„The Square” Östlunda: Złota Palma, na jaką zasłużyliśmy
W moich dyskusjach ze znajomymi ten temat powraca regularnie: czy kino powinno być sztuką dla sztuki czy też ma obowiązek zabierania głosu w sprawach społecznych? Nie dalej jak dwa dni temu na jednej z grup rozmawiałam z dziewczyną, która przyznała, że z niechęcią patrzy na gwiazdy wielkiego ekranu, które wypowiadają się na tematy polityczne i agitują w mediach, że wolałaby widzieć w nich ikony, nieco tajemnicze obiekty uwielbienia, które można z daleka podziwiać, chociaż już nie dotykać. Chociaż w jakimś sensie rozumiem nostalgię za Złotą Erą Hollywood i divami w futrach, otoczonymi glorią splendoru, sama z o wiele większą przychylnością patrzę na celebrytki, które mają opinie i nie boją się ich wyrażać nawet za celę przychylności mediów i widzów.
Kino zaangażowane czy kulturalny eskapizm?
W lutym tego roku napisałam tekst, który – w odniesieniu do nagrodzonego Oscarem „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa – poruszał temat kina zaangażowanego. Nie mogąc już znieść komentarzy na temat politycznej poprawności (nie macie pojęcia, jak strasznie nienawidzę tego określenia, zwłaszcza kiedy pada z ust przedstawicieli najbardziej uprzywilejowanych grup społecznych) i rzekomego przyznawania wyróżnień „za temat”, chciałam zastanowić się nad tym, czy w XXI wieku powinniśmy pozwalać sobie na luksus odwracania oczu od poważnych problemów palących współczesne społeczeństwa i unikanie odpowiedzialności za postępujące zmiany. Dla mnie wniosek jest prosty – nie możemy. I chociaż cenię sobie eskapistyczne dzieła oderwane od realiów, nie mam nic przeciwko przeestetyzowaniu w ramach danej konwencji i rozumiem, że kultura ma przed sobą wiele różnych zadań, to najchętniej sięgam po filmy i książki, których twórcy nie boją się komentować świata i prowokować do dyskusji na tematy, o których rozmawia się niezwykle trudno.
Jak zawsze podczas Nowych Horyzontów, i w tym roku udało mi się obejrzeć kilka filmów z canneńskiej selekcji. Mniej niż rzeczywiście mogłam, ale grunt, że mam za sobą te, na których zależało mi najbardziej. O niektórych z nich wkrótce na pewno usłyszycie, o ile już ich nie obejrzeliście – po netflixowej „Okji” mówi się sporo o „Niemiłości” Zwiagincewa, „Podwójnym kochanku” Ozona, „Na pokuszenie” Coppoli czy „Happy End” Hanekego. Ale chociaż podczas festiwalu widziałam filmy lepsze, bardziej ambitne i bliższe mojej wrażliwości, to właśnie myśl o „The Square” wciąż towarzyszy mi wiele tygodni po powrocie, kiedy wspominam najciekawsze seanse. I dzisiaj chciałabym Wam powiedzieć, dlaczego nowy film Rubena Östlunda, twórcy głośnego „Turysty”, powinien być pozycją obowiązkową na Waszej wrześniowej liście „do obejrzenia”. Nie przegapcie tej premiery: „The Square” pojawił się w kinach dzisiaj.
Przesuwanie granicy wrażliwości
Na wstępie przypomnijmy sobie, tytułem wprowadzenia, o kilku istotnych wydarzeniach w świecie marketingu internetowego. Na pewno macie w pamięci świeżą burzę w social mediach, związaną z publikacjami na koncie instagramowym marki Tiger. Chciałam nazwać je kontrowersyjnymi, ale nie jestem w nastroju na eufemizmy, powiem zatem po imieniu – ktoś bardzo pokpił sprawę na etapie akceptowania komunikacji marki, ale ta łajza w ludzkiej skórze, która wpadła na ten odrażający pomysł, nie powinna nigdy więcej pracować w branży, bo nie posiada kręgosłupa moralnego, kultury osobistej ani prawdopodobnie mózgu. Ale do rzeczy. Inny przykład: papierosy dla dzieci SMOG, które okazały się elementem prowokacyjnej kampanii społecznościowej, mającej na celu walkę z zanieczyszczeniem powietrza. Dalej: nie dalej jako rok temu po sieci krążył viralowy filmik zawierający scenę zamordowania rosyjskiego ambasadora Andrieja Karłowa na otwarciu wystawy w centrum sztuki w Ankarze. Dalej: parę lat temu dziennikarz Michał Gortat przekonywał, że muzeum w Oświęcimiu powinno straszyć jak trzeba i należałoby dorzucić do pakietu odtwarzane z głośników szczekanie psów i okrzyki SS-manów, a także zlikwidować na terenie obozu toalety i – uwaga – nie sprzedawać napojów gazowanych. Rozumiecie, GAZ. Dalej: moja facebookowa tablica każdego dnia zasłana jest postami obrońców praw zwierząt, którzy lubują się w publikowaniu drastycznych nagrań i zdjęć, przedstawiających okaleczone przez człowieka zwierzęta. Wasze tablice wyglądają podobnie? Wczoraj podpalony jeż, dziś zgwałcony pies?
A pojutrze? Może zgwałcone niemowlę?
Te zagadnienia, na pozor zestawione kompletnie od czapy, łączy jedno: wszystkie bezczelnie żerują na przesuwaniu granicy wrażliwości odbiorcy – różnią się jedynie tym, że za niektórymi stoi jedynie cynizm, a za innymi nieświadomość wyrządzanych szkód. Media i agencje reklamowe prześcigają się w tworzeniu szokujących komunikatów, a użytkownicy ochoczo podają je dalej (video z zabójstwem Karłowa pojawiło się na mojej tablicy udostępnione w niewielkich odstępach czasowych przez kilkadziesiąt portali i nie mniejszą liczbę moich znajomych); to już więcej niż clickbait – zawartość linka musi szokować, oburzać, doprowadzać do łez, pozostawiać uczucie dyskomfortu. Zawaliła się fabryka w Bangladeszu? Dajmy tu zdjęcie z ręką wystającą spod gruzów najlepiej niech to będzie jeszcze rączka dziecka: ta jedna martwa dłoń warta jest więcej niż informacja o tym, że zginęło kilka tysięcy osób. Śmierć milionów to statystyka i być może wielu z Was się z tym zgodzi – nie ma problemu, pamiętajcie tylko, że to słowa Stalina. Wiemy dobrze, że obraz mówi więcej niż tysiąc słów, dlaczego więc nie pokazywać śmierci, przemocy, tragedii, ofiar katastrof? To wszystko w słusznym celu, to wszystko po to, żeby ludziom pokazać, bo przecież inaczej już się nie da. Tylko tak można budzić świadomość: metodą szokową. Batem. Mentalnym odpowiednikiem kopania po twarzy glanem.
Problem z tą metodą polega jednak na tym, że przypomina ona wychowywanie dziecka za pomocą okładania go morgensternem. O ile za którymś razem dzieciaka nie zabijesz, to może i zapamięta, że tak nie wolno, ale ostatecznie dostanie w skórę o raz za dużo i przyzwyczai się do tego rodzaju bólu, bo udręczony system nerwowy po prostu się podda i mózg litościwie wyłączy świadomość lub – jeszcze gorzej – przekuje cierpienie w perwersyjną przyjemność, na zawsze łącząc uczucie satysfakcji z okrucieństwem, sadyzmem, masochizmem. A wtedy jedyną metodą wychowawczą pozostanie dekapitacja, która ma ten jeden minus, że bardzo trudno dekapitowanemu wyciągnąć po niej jakiekolwiek wnioski.
Te drastyczne obrazki działają w podobny sposób: po jakimś czasie przestają robić wrażenie, zwłaszcza kiedy tak łatwo przescrollować tablicę Facebooka lub Twittera w dół. Sięga się zatem po mocniejsze i jeszcze mocniejsze bodźce, bezustannie przesuwając granicę. Niegdyś pisarzy, których bohaterowie popełniali samobójstwo, wyzywano od nihilistów i cyników, dzisiaj na bilboardach możemy podziwiać zdjęcia wyabortowanych płodów. I czy naprawdę te płody działają mocniej na wyobraźnię niż nagrania z rzeźni, niż filmik, na którym kilka gimnazjalistek kopie leżącą na chodniku dziewczynę, niż koncepcja papierosów dla dzieci? Na Boga! Minął rok od momentu, kiedy internet obiegło video, na którym jeden człowiek pociąga za spust i zabija innego człowieka. Dziś nie pamiętamy nazwiska zmarłego ani jego mordercy, nie pamiętamy kontekstu ani miasta. Zdecydowałam wtedy, że nie chcę tego oglądać, wiedząc dobrze, co miało miejsce. Nie chcę na to patrzeć, nie jestem w stanie, uważam to za niedopuszczalne i niemoralne, że można zobaczyć coś takiego i przejść do porządku dziennego nad tym, jak funkcjonuje świat.
„The Square”: niepoprawny Ruben Östlund
Jak ma się do tego wszystkiego Östlund? W „The Square” pojawia się motyw, który idealnie wpasowuje się w to zagadnienie. Spokojnie, oszczędzę Wam spoilerów: nie dowiecie się ode mnie niczego, co mogłoby zepsuć Wam przyjemność z seansu. Dość powiedzieć, że film opowiada historię dyrektora muzeum sztuki współczesnej, który przez swoje niedopatrzenie sprowadza na instytucję potężny kryzys w social mediach. Nakręcone w celach promocyjnych skandaliczne video, mające na celu promocję nowej instalacji artystycznej, spotyka się z żywą reakcją społeczeństwa i pięknie wpasowuje się w kontekst środowiska sportretowanego w „The Square”. Czy cel może uświęcać środki? Jak wykpić się od odpowiedzialności za taką wpadkę? I wreszcie: co kieruje ludźmi, którzy sądzą, że tworzenie tego rodzaju treści jest dobrym pomysłem? Östlund inteligentnie prześmiewa współczesność, piętnując nie tylko wspomniany cynizm, ale i samozadowolenie liberalnego społeczeństwa, które tę niechlubną poprawność polityczną doprowadziło do przesady. Społeczeństwa, które tak bardzo zafiksowało się na pisaniu petycji, tworzeniu akcji na Facebooku, instalacjach i performance’ach wyrażających poparcie dla kolejnych spraw, że zapomniało, że żadne lajki na świecie nie mają mocy budowania studni w Sudanie. Głównie dlatego, że nie mają rączek.
Jeśli chcielibyśmy określić, czym w dzisiejszych czasach jest polityczna niepoprawność, to jej wyznaczników dopatrywałabym się własnie u Östlunda, a nie tak, jak chcieliby twardogłowi, w radośnie i bez konsekwencji wyrażanych homofobii, rasizmie i mizoginii oraz ćwierćinteligentnych żartach. Nie ma nic niepoprawnego w mówieniu głośno o „ciapatych gwałcicielach” albo „żydowskim lobby”, to nazwać można co najwyżej odpornością na wiedzę o świecie. Östlund działa subtelniej, z właściwą sobie inteligencją i bezkrompomisowością, okładając widza po twarzy perfumowaną rękawiczką. Wytyka absurd i marnowanie zasobów oraz energii na działania nieprzynoszące realnych korzyści, zwraca uwagę na hipokryzję społeczeństwa i konformizm, nieumiejętność wzięcia na siebie odpowiedzialności za nierówności społeczne oraz oderwanie od rzeczywistości tych, którzy w swoim przekonaniu poświęcają się sprawie. Działania, nie słowa – zdaje się mówić Östlund – bo te ostatnie bez tych pierwszych nie mają najmniejszej wartości. To komentarz tym ważniejszy i celniejszy, że pochodzący z serca kraju stawianego za wzór pozostałym pod względem rozwiązywania problemów etnicznych, słynącego z walki o równouprawnienie kobiet, zabiegającego o wyrównywanie nierówności wynikających ze stopnia uprzywilejowana. Skoro Szwecja ma wciąż tak wiele do zrobienia, to w jakim świetle stawia to nas? I czy lewica, zarówno gospodarcza jak i etyczna, ma naprawdę powody, żeby myśleć, że zmienia świat? Chociaż o etycznym konserwatyzmie nie wspomina się tu w zasadzie wcale – i słusznie, bo jest ślepym zaułkiem postępu i powinien wyginąć już dawno temu na wzór pałeczek dżumy – to przed nami wciąż wiele pracy. I ta praca wymaga raczej ubrudzenia sobie rąk ciężką pracą, a nie tylko zmiany profilowego na takie z tęczową flagą. Bo to ostatnie, wiadomo, nie zaszkodzi. Ale pomóc to tak naprawdę też niespecjalnie pomaga.
Quo vadis, marketerze, aktywisto, dziennikarzu?
Kampania z papierosami SMOG była w moim odczuciu odrażająca i żerowała na najniższych instynktach, uświęcając zbożny cel; nie podałabym ręki człowiekowi, który tworzył posty dla marki Tiger, wyciszam w social mediach znajomych, którzy myślą, że ratują świat, pokazując, z czego robi się mięso i wyzywając swoich etycznych przeciwników od morderców. Kochani, Wasze działania przynoszą odwrotny efekt. Wiecie, dlaczego? Bo nie da się uwrażliwiać człowieka, bijąc go łopatą po głowie: to w najlepszym wypadku zastraszenie, nie wrażliwość. Bezrefleksyjna groza, która niewiele wspólnego ma z empatią i która łatwo przeobraża się w bezmyślny fanatyzm, proponujący krótkodystansowe rozwiązania. A w wypadku najgorszym? Prawdopodobnie agresja wywołana naciskiem i narodziny arcywrogów na całe życie. Nie możemy, jak w groteskowej nieco wizji Östlunda, kulturalnie dyskutować przy kawce o tym, czy to przypadkiem nie przesada i powściągać oburzenia, starając się dostrzec potencjalny zysk, operować przesadnie mocnymi środkami, po których nie da się już zawrócić i spuścić z tonu. Jeśli przestaje nas to przerażać, budzić wściekłość, jeśli nie mamy już łez w oczach na widok umierającego w męczarniach psa i jeśli potrafimy spać w nocy po obejrzeniu zapisu prawdziwego morderstwa, to coś bezpowrotnie straciliśmy. Nie ma nic ludzkiego w przejściu do porządku dziennego nad zdjęciami poparzonych kwasem ofiar ataku chemicznego i przeklikaniu z tego miejsca do sklepu internetowego z nowymi butami. A każde takie zdjęcie i każdego video krok po kroku oswaja z takim widokiem i pozwala się do niego przyzwyczaić.
Bo owszem, te sensacyjne publikacje i potworne zdjęcia psów obdartych ze skóry przyniosą tymczasowy efekt. Pytanie, jak będziemy przekonywać tych samych ludzi za rok, dwa, trzy i jak trafimy do ich dzieci, wychowanych na takich obrazach jako czymś zupełnie normalnym. W ramach kampanii przeciwko przemocy seksualnej pokażemy nagranie autentycznego gwałtu? A może spreparujemy historię ofiary przemocy, która w ramach innej kampanii będzie w słusznej sprawie kłamać, żeby zwrócić uwagę na problem? Czy możemy uświęcić nieetyczne metody w imię dobrych celów?
Któregoś dnia dotrze do nas wreszcie, że jeśli pozostały nam już tylko rozwiązania szokowe, to jesteśmy tak czy inaczej straceni jako gatunek. I prawdopodobnie nie zasługujemy już na drugą szansę: zamiast ewolucji i edukacji wybraliśmy rewolucję i mentalne elektrowstrząsy, zamiast na przekonywanie postawiliśmy na zarządzanie strachem. I w tym kontekście „The Square” nie jest być może Złotą Palmą, jaką chcielibyśmy dostać, ale dokładnie taką, na jaką sobie zasłużyliśmy. Warto obejrzeć, zanim popadniemy za sprawą swoich działań w śmieszność.
Film możecie legalnie obejrzeć tutaj.