Podczas tegorocznej edycji Nowych Horyzontów obejrzałam sporo filmów, które do kin wchodzą dopiero teraz lub nawet za kilka miesięcy. Przyjrzyjcie im się - na pewno znajdziecie coś dla siebie!
13. River of Fundament (reż. Matthew Barney, 2014) – 10/10 ♥
Piękna jak kadry Greenawaya, „River of Fundament” sprawia, że „Salo” Pasoliniego jest jak przejażdżka kucykiem po łące. Nie odpalajcie trailerów (zwłaszcza dłuższej wersji), jeśli macie słaby żołądek i mdli Was już na samą myśl o scenach fekalnych. Tych jest tutaj pod dostatkiem.
6-godzinna opera filmowa została pod raz pierwszy zaprezentowana w Polsce właśnie podczas tegorocznej edycji Nowych Horyzontów. Jej twórca zwraca wyjątkową uwagę na miejsca pokazów, obydwa seanse miały więc miejsce nie w kinie, a w Narodowym Forum Muzyki, jak przystało na operę. Przyznam szczerze, że dwa atrakty pomiędzy poszczególnymi częściami tego dzieła były jak dla mnie w tym przypadku niezbędne: spora część widowni opuściła salę już po pierwszej części, a nawet ci najbardziej wytrzymali potrzebowali kilku minut na złapanie oddechu i papierosa.
Pierwszy i podstawowy problem z „River of Fundament” to, wbrew pozorom, wcale nie ogrom przemocy i ohydy, który przewala się przez ekran. To raczej kłopot z kontekstem: bez jego znajomości widz nie ma najmniejszych szans na zrozumienie bogatej symboliki i odczytanie znaczenia całości; mowa tu nawet nie o książkowej inspiracji (kontrowersyjna powieść „Starożytne wieczory” Normana Mailera), co w ogóle o micie ozyriańskim. Widzowi, który po raz ostatni zetknął się z mitologią egipską w podstawówce (lub w ogóle nigdy), trudno będzie nadążyć za postaciami i zorientować się na czas, kto jest kim. Bez rozdawanego na wejściu katalogu większość odbiorców na pewno nie odnalazłaby się w gąszczu odniesień i podtekstów, nie rozumiejąc zupelnie, że sceny, których są świadkami, naśladują mit i zmierzają ku znanemu już zakończeniu. Nikt nie tłumaczy tu za bardzo, czym jest ka, kim musi być ten czarnoskóry młodzieniec, skoro towarzyszy mu sokół oraz dlaczego korowód pogrzebowy ciągnie za sobą mieniącego się w słońcu Chryslera Imperial, na dachu którego spoczywają zwłoki. Wyjaśnienia pojawiają się dopiero w części drugiej, lecz dla wielu widzów to już za późno – ci zrażeni hermetycznością oraz obscenicznymi ujęciami opuścili już salę, nie wysilając się na zapoznanie z interpretacją.
Druga sprawa to muzyka: nawet zagorzali miłośnicy opery mogą poczuć się zmęczeni po 6-godzinnym seansie wypełnionym różnego rodzaju dźwiękami, z których partie operowe stanowią w zasadzie jedne z najbardziej przystępnych dla ucha. Organiczne odgłosy, kakofonia i hałas przeplatają się z melodyjnym śpiewem i nuceniem, melorecytacją i warstwą instrumentalną. To spore wyzwanie zwłaszcza dla entuzjastów ciszy i pomimo całego zachwytu wyszłam z NFM wyczerpana do granic możliwości.
Wreszcie to, co budzi największe kontrowersje: nagość, przemoc oraz dosłowne unurzanie w odchodach. Nie ma co ukrywać, nie jest to propozycja dla tych, którzy mają delikatne nerwy i żołądki. Barney komponuje oszałamiająco piękne kadry i umieszcza na nic obiekty, które odstręczają i budzą obrzydzenie: ten dysonans intryguje, wywołuje niemal chorobliwą fascynację w odbiorcy i nie pozwala odwrócić oczu. Naturalizm jest tu doprowadzony do granic wytrzymałości widza, ale i wyniesiony na wizualny parnas: „River of Fundament” przeraża, szokuje, męczy i powoduje dyskomfort, by chwilę później olśnić rozmachem wizji w zderzeniu industrialnej przestrzeni z mitologiczną poetyką. Ta opowieść o śmierci, odrodzeniu i przemianie została ubrana w formę, za którą można ten brawurowy eksperyment pokochać lub znienawidzić. Nie ma tu miejsca na półśrodki i niepewność: widz ma praw zarzucić Barneyowi artystowską pretensję i odrzucić „Rzekę” w całości lub pokochać ją jako skończone arcydzieło, twór totalny.
Mnie boli, ale kocham.
TRAILER | FULL TRAILER | STRONA INTERNETOWA








