Podczas tegorocznej edycji Nowych Horyzontów obejrzałam sporo filmów, które do kin wchodzą dopiero teraz lub nawet za kilka miesięcy. Przyjrzyjcie im się - na pewno znajdziecie coś dla siebie!
11. Miles Davis i ja (Miles Ahead, reż. Don Cheadle, 2015) – 5/10
Kolejne rozczarowanie, tym razem właśnie ze względu na formę. Cheadle próbował wyrwać się z ram filmu biograficznego i pokazać legendę jazzu z zupełnie innej strony, poległ jednak sromotnie: „Miles Davis i ja” to średniej klasy akcyjniak z muzycznymi wstawkami, który z biografii artysty konsekwentnie wyciąga wszystkie brudy jedynie w celu wzbudzenia sensacji.
Fani Milesa wiedzą doskonale, że ich idol to niekoniecznie życiowy role model. Jego słabość do narkotyków oraz trudny charakter nie były dla nikogo tajemnicą i z tego powodu niespecjalnie wiele wnoszą do tego obrazka, zaś wpadanie w zakręty podczas pościgów oraz grożenie bronią zwyczajnie nudzić mogą odbiorców, którzy liczyli na to, co w sylwetce Davisa najciekawsze, czyli jego twórczość artystyczną. Tej zaś, jak na złość, jest tu niewiele: Milesa spotykamy w momencie, kiedy jest już wypalonym niemalże do zera wrakiem, a reżyser skrupulatnie cofa się do tych z wybranych z przeszłości momentów, które mogą jeszcze nadać pikanterii opowieści. Chociaż więc dynamika duetu Cheadle – McGregor jest bez zarzutu, zawodzi tu pisany na kolanie scenariusz, który sprawia wrażenie jedynie pretekstu do prania kolejnych brudów.
I nie to, że zamach na świętość czy że skandal – ostatecznie Miles Davis nie był przesadnie miłym gościem i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Przykre jest jednak, że Cheadle demaskuje jego słabości nie w imię biograficznej uczciwości, ale w pogoni za skandalem i rozgłosem. Efekt? Cokolwiek niesmaczny.





