Nadrabianie studia Ghibli: „Grobowiec świetlików”, „Ponyo”, „Opowieści z Ziemiomorza”
Od kilku dni żyję studiem Ghibli: dostałam od wydawnictwa Kirin tę książkę i czytając ją – nadrabiam zaległości. Zostało mi jeszcze do obejrzenia kilka filmów: „Podniebna poczta Kiki”, „Szum morza”, „Szept serca”, „Powrót do marzeń”, „Szkarłatny pilot”, „Szopy w natarciu” i „Narzeczona dla kota”. Wczoraj po raz pierwszy przebrnęłam przez cały „Grobowiec świetlików” – wrażenia po seansie wywołały we mnie uczucie, że jestem pozbawiona wrażliwości. I serca.
Zastanawiam się, jak dalece nasze osobiste doświadczenia wpływają na to, co w późniejszym życiu oddziałuje na nas najmocniej. W związku z doświadczeniami z dzieciństwa posiadam do dzisiaj pozostałości po daddy issue i mam oczy w mokrym miejscu za każdym razem, kiedy bohater kreskówki traci i odzyskuje ojca. Nie płakałam na „Królu Lwie”, bo wówczas tego problemu nie miałam, dzisiaj już nie wiem, bo nie wracałam do tego tytułu od lat. Łzawię natomiast za każdym razem oglądając „Gdzie jest Nemo?”, kiedy dwa ptaki opowiadają sobie o dzielnej rybce, która przemierza oceany w poszukiwaniu syna. Jeden z nich kończy to konkluzją „i to się nazywa ojciec!”, co nawet teraz, kiedy tylko o tym myślę, porusza coś w mrocznym lochu mojej robaczywej duszy.
Podobnie mój przez lata pielęgnowany kompleks odrzucenia i obsesja na punkcie tego, że ludzie tak naprawdę mnie nie lubią, tylko udają uprzejmych, zbierają swoje żniwo: poryczałam się jak głupia na „Rudolfie Czerwononosym”. Wiecie, Rudolf był taki biedny, nieakceptowany, inne renifery śmiały się z niego i dokuczały mu. Nie wiem, z czego to wynika – nikt mi nigdy specjalnie nie dokuczał, nie miałam wrogów, nie jestem typem ofiary. Zawsze miałam z kim iść na sanki, na przerwach byłam nieodmiennie w samym centrum najgłośniejszej grupy, a jeśli było trzeba oddać, byłam w stanie dać komuś w zeby w obronie własnej godności. Mimo to, rozpaczliwej potrzeby bycia akceptowaną pozbyłam się dopiero 3 lata temu. Teraz mogę powiedzieć, że cudza opinia o mnie naprawdę zwisa mi i powiewa.
Piszę o tym dlatego, że „Grobowiec świetlików” nie zrobił na mnie większego wrażenia. Wiedziałam przed seansem, o czym jest ten film, wiedziałam, że umierają w nim dzieci i nastawiłam się na potoki łez. Łez jednak nie było.
Pozostałe części cyklu o filmach studia Ghibli znajdziecie tu i tu.