Masz już pomysł na prezent świąteczny, czy też grudzień zastał cię w tym roku z ręką w nocniku?
To miał być tak naprawdę jeden tekst, ale nazbierałam pełno pomysłów i oczywiście nie jestem w stanie powstrzymać słowotoku. Rozbiłam więc prezentownik na dwie części – w tej zobaczycie pomysły pogrupowane tematycznie:
To prawdopodobnie jedyny prezentownik w internecie, w którym znajdziecie łom. I do tego miecz.
Uwaga – reklama! Część odnośników zawartych w tym tekście to linki afiliacyjne – jeśli dokonacie zakupu, przenosząc się na stronę z ich pomocą, na moje konto wpadnie kilka procent prowizji od wartości waszych zamówień. Niektóre z wymienionych produków otrzymałam jako prezenty od marek oraz w ramach stałej współpracy i rozliczeń za pełnione dla marek usługi marketingowe (produkty Nashe, Soap Szop, Cztery Szpaki).
WORK-LIFE BALANCE
W życiu każdej domowej gąsieniczki zawiniętej szczelnie w kokon z koca przychodzi moment, kiedy trzeba przeobrazić się w pięknego motyla, wziąć prysznic i wypełznąć mozolnie na zewnątrz. Zwykle jest to poniedziałek rano. Jako że pracuję przede wszystkim z domu, ten problem nie jest dla mnie palący, ale mnie też zdarza się wyjeżdżać, podróżować, spędzać dzień w biurze, szlajać się po mieście i rozmaitych eventach oraz chodzić z ludźmi na spotkania. Do tego większość moich dalszych wyjazdów to tzw. workation – lata doświadczenia uświadomiły mi, czego potrzebuję, żeby w obcym miejscu pracować wydajnie i bez przeszkód.
(1) Ostrich Pillow (420 zł) – o raz pierwszy zobaczyłam wiele lat temu i o której na długo zapomniałam. Ostatnio przypomniała mi o jej istnieniu Radzka, która ze Strusiem pojechała na wakacje. Skuszona wieloma pozytywnymi opiniami na punkcie tego gadżetu uznałam, że też chciałabym mieć coś takiego: zasłania oczy, tłumi dźwięki, a do tego zapewnia miękkie podparcie w sytuacjach, kiedy nadchodzi czas na drzemkę, a w okolicy nie ma żadnej poduszki. Chcę to!
(2) Dysk SSD S7 Touch, Samsung (479 zł) – chciałam mieć bardzo szybki dysk SSD, który gwarantowałby danym bezpieczeństwo, byłby kompatybilny z Macbookiem (teoretycznie każdy dysk można sformatować tak, żeby był, ale miło mieć to z głowy i dostać w zestawie pasujący do nowych Maców kabel z końcówką USB-C), a do tego nie zajmował wiele miejsca (jest niewiele większy od karty płatniczej i ma ok. 0,7 cm grubości). Ten ma czytnik linii papilarnych, a mnie kilka miesiecy temu udało się kupić wersję 500 MB w świetnej promocji. Jestem z niego bardzo zadowolona!
(3) Kubek termiczny Kontigo West Loop (110 – 130 zł) można kupić solo lub dokupić do niego zaparzacz do herbaty – był głównym powodem, dla którego zdecydowałam się na ten własnie model. W praktyce z sitka nie korzystam praktycznie wcale, bo na wyjazdach nie bawię się w liście, tylko zaparzam herbatę ekspresową, ale do kubka nie mam w ogóle zastrzeżeń. Kupiłam go razem z butelką do cold brew w 2017 roku i wymieniłam go na nowszy egzemplarz tylko dlatego, że stary zostawiłam kiedyś w kinie, a tydzień później w TkMaxxie znalazłam w dobrej cenie identyczny, w takim samym kolorze. Nie przecieka ani odrobinę po kilku latach intensywnego używania, ma podwójny system zamykania, stosunkowo łatwo się go myje (mnie do środka kubka mieści się bez większego problemu cała dłoń, a mechanizm na zakrętce można otworzyć i odchylić), a w razie uszkodzenia nakrętki można dokupić nową zamiast wymieniać cały kubek. Uwaga – jeśli zamierzacie pić z West Loopa coś ciepłego, wlejcie tam płyn o takiej temperaturze, w jakiej zamierzacie go pić. Bo w przeciwnym razie po godzinie czy nawet dwóch herbata będzie wciąż za gorąca – te kubki naprawdę świetnie trzymają temperaturę.
(4, 5, 6) Szampony w kostce (39-55 zł). Kiedy jadę gdzieś pociągiem albo lecę samolotem, zależy mi na zaoszczędzeniu miejsca w walizce – po pierwsze nie chcę dopłacać za bagaż na lotnisku, a po drugie nie mam najmniejszej ochoty potem tego nosić. Wiele kosmetyków zabieram więc w jednorazowych próbkach albo małych buteleczkach, do których przelewam zawartość z większych opakowań. Ale jako że nie rozwiązuje to problemu limitu płynów, szampon pakuję zwykle w formie stałej: ze wszystkich, które przetestowałam, najbardziej odpowiadały mi jak dotąd Jason and the Argan Oil z Lusha, normalizujący szampon w kostce Czterech Szpaków (chociaż lubię ich wszystkie szampony) oraz szampon Krasnoludzki z SoapSzopu – ten ostatni wygrywa zdecydowanie kształtem, bo półkulę znacznie wygodniej trzyma się w dłoni podczas mycia włosów.
(7) W drodze do mnie już jest ogromna koniakowa torba FOOTLOOSE marki NASHE (1150 zł) z frędzlami w stylu boho, której potencjał wyjazdowy odkryłam, widząc ją na żywo na targach. Na stronie dostępna jest tylko w wersji czarnej, jednak poprzez kreator torebek możecie zamówić w innym kolorze – zobaczcie, jak wygląda w wersji beżowej i w odcieniu brudnego różu.
(8) Basenowe klapki Kubota (70 zł) kupiłam (nie ukrywam, że w bardzo dużej promocji) z myślą o chodzeniu na basen – chociaż to tam zaliczyły debiut, w praktyce są częściej moimi wyjazdowymi kapciami i/lub klapkami pod prysznic lub służą odwiedzającym mnie gościom. Łatwo się je czyści – w razie potrzeby można je po prostu wyszorować szczoteczką z wodą i mydłem.
(9) Kiedy mam zamiar kupić jakiś konkretny przedmiot użytkowy, np. głośniki, buty trekingowe czy strój kąpielowy, robię BARDZO dokładny research. Wybrzydzam. W wielu wypadkach jestem gotowa odpuścić estetyczne wymogi na rzecz parametrów technicznych. Tak też było przy wyborze głośnika Bluetooth – tak naprawdę chciałam kupić Marshalla, Bose, Sonosa, ewentualnie JBL. Po przejrzeniu dziesiątek stron, recenzji i zestawień zdecydowałam się na niepozorny głośnik Anker SoundCore Motion+ (od 379 zł), znacznie tańszy od tych, które podobały mi się najbardziej wizualnie. Dlaczego? Ten głośnik ma docelowo jeździć w samochodzie jako towarzysz wyjazdów i nie chcę, żeby był sprzętem, którego będzie mi szkoda zabrać w trudne warunki, zapiaszczyć, zachlapać, zarysować, zabrudzić itd. Ma dobrze grać i ze wszystkich recenzji wynika, że świetnie sobie z tym radzi.
(10) Plecak to jedna z tych rzeczy, których nie lubię wybierać online, muszę zobaczyć dany model na żywo i zmierzyć. Gdybym tak zrobiła, nigdy nie kupiłabym kultowego Kankena, który jak dla mnie jest bardzo niewygodny i zaprojektowany w taki sposób, ze wyglądam z nim jak przedszkolak z workiem na kapcie. Gdyby nie to, że kupiłam plecak ze specjalnej edycji Art Fable i uwielbiam ten nadruk, sprzedałabym go już dawno. Szukam jeszcze sposobu na to, jak go polubić, natomiast na ten moment wybieram zawsze Macaroona marki Doughnut (379 zł), którego kupiłam po tym, jak przywiozła go kiedyś K.. Jest niesamowicie pakowny, dobrze leży mi na plecach, a do tego złapałam go na Vinted (stan igła!) za mniej niż 50% sklepowej ceny. Wypada świetnie na zakupach z Biedrze i sprawdza się jako mały bagaż na weekendowy wyjazd pociągiem albo samolotem. Mój ma 16 litrów pojemności (to ten standardowy model), ale są też większe i mniejsze wersje.
(11) Słuchawki Elite 75t, Jabra (499 zł) – zgubiłam w tym roku moje różowe H5 od Bang&Olufsen (na szczęście już kilkuletnie, ale to była dotkliwa strata) i musiałam kupić na szybko niedrogie Redmi Buds 3 Lite – jestem z nich zadowolona, bo jak na tę cenę grają naprawdę przyzwoicie, ale tęsknię już jednak za czymś lepszym i waham się nad iPodsami Pro 2. generacji (wersja „na bogato”) i tym właśnie modelem Jabry (mniej niż połowa ceny iPodsów).
(12) Lunchbox Monbento (ok. 150-200 zł) – gdybym była bardziej zorganizowana, chodziłabym do pracy z własnymi posiłkami w ślicznych pojemnikach. No ale nie jestem, więc mam taki nieużywany pojemnik razem z pokrowcem i pałeczkami i w końcu wrzuciłam go na Vinted. Kupiłam go pod wpływem impulsu, bo jest naprawdę piękny, ale ja po prostu nie jestem typem osoby robiącej sobie lunche do biura. Jestem raczej typem jedzącym pierogi z Żabki nad klawiaturą. Ale tymi zestawami wciąż się zachwycam, zwłaszcza że można dokupić do nich wiele elementów – od butelki na wodę po dopasowane kolorystycznie sztućce.