Szorty kulturalne vol. 15, czyli jak zająć dziecko
Uwielbiam bajki. Nie tylko poważne, mądre animacje dla dorosłych i uniwersalne opowieści dla widza w każdym wieku, ale właśnie bajki. Oglądałam prawie wszystkie pełnometrażowe produkcje Disneya, łącznie z takimi perełkami jak Miecz w kamieniu, Robin Hood, Taran i magiczny kocioł, Bazyl – wielki mysi detektyw czy Aryskotraci. Do dzisiaj zaliczam praktycznie wszystkie ważne nowości, jak kolejne części Madagaskaru albo Epoki lodowcowej. Obsesyjnie kocham Sezon na misia.
Skoro wyjaśniliśmy sobie już, że jestem dziecinna i niedojrzała, przejdźmy do puenty: mam w zanadrzu kilka tytułów, które mogę polecić Waszym dzieciom. Albo Wam, jeśli jesteście do mnie podobni. Ostatnio pisałam o produkcjach Studia Ghibli, dzisiaj proponuję wycieczkę na Zachód:
FILM ANIMOWANY
1. Strażnicy marzeń (Rise of the Guardians, reż. Peter Ramsey, 2012)
Mój typ. Stanowczo najlepsza animacja dla dzieci, jaką widziałam od dawna – jedna z tych, którą można obejrzeć z przyjemnością w dowolnym wieku. Momentami nieco mroczna, ale nie ma w niej niczego, czego nie widział przeciętny 7-latek w telewizji i grach komputerowych. Problematyka jest w zasadzie dość typowa – na tle rozbuchanej wizualnie opowieści o strażnikach dziecięcej wyobraźni rozgrywa się nie tylko walka ze złem, ale także bitwa jednego z głównych bohaterów z samym sobą. Oczywiście, wszystko skończy się dobrze, a niegodziwość zostanie pokonana – to chyba nie ulega wątpliwości. Po drodze jednak wydarzy się wiele rzeczy, które powalą widza na kolana dopracowaną grafiką i kolorami.
Fabularnie Strażnicy marzeń to bardzo dobra, doszlifowana produkcja, która nie redefiniuje może gatunku, ale z pewnością podnosi mu wysoko poprzeczkę – zarówno pod względem estetyki jak i fabuły.Przy okazji można się pośmiać – mnie wiele radości sprawiło przyglądanie się fajtłapowatym elfom w fabryce zabawek Świętego Mikołaja. Myśleliście, że to one robią te wszystkie cuda? Otóż nie. Peter Ramsey powie Wam, jak jest naprawdę. Zdecydowanie warto obejrzeć – dzieciom włączcie wersję z dubbingiem, sami sięgnijcie po oryginał.
2. Tajemnica Zielonego Królestwa (Epic, reż. Chris Wedge, 2013)
Bardzo zielona bajka dla dzieci, jest szansa, że rodzice nie zasną podczas seansu. Moją recenzję znajdziecie tutaj.
3. Polarny ekspres (Polar Express, reż. Robert Zemeckis, 2004)
Zdecydowanie dla najmłodszych. Urocza opowiastka o świętach Bożego Narodzenia, w których najważniejsze są – no przecież – prezenty. I Mikołaj. Istnieje czy nie istnieje? Nie wiem jak innych, ale mnie Zemeckis nie przekonał. O filmie mówiło się głównie z powodu zastosowania nowatorskiej wówczas techniki performance capture, jednak dzisiaj, po upływie 9 lat, trudno powiedzieć, o co ten szum. Animacja tego typu ma to do siebie, że rozwija się niezwykle szybko, w związku z tym obrazy wykonane tą techniką starzeją się równie prędko. Jeśli nie bronią się fabułą lub niezwykle wyrazistymi bohaterami, zaczynają – niestety – trącić myszką. I to właśnie przydarzyło się Polarnemu ekspresowi.
Jednym słowem: nuda. Film jest statyczny, bohaterowie – płascy i pozbawieni emocji, a cała historia – niezwykle przewidywalna. Być może spodoba się niektórym dzieciom, chociaż dzisiejsi kilkulatkowie cenią sobie chyba bardziej dynamiczne obrazy. Jeśli chodzi natomiast o starszych, Polarny ekspres może przypaść do gustu tym, którzy lubią ładne, urocze obrazki pozbawione agresji i negatywnych emocji – animacja jest w zasadzie taką świąteczną laurką, która kojarzy się z drewnem trzaskającym wesoło w kominku i która wywołuje palącą potrzebę ubrania choinki. Tym z Was, którzy – jak ja – nie są fanami świąt, zdecydowanie nie polecam.
Obejrzycie koniecznie w oryginalnej wersji językowej, jeśli uwielbiacie Toma Hanksa. Podkłada tu głos pod prawie wszystkich bohaterów (na jego mimice i ruchach zbudowane są też poszczególne postaci).
4. Ralph Demolka (Wrecking Ralph, reż. Rich Moore, 2012)
Boleśnie przereklamowany i infantylny. Miała być retro-wycieczka do czasów arcade, wyszło cukierkowe pitu-pitu o tym, że warto wierzyć w siebie i być zawsze sobą. Estetyczny kolaż nie wychodzi niestety bajce na dobre, chociaż wystawia dobrą ocenę zespołowi grafików pracujących nad tytułem.
Nie oznacza to jednak, że Ralph Demolka to propozycja kiepska – bynajmniej. Być może spodziewałam się po prostu czegoś więcej po zapowiedziach i medialnym szumie dookoła tej produkcji. Oczekiwałam czegoś, co skłoni mnie do wystawienia najwyższej oceny, jednak finalnie brzmi ona: niezły. Po prostu: niezły.
Jeśli chodzi o plusy, trzeba przyznać, że wizualnie Ralph – chociaż utrzymany w nieco męczącej moim zdaniem palecie barw – robi wrażenie, o ile ktoś nie ma problemu z estetycznym misz-maszem i brakiem graficznej spójności. Ja na przykład w tym wypadku mam. A w kwestii minusów…cóż, dawno nie widziałam tak liniowej, jednowymiarowej fabuły. Bohaterowie to modele, ustalone typy, których każdy krok możemy przewidzieć od samego początku – dzięki temu bajka jest być może idealna dla najmłodszych i przekazuje nawet niegłupie wartości, jednak dorosłym można polecić ją chyba tylko dla zaspokojenia ciekawości. Mogło być lepiej.
5. Dzwonnik z Notre Dame (The Hunchback of Notre Dame, reż. Kirk Wise, Gary Trousdale, 1996)
Klasyk, którego nigdy aż do zeszłego tygodnia – przyznaję się bez bicia – nie widziałam w całości. Trudno powiedzieć dlaczego – być może wpłynął na to fakt, że Dzwonnik jest jedną z poważniejszych i głębszych produkcji Disneya, a główny bohater nie jest ani fajną laską ani zadziornym przystojniakiem. Chyba właśnie z uwagi na to nie była to nigdy bajka uwielbiana przez najmłodszych – przegrywała z Królem Lwem, Pocahontas, Herkulesem, Mulan i im podobnymi. Garbaty Quasimodo wzbudza litość i sympatię, jednak postać jest tak zaprojektowana, żeby wywoływać także – w pierwszym odruchu – odrazę. Wizualnie nie ma w nim nic pięknego i dzięki temu jest chyba najlepszą ilustracją dla złotych myśli a’la Mały Książę (dobrze widzi się tylko sercem, bla bla bla – sorry, ale nienawidzę tej książki całym sercem). W przeciwieństwie do całego sztabu disneyowskich przystojniaków, w przypadku których szlachetna duszyczka okazuje się dodatkowym bonusem do sylwetki Ryana Goslinga w Crazy Stupid Love i uśmiechu George’a Clonneya, Quasimodo nie może kupić widza seksownym puszczaniem oka spod rozwianej czupryny i szerokimi barami. Być może dzięki temu bliższy jest zwykłemu człowiekowi, być może z tego powodu jest idealną alegorią samotności, odrzucenia, strachu przez nieznanym. Zaskakująco mądra i nieoczywista bajka ze świetnymi piosenkami (Frollo!) i smaczkami w stylu gargulców o wdzięcznych imionach Victor i Hugo. Victor Hugo. Łapiecie?
6. Opowieść wigilijna (The Christmas Carol, reż. Robert Zemeckis, 2009)
Mrok. Dużo mroku. Ale wypada przekonująco, a ja naprawdę cenię Jima Carreya. Jeśli dla dzieci – to raczej dla tych starszych, chyba, że ktoś od małego hartuje swoje potomstwo widokami nędzy, choroby i śmierci. Opowieść wigilijna jest już motywem tak przeżutym przez kulturę, że trudno pokazać tu coś nowego (powstała nawet komedia romantyczna nawiązująca do tytułu), ale wciąż można zrobić to dobrze. Tym razem Zemeckisowi się udało – animacja też prezentuje się o niebo lepiej niż w Polarnym ekspresie, a Jim Carrey z pewnością wypada lepiej niż bezbarwny Hanks. Nie jest to może propozycja obowiązkowa, ale na pewno lepsza niż wałkowanie Kevina samego w domu po raz n-ty.
FILM ANIMOWANY KRÓTKOMETRAŻOWY
1. Partysaurus Rex (Mark A. Walsh, 2012)
Kilkuminutowa animacja stanowiąca rozwinięcie wątku sympatycznego dinozaura z Toy Story – obowiązkowa rzecz dla fanów serii. Okrzyknięty sztywniakiem i buzzkillerem Rex postanawia udowodnić kumplom, że potrafi bawić jak boss – a łazience (konkretnie: w wannie) odkryje swoją imprezową, mroczną stronę i sprawdzi, dokąd potrafi ponieść melanż. Zabawne i kolorowe.
2. Madly Madagascar (reż. David Soren, 2013)
Jeśli nie lubicie króla Juliana, prawdopodobnie nie zostaniemy przyjaciółmi. Ten rozkochany w sobie lemur to moim zdaniem najlepsza komediowa postać w dziejach animacji zachodniej – łączy w sobie najlepsze cechy Mushu z Mulan, osła ze Shreka, Kaczora Donalda i Scrata z Epoki Lodowcowej. Tutaj występuje w odsłonie walentynkowej, łącząc w pary Bogu ducha winne zwierzęta. A wszystko to skąpane w typowo julianowym poczuciu humoru. Kto nie widział, ten trąba.
KSIĄŻKA
1. Oto jest Paryż – Miroslav Šašek
Obowiązkowa pozycja dla każdego frankofila, który chce zaszczepić miłość do Francji u swojego potomstwa. Moją recenzję możecie przeczytać tutaj.
2. Zróbmy sobie arcydziełko – Marion Deuchars
Gdybym była młodsza (lub przynajmniej bardziej utalentowana plastycznie), kupiłabym ją dla siebie. A tak – dostanie ją moja 7-letnia chrześnica. Tutaj znajdziecie pełną recenzję mojego autorstwa.
3. Wakacje Fryderyka – Walter R. Brooks
Jeśli czytacie swoim dzieciom na głos, to jest książka, po którą warto sięgnąć. Tutaj przeczytacie moją recenzję.
(grafika: Madly Madagascar, Partysaurus Rex, Opowieść wigilijna, Polarny Ekspres, Strażnicy marzeń, Tajemnica Zielonego Królestwa, Dzwonnik z Notre Dame, Ralph Demolka)