W tym roku obejrzałam póki co mało filmów. „Mało” to znaczy jakieś 50 sztuk od stycznia. Kiepski wynik, biorąc pod uwagę, że w roku ubiegłym naliczyłam 240 tytułów. Praktycznie w ogóle nie chodzę do kina, w zasadzie to opuściłam nawet festiwal filmowy i dopiero od niedawna się rehabilituję, spędzając długie godziny na streamie. Postanowiłam jednak, że w pierwszej kolejności nadrabiać będę polskie filmy i staram się to regularnie czynić: w ciągu ostatnich miesięcy sięgnęłam więc po głośne krajowe produkcje, których z jakiegoś powodu (głównie z tego, o którym pisałam ostatnio) nie odhaczyłam z listy od razu po premierze. Jeśli chcecie zaprzyjaźnić się bliżej z aktualnym polskim kinem, to zachęcam do pójścia w moje ślady!
Oglądajcie polskie filmy. Naprawdę warto.
1. Baby Bump (reż. Kuba Czekaj, 2015) – 8/10
Bodajże najbardziej kontrowersyjny polski film ostatnich lat. Kontrowersyjny – a to nietypowe – nie ze względu na temat, a formę. W Polsce przyjęty raczej słabo: spotkał się nad Wisłą z falą krytyki i niezrozumieniem, co nie dziwi specjalnie, kiedy wziąć pod uwagę, że takiego kina się u nas po prostu nie robi i widz nie za bardzo miał się, tak po prawdzie, kiedy z nim oswoić. Już za samo to należą się Kubie Czekajowi oklaski: tym, którzy twierdzą, że w Polsce nie robi się niczego nowego, świeżego i zaskakującego, ten pełnometrażowy debiut powinien zamknąć usta.
„Baby Bump” to przede wszystkim wizualne szaleństwo: dawno nie widziałam polskiego filmu tak dopieszczonego wizualnie i jednocześnie osadzonego w realiach współczesności. Przypominające kolorowy teledysk migawki i dopasowany do tego stylu montaż wybijają mocno ze strefy komfortu i na każdym kroku przypominają, że tu się robi awangardę, że eksperyment, że próbujemy inaczej. Kuba Czekaj rezygnuje z klasycznej narracji i realizmu na rzecz rozbuchanej metafory, która zapędza się w rejony i tematy cokolwiek szokujące.
Czy ten film jest obrzydliwy? Owszem, bywa. Widok matki głównego bohatera z długim, prawopodobnie łonowym włosem między zębami sugeruje przebieg wydarzeń bardziej dobitnie niż najlepiej nakręcona scena seksu. A przecież tak właśnie seks półrodzicielski postrzegać mógłby nastoletni potomek – sama obrzydliwość, odraza, kał, kał, kał. Z całą pewnością nie jest to obrazek dla widza, który w pośpiechu wybiegał z „Wilgotnych miejsc” – chociaż Czekaj to nie Pasolini i nie funduje widzowi wesela z ekskrementami w roli dania głównego, to jednak z widoczną satysfakcją próbuje wywołać w odbiorcy poczucie dyskomfortu. Udaje mu się to jak cholera: seksualizacja – jakby nie było – dziecka, wkraczającego w okres dojrzewania chłopca, daleka jest od tego, do czego przyzwyczaili nas rodzimi twórcy. A nawet jeśli już pojawia się nad Wisłą taki motyw, to raczej w postaci widocznej w „Placu zabaw” Bartosza Kowalskiego niż w kontekście kompleksu Edypa.
To właśnie jedna z tych rzeczy, które mogą tu szokować i oburzać. Przewalające się w chłopcu fascynacja i obrzydzenie odczuwane względem własnej matki to nie do końca efekt tylko jego szalonej wyobraźni. Sama zainteresowana nie jest tu bez winy, prowadzi z synem dziwną grę, której zdrowy psychicznie widz nie jest w stanie przecież zaaakceptować. Dojrzewanie u Czekaja smakuje perwersją, kazirodczą fantazją i bezustannym dysonansem – doktor Freud prawdopodobnie umarłby ze szczęścia, oglądając ten film, ale nie może, bo już nie żyje. I chociaż niektórzy powiedzieliby, że tak jest lepiej, to jednak warto na czas seansu odstawić na bok praworządną moralność i spojrzeć na „Baby bump” nie jak na obrazek o spermie i innych wydzielinach ciała, ale jak na mocno surrealistyczny przewodnik po świecie, w którym dokonuje się przemiana chłopca w mężczyznę. Kuba Czekaj zaprasza na przejażdzkę po zakazanych rewirach, gdzie nie ma miejsca na kołtuńską pruderię i fałszywą niewinność przeobrażających się dzieci, w jaką wierzyć chcą dorośli.
Bo i zachowanie agresywnej seksualnie matki nie jest tu przecież tak naprawdę jednoznaczne: wynika raczej z tego, jak młody Mickey House własną rodzicielkę powstrzega i jak odbiera jej zachowania, które – oglądane obiektywnie z boku – niekoniecznie muszą wcale nosić ślady patologii. Czekaj zdaje się jednocześnie przestrzegać tu o skutkach toksycznej więzi: najważniejszego faceta w życiu mamusi, jej małego mężczyznę, łączy z rodzicielką gruba pępowina; sam Mickey natomiast zaczyna dopiero wyzwalać się spod uroku kobiety, która przez całe dzieciństwo była zapewne najpiękniejszą i najwspanialszą istotą w jego życiu.
Chociaż brak tu realizmu, paradoksalnie mamy naturalizm: fizjologia jest dosłowna, bezczelna i eksploatowana w brawurowy sposób. Dość powiedzieć, że główny bohater handluje swoim nieskażonym narkotykami moczem wśród szkolnych kolegów, żeby zarobić na operację nadmiernie odstających uszu (Mickey House, Mickey Mouse, kreskówkowa mysz, uszy – kumacie?). A dalej jest już tylko lepiej. Komiksowa wręcz stylistyka z jednej strony łagodzi wydźwięk tych organicznych detali, z drugiej – przerysowując je, Czekaj umiejętnie szokuje, wyśmiewa obraz zgnębionej, steranej życiem i umęczonej karnie matki Polki, odziera z niewinności dzieciństwo i przypomina, że dojrzewanie to tak naprawdę koszmar.
Może własnie dlatego „Baby Bump” zachwyca tak bardzo. Krwawiące uszy, nocne polucje, sny o ciąży, poczucie obcości własnego ciała, nieprzystawalność języków światów dziecka i dorosłych, niewygładzona i pełna frustracji wulgarność, pełne przemocy kreskówki oraz czerwone usta matki, erotycznie obejmujące i pochłaniające kolejne kęsy jedzenia są jak policzek wymierzony uświęconemu obrazowi polskiej rodziny i mitycznej krainie dzieciństwa, o której na głos wspomina się raczej o w kontekście zabaw w wojnę z kolegami niż pierwszej masturbacji do zdjęcia koleżanki z klasy (w najlepszym przypadku). Świat wchodzących w okres nastoletni dzieci w „Baby Bump” nie ma w sobie już nic niewinnego: są tu dragi, agresja i seks, dwie nastoletnie blond syrenki, szkolne lolitki z lizakami w buziach oraz filmiki z YouTube’a.
I jest jeszcze strona audiowizualna: dynamiczne dialogi brzmią jak wyjęte prostu ze snów i często nie mają najmniejszego sensu, w tle pobrzmiewa Niwea i CipeDrapSquad, młody Olszewski wygląda momentami jak Dorociński w miniaturze (ta mimika!), a stylówki bohaterów rzucają na kolana w każdej scenie i wpasowują się zgrabnie w ten groteskowy obrazek.
Ja się chyba trochę zakochałam.
„Baby Bump” możecie obejrzeć legalnie tutaj. Film na DVD można kupić tutaj, a już 18 sierpnia do kin wchodzi nowy film Kuby Czekaja pt. „Królewicz Olch”.
Uwadze polecam też ścieżkę dźwiękową do filmu – dostępną także na kasecie.
Jeśli nie chcesz przegapić kolejnych wpisów, obserwuj mnie na Facebooku lub Twitterze. Zwłaszcza na Twitterze. Tam jest po prostu fajniej. Jeśli jednak wolisz Facebooka, dołącz do mojej nowej grupy „Wygrzebki: pretensje do kultury”, która w założeniu ma stać się miejscem do merytorycznej dyskusji na związane z kulturą tematy niekoniecznie z pierwszych stron gazet.