Szorty kulturalne #32: niespodzianki i rozczarowania na 16. MFF Nowe Horyzonty
Podczas tegorocznej edycji Nowych Horyzontów obejrzałam sporo filmów, które do kin wchodzą dopiero teraz lub nawet za kilka miesięcy. Przyjrzyjcie im się – na pewno znajdziecie coś dla siebie!
1. Creative Control (reż. Benjamin Dickinson, 2015) – 8/10 ♥
Film, który musi obejrzeć każdy, kto ma cokolwiek wspólnego z branżą reklamową: są tu wszystkie bolączki, które trapią na co dzień jej pracowników, z klientami o nierealnych oczekiwaniach na czele. Przerysowany i absurdalny, jest tak naprawdę rozbudowaną satyrą na współczesność i rządzące nią pokolenie: z jednej strony obrywają więc korpoludzie napędzani używkami, wizjami awansów i podwyżek oraz pracowniczym stresem, z drugiej ofiarą Dickinsona padają współcześni hippisi z pakietem określających ich haseł, jak weganizm, joga, odkrywanie siebie i jedność z naturą. Hipsterzy, yucci i cały ten barwny korowód miejskich straceńców różnymi drogami zmierza na krańce śmieszności.
Jest tu bowiem bardzo zabawnie, chociaż branża śmiać się będzie raczej przez łzy, zwłaszcza podczas wybornej sceny z kręceniem filmu reklamowego o pilocie: to sytuacje, które kreatywni znają zbyt dobrze z autopsji. Być może właśnie dlatego nie tak trudno utożsamić się nam z jadącym na prochach Davidem, który wchodzi w wyimaginowany romans z avatarem o twarzy Sophie, dziewczyny swojego przyjaciela.
Brzmi znajomo? Skojarzenia z „Her” nie są bezpodstawne: ostatecznie to ten sam motyw, ta sama niemal wizja przeszłości, w której nawiązanie relacji z niemalże doskonałym dziełem ludzkich rąk jest łatwiejsze i bardziej nęcące niż interakcje z kapryśnymi, nieprzewidywalnymi i zaskakującymi na każdym kroku jednostkami ludzkimi. Dickinson nie idzie jednak, wzorem Jonze’a, na łatwiznę i nie wyciska łez z widza, żerując na jego współczuciu dla głównego bohatera: zachowaniem Davida nie rządzą przecież czyste intencje, ale przede wszystkim pożądanie i nikt nie próbuje tu ukrywać, że sam bohater niezupełnie jest ideałem.
Czy to dystopia czy też może już żyjemy w tym świecie? „Creative Control” to wizja niesamowicie bliska obecnym możliwościom technologicznym i nietrudno wyobrazić sobie, że będziemy dysponować takimi rozwiązaniami w ciągu kilku najbliższych lat. Co więcej, nie są one wcale niezbędne, żeby wpaść w pułapkę podobną do tej, w którą dał się złapać David: ostatatecznie mowa tu przecież nie o wysoko rozwiniętej i empatycznej sztucznej inteligencji, a podporządkowanej kaprysom bohatera imitacji, która służy tylko do hedonistycznego zaspokajania własnych potrzeb. Czy można wyobrazić sobie celniejszą krytykę nowoczesnego społeczeństwa z jego przedstawicielami, pielęgnującymi swój egoizm i egotyzm za cenę zdrowej relacji z drugim człowiekiem? Koniec końców ten drugi człowiek daleki jest przecież od doskonałości: w przypadku Davida problem dotyczy nie tylko jego samego, ale także jego partnerki, nieznośnej i pretensjonalnej intruktorki jogi Juliette, która w ramach duchowej odnowy sypia z kolegą po fachu.
Ten dopieszczony wizualnie biało-czarny obraz wybrzmiewa gorzko pomimo obecnego w nim komizmu i przerysowania. „Boimy się spirali. Wolimy pętle, bo wiemy, gdzie się kończą” – padające w filmie słowa zgrabnie podsumowują wydźwięk zwłaszcza finału, w którym mokre sny o wolności rozbijają się w oczywisty sposób o ścianę przyzwyczajeń, żądzy i uzależnień. Chociaż końcowa scena trąci nieco banałem, to pozostawia widza z mroczną wizją nadciągającej przyszłości: jesteśmy niewolnikami samych siebie, dobrowolnymi zakładnikami świata, któremu zaprzedaliśmy dusze.