Nie patrz, nie zauważaj: China Mieville – „Miasto i miasto”
W literaturze mamy tematy wdzięczne i niewdzięczne: te, których realizacji pisarze podejmują się z przyjemnością oraz te, które sprawiają, że autor wykrwawia się nad tekstem ze wszystkich otworów ciała, próbując uchwycić w słowach nieuchwytne. Niestety – ta pierwsza grupa zagadnień, pomimo całego bogactwa znaczeń i możliwości wyboru różnych dróg interpretacji, eksploatowana jest tym intenstywniej, im bardziej powszechnego toposu lub zjawiska dotyczy. I tak dom oraz miłość zostały w kulturze zajechane do granic możliwości, jak dobre przed laty wyścigowe konie, dzisiaj już tylko poczciwe Siwki i Kasztanki, dogorywające na zielonych łąkach i czekające na migrację w zaświaty.
Nie oznacza to oczywiście, że nie da się powiedzieć już nic nowego, chociaż amerykańskie kino masowe forsuje zgoła inną teorię, radośnie i bez wstydu wcielając w dziesiątki filmów rocznie około 10 tych samych gwałconych od lat scenariuszy i rozwiązań fabularnych. Podobnego zdania jest chyba także Stephen King, który w aktach desperacji (spowodowanych chyba tym, że zabrakło mu do któregoś pełnego miliona) chwyta się już nawet nie brzytwy, ale telefonu komórkowego, próbując zrobić z niego narzędzie masowej zagłady i zamaskować tym chwytem fakt, że ostatni dobry pomysł miał już przynajmniej dekadę temu. Zresztą, nie trzeba szukać aż tak daleko – rodzimy rynek fantastyki, zwłaszcza literatury fantasy, jest najlepszym dowodem na to, że nie wystarczy przemalować ogrów na różowo i nazwać tę nową rasę Goxoivnsejbsiubviaksjbfoujbvksjdb, żeby odkryć Amerykę gatunku.
Ale nic to. Chociaż półki Empiku (kiedy już dotrze się do książek, mijając po drodze spinki z motylkami, czekoladę, klocki, poduszki i kubki, a niebawem pewnie także dział mięsny oraz produkty Durex for her pleasure) uginają się pod ciężarem wyziewów twórców, którym za bardzo się wydawało, można czasami znaleźć tam pozycje, które zasługują na to, aby po skończonej lekturze pozbierać na moment szczękę z podłogi i zakląć soczyście, pozwalając mózgowi odparować z nadmiaru emocji.
„Miasto i miasto”: miłość do bólu
To właśnie te książki zasługują na coś więcej niż klasyczna recenzja, która jak wiadomo jest formą nudną i sztywną w konstrukcji jak szkolna rozprawka i której w praktyce nikt poza autorem i korektorem nie czyta w całości. Tytuły, które nie tylko wypalają w odbiorcy ranę na tyle głęboką, że nierzadko całymi tygodniami niemożliwym jest uwolnić się od natrętnych myśli i niepokojących obrazów. Ci, którzy zetknęli się kiedykolwiek z twórczością Chiny Mieville’a, wiedzą dokładnie, o czym mowa.
„Miasto i miasto”, chociaż opiera się na brawurowym i z rozmachem realizowanym pomyśle, nie ma w sobie tej hipnotyzującej grozy, która wciągała czytelnika w mroczne zaułki Nowego Crobuzon podczas lektury „Dworca Perdido”. Nie oznacza to jednak, że Miéville traci przynajmniej na moment swoją zwyczajową formę – jego najbardziej utytułowana książka (Hugo, nagroda Locusa, nagroda im. Arthura C. Clarke’a, nagroda BSFA, nagroda World Fantasy) to przede wszystkim dowód na to, że nie ma nudnych i zużytych tematów, których nie da się dkryć na nowo: są tylko pisarze pozbawieni wyobraźni. A tej Mieville’owi przecież nie brakuje.
Miasto podzielone
Nieważna fabuła (w przybliżeniu: zaczyna sie od trupa), nieistotni ludzie (pojawia się kilka istotnych dla rozwoju akcji postaci): bohaterem powieści „Miasto i miasto” jest… miasto. Fani cyklu Bas-Lag nie będą tym zaskoczeni, ale pozostali czytelnicy zasługują na ostrzeżenie: nawet jeśli konstruowane przez Mieville’a ciągi wydarzeń nie posiadają niedociągnięć i braków logicznych, a cała historia funkcjonuje sprawnie jak aż nienaturalnie precyzyjny mechanizm, to i tak akcja jest jedynie pretekstem do odmalowywania na jej tle świata przedstawionego. Dość powiedzieć, że gdyby Miéville chciał zamówić sobie nowe wizytówki, mógłby poważnie rozważyć dopiski „stwórca ras tak obcych, jak to tylko możliwe” oraz „kreator przerażająco prawdopodobnych rzeczywistości alternatywnych”.
Na samym początku – literacki smaczek dla entuzjastów prozy Bruno Schulza: „otwierają się w głębi miasta, żeby tak rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice kłamliwe i zwodne”. O ile jednak u mistrza Brunona była to metafora i poetycka wizja przestrzeni widzianej oczyma dziecka, o tyle tutaj uderza dosłowność tego opisu: na wskutek wydarzeń, których nikt nie jest w stanie za wiele powiedzieć, opisywane przez Mieville’a miasto jest tak naprawdę tworem złożonym z dwóch miast zupełnie odrębnych. Znajdujące się geograficznie i czasowo w tym samym miejscu Besźel i Ul Qoma nie mają ze sobą nic wspólnego pod względem ekonomicznym, kulturowym ani politycznym. Co więcej, są w stanie konfliktu, którego załagodzeniu nie sprzyja bynajmniej ciało odnalezione w Besźel.
Na granicy
Ta karkołomna koncepcja mogła zostać wcielona w życie tylko przez pisarza o wielkiej wyobraźni. Miéville po raz kolejny udowadnia, że nie otrzymał wszystkich przyznanych mu nagród za umięśnione ramiona i stylówkę zbuntowanego chłopaka (nic na to nie poradzę, okrutnie mi się podoba). Miasto i miasto, dwa odrębne twory funkcjonujące nie tyle obok siebie, co w sobie nawzajem, to nie absurdalny pomysł urzędników pozbawiony przełożenia na praktykę: to świat, w którym umiejętność dokonania wyparcia stanowi o zdolności do adaptacji i posiadaniu instynktu samozachowawczego. Prawo panujące po obydwu stronach surowo nakazuje przeoczyć wszystko, co znajduje się za umowną granicą, nawet jeśli wytyczenie tej granicy oznacza, że geograficzny sąsiad znajduje się w innym kraju. Ci, którzy przeoczyć zapomną lub świadomie złamią zakaz, dostrzegając jednocześnie obydwa miasta, mogą zniknąć bez śladu po tym, jak zajmie się nimi Przeoczeniówka: dziwna, tajemnicza i nie do końca naturalna (lub wręcz całkowicie nadnaturalna) siła, która budzi grozę w mieszkańcach zarówno Besźel jak i Ul Qomy.
Sama linia fabularna, chociaż poprawna i skonstruowana bez uchybień logicznych, nie dorównuje (jak zwykle u Miéville’a) sile pomysłu na świat przedstawiony: to sprawny kryminał z obowiązkowym trupem uwikłanym w polityczną intrygę, zgorzkniałym policjantem oraz zagadką w tle, której rozwiązanie może zatrząść posadami rzeczywistości znanej bohaterom i zburzyć polityczny ład. Nade wszystko jest to jednak opowieść o potędze ludzkiego umysłu zdolnego do dokonywania poważnych nadużyć (zablokowania bodźców) w imię przetrwania oraz wyraz politycznych poglądów znanego z kontrowersyjnych sympatii autora.
Nie patrz, nie zauważaj
Wyraźnie i jawnie socjalizujący marksista Miéville nie po raz pierwszy przemyca do swojej twórczości komentarz na temat polityki i sterowania społeczeństwem. W przeciwieństwie jednak do nazywanej „lewacką” powieści „Żelazna Rada” (trzeciej części cyklu Bas-Lag), „Miasto i miasto” zdaje się być podsumowaniem dość wyważonym: podzielone miasto postawione obok Jerozolimy i Berlina nie wydaje się już być tworem aż tak absurdalnym, a co gorsza – wcale nie niemożliwym. Tajemnicza Przeoczeniówka także niepokojąco przypomina rzeczywistość znaną mieszkańcom krajów, w których wolność do dostrzegania pewnych rzeczy była mocno ograniczona: w tym kontekście zwłaszcza czytelnik polski powinien mieć świadomość, że dla pokolenia jego rodziców lub dziadków umiejętność nieprzekraczania granic tego, co dozwolone tylko dla uprawnionych oczu, stanowić mogła o przetrwaniu lub… zniknięciu.
„Miasto i miasto” odziera fenomen podwójnych, podzielonych metropolii z resztek zdrowego rozsądku, doprowadzając koncept do przesady i sam jego środek rzucając zagadkę, która jedynie spiętrza tę chwiejną piramidę wątpliwych sensów. Świat, w którym polityka jest w stanie wygrać w geografią i czasem, tym co immanentne, namacalne i kwantyfikowalne, za pomocą pokrętnej logiki i rządów terroru, jest tym samym światem, w którym kłamstwo powtórzone po wielokroć staje się niepowtarzalną prawdą. Naszym światem.
„Miasto i miasto” oraz inne książki Chiny Mieville’a możesz kupić, klikając w powyższy baner reklamowy – drobny procent od sprzedaży książki trafi wówczas na moje konto. Dokonując zakupu, przyczyniasz się do rozwoju bloga i umożliwiasz mi odwlekanie w nieskończoność momentu, kiedy będę musiała wziąć się za prawdziwą pracę. Z góry dziękuję.
Znajdź mnie na Goodreads.
Jeśli nie chcesz przegapić kolejnych wpisów, obserwuj mnie na Facebooku lub Twitterze. Zwłaszcza na Twitterze. Tam jest po prostu fajniej. Jeśli jednak wolisz Facebooka, dołącz do mojej grupy „Wygrzebki: pretensje do kultury”, która w założeniu ma stać się miejscem do merytorycznej dyskusji na związane z kulturą tematy niekoniecznie z pierwszych stron gazet.