna żona zgodnie rośniemy na teoretyków moralności: wiemy, czego nie wolno – z tym większą przyjemnością czynimy to sobie nawzajem, po wszystkim przesyłamy moc uścisków wprost z ostatnich kręgów. Jeśli chodzi o mnie, w środy i niedziele zdarza mi się wciąż trochę jeszcze płakać, chociaż niuton po niutonie tracę już siły i z burzy na burzę wysycham coraz mocniej, cała ta miłość się we mnie zasklepia.
Czasami jest mi smutno, dasz wiarę? Ostatnio coraz częściej i coraz dłużej trwają te momenty, czasami dzień-dwa, aż tu nagle mija kolejny miesiąc i znowu lato, ale wcale nie jest lepiej. Wiosna nie przyniosła spokoju, czasami myślę, że przecież mogłabym po prostu przestać i prawda jest taka, że nie chcę z nikim o tym rozmawiać. Jestem byłym mayorem przystanku autobusowego i dociera do mnie tragizm tej sytuacji: zawsze gdzieś pomiędzy, nigdy naprawdę u siebie. Świadomie pozwalam inercji wypierać interakcję i kalkuluję po cichu, czy wyrażanie się warte jest sił, które muszę na to przeznaczyć, czy to się po prostu fizycznie opłaca.
O rzeczach mało ważnych staram się nie myśleć, własnowolnie tworząc piramidę hierarchii. Mam narastającą obsesję na punkcie porównań, nader chętnie mierzę swoją miarą tego czy owego, przeliczam zaszczyty, coraz częściej na pytanie który mamy dziś rok? odpowiadam sobie samej, że o rok za późno, coraz więcej dzieje mi się – odnoszę wrażenie – poniewczasie. I czuję tylko z dnia na dzień coraz bardziej przemęczenie formą: energia kierowana do wewnątrz spala się w tym wewnętrzu i dym gryzący sumienie nie znajduje ujścia.
Koniec końców wszystkie na zawsze dane są przecież tylko na chwilę.