Wygrzebki polecają się do porannej kawy! Poniżej znajdziecie garść ciekawostek, które umilą Wam jazdę autobusem do pracy, samotne śniadanie lub pozwolą odprężyć się w przerwie od pracy. Jeśli to dla Was za mało i chcielibyście codziennie raczyć się wygrzebkami niezależnie od godziny, a także podzielić się własnymi wykopaliskami z innymi dziećmi, zapraszam do mojej grupy na Facebooku.
1. Są takie rzeczy, o których człowiek zawsze marzył, chociaż nie miał o tym zielonego pojęcia. Jedną z nich jest to małe, sprytne urządzenie, które wydaje dźwięk stukających o bruk kopyt, kiedy jedzie się rowerem. Sprzedaż jest chwilowo wstrzymana, ale wkrótce Trotify powinno być ponownie dostępne.
Miłego kopytkowania!
2. Polskimi blogami zainteresowałam się, jeśli dobrze pamiętam, jakoś w 2008 roku. Ryfka była jedną z pierwszych (jeśli nie pierwszą) osób, na jakie wpadłam w sieci i to w dużej mierze dzięki niej wkręciłam się w ten kształtujący się światek.
Od tamtego momentu minęło 10 lat, a jak wkręciłam się na dobre. Niewiele jest jednak blogów, które czytam nieprzerwanie od dekady – wiele z nich po prostu zniknęło, inne skręciły w rejony, które nie są dla mnie interesujące, z innych po prostu wyrosłam. Do Ryfki z Szafy Sztywniary jednak niezmiennie wracam i zawsze powtarzam, że to jedna z tych osób, której rekomendacjom można zawsze zaufać: ona po prostu nie wciska ludziom bubli. Pokazuje i poleca natomiast przedmioty, które zasługują zawsze na uwagę i odznaczają się wysoką jakością.
Tym razem poleca minimalistyczne kwietniki ścienne – w kontekście nabierającej wciąż tempa mody na domowe dżungle warto skorzystać z jej podpowiedzi.
3. Rośliny doniczkowe to tylko jeden ze sposobów zazielenienia mieszkania. Inny pomysł podsuwa na swoim blogu Bartosz Pussak: radzi, jak krok po kroku stworzyć samowystarczalny las w słoiku, którego nie trzeba otwierać, podlewać i który nie wymaga żadnej pielęgnacji, o ile zrobi się to raz a porządnie. Wygląda super!
Na blogu znajdziecie też poradnik stworzenia podobnego – trwale zamkniętego – akwarium w słoiku. To dwa świetne koncepty dla osób, które lubią majsterkować, a niekoniecznie mają czas, ochotę lub umiejętności, żeby zajmować się pielęgnacją wymagających roślin w mieszkaniu. Przed nami jesień, potem zima, potem nibywiosna, czyli łącznie jakieś 6 miesięcy wiecznej zmarzliny – potraktujcie te dwa wpisy jako pomysły na to, co zrobić ze swoim czasem podczas tej depresyjnej, mrocznej części roku.
4. Natura wcześniej czy później zawsze upomni się o swoje: opuszczona przed laty rybacka wioska Houtou Wan w Chinach zazieleniła się i przeobraziła w miejsce jak z baśni. Więcej o tym wyjątkowym miejscu i jego historii możecie przeczytać tutaj.
5. Wspominałam na blogu wielokrotnie, że od jakiegoś czasu jestem fanką kosmetyków naturalnych – regularnie piszę o tym, co ostatnio fajnego odkryłam i co mogę z czystym sumieniem polecić. Takich tekstów będzie na pewno więcej, ale póki co chcę się z Wami podzielić kilkoma pewniakami, które na dobre rozgościły się w mojej kosmetyczce. O tymiankowym żelu do mycia twarzy Sylveco (nie liczę, ile buteleczek zużyłam) i balsamie brązującym Mokosh już pisałam, o pozostałych produktach na pewno opowiem więcej wkrótce, ale tymczasem mogę Was po prostu zachęcić do spróbowania.
Mus do ciała Yen marki Soap Szop znam od dawna – pamiętam jeszcze czasy, kiedy Inka dopiero zaczynała kulać swoje mydła i mieszać mazidła we własnym domu. Testowałam wczesne wersje jej kosmetyków na własnej skórze i już wtedy były świetne – dziś to po prostu pełnowartościowe produkty wysokiej jakości, które niczym nie ustępują swojej konkurencji. Mus o maślanej konsystencji Yen pachnie – być może już się domyśliliście – bzem i agrestem, a na skórze zamienia się błyskawicznie w olejek. Zawartość szklanego słoiczka wystarcza na długo, a kosmetyku nie trzeba przechowywać w lodówce. Pokochacie to!
Moim największym tegorocznym odkryciem pozostaje naturalna woda z mięty pieprzowej Your Natural Side – sprawdziła się idealnie podczas ostatniej fali upałów. Chociaż skład produktu tego nie wymaga, przechowuję ją w lodówce – dzięki temu jest zawsze zimna, co zwiększa efekt. W ciepłe dni zlewam się nią od stóp do głów – zimna miętowa mgiełka jest o wiele bardziej skuteczna niż inne hydrolaty, a efekt chłodu na skórze utrzymuje się przez dłuższą chwilę. Dobrze współpracuje z każdą cerą – na tłustej i mieszanej pozostawi przyjemne wrażenie odświeżenia, a jako posiadaczka suchej skóry mogę zapewnić, że i takiej nie zaszkodzi, na przykład dając uczucie ściągnięcia. Mówią, że wysokie temperatury wrócą jeszcze we wrześniu, więc dajcie jej szansę.
Zachwycił mnie też krem do rąk Scandia Cosmetics o 15% zawartości masła shea. Przepięknie pachnie pomarańczami i mandarynkami, dzięki gęstej konsystencji jest wydajny i świetnie się wchłania, a efekt nawilżenia długo się utrzymuje. Krem do rąk to ważna pozycja na mojej kosmetycznej liście – zawsze trzymam na biurku jeden z pogotowiu i wielokrotnie sięgam po niego w ciągu dnia. I coś tak czuję, że produkty tej marki na stałe zagoszczą w mojej kosmetyczce.
I wreszcie last but not least – słynna czarna pasta do zębów z węglem drzewnym. Wybrałam tę firmy Ecodenta, z TEAVIGO – ekstraktem z zielonej herbaty bezkofeinowej, ale zakładam, że wszystkie działają podobnie. Szczerze mówiąc nie zwracam przesadnej uwagi na to, czy wybiela zęby, a jeśli tak, to jak mocno, ale przyjemnie odświeża oddech, czyści zęby tak jak powinna i samo jej używanie urozmaica codziennie zabiegi higieniczne. Jeśli chodzi o minusy – przy jej używaniu umywalkę czyści się jakby częściej. Ale warto spróbować, zwłaszcza jeśli chcecie zrezygnować z supermarketowych past do zębów z fluorem.